Często zastanawiał go chłód Moniki, jej wyrachowanie, dystans – ten stosunek do życia przypisywał pozbawieniu matczynej opieki. Nie była to jednak postawa, której by sobie życzył. Stała teraz przed nim, dumna jak zawsze, z ciemnymi, kręconymi włosami opadającymi bezładnie. Niewyraźny uśmieszek igrał w kącikach jej ust. Miała na sobie brązowo-szary żakiet z brokatu oraz wąską spódnicę, której rozcięcie z boku sięgało do samej góry smukłego i jędrnego uda. Była jedyną spadkobierczynią fortuny Fellnera. Jej imię oznaczało „oddana Bogu”. Można było o niej powiedzieć wiele, tylko nie to.
– Zamknij drzwi – odezwała się.
Zasunął rygiel.
Ruszyła dumnie w jego stronę, stukając głośno wysokimi obcasami o starą marmurową posadzkę. Spotkali się w otwartej furcie. Pod ich stopami znajdował się grobowiec jej dziadka; na marmurze widniał wyryty napis: MARTIN FELLNER 1868-1941. W testamencie stary człowiek wyraził życzenie, by pochowano go w zamku, który tak bardzo ukochał. Małżonka została pochowana gdzie indziej. Obok Martina złożono po śmierci jego kamerdynera, o czym świadczył kolejny napis na marmurowej płycie.
Zauważyła jego wzrok wbity w posadzkę.
– Biedny dziadek. Wykazywał tyle siły w interesach, a był taki słaby duchem. Los pedzia w tamtych czasach musiał być prawdziwą udręką.
– Może to dziedziczne?
– Wątpię. Chociaż muszę przyznać, że kobiety wydają mi się niekiedy interesujące.
– Twój ojciec, słysząc to, nie byłby zachwycony.
– Nie sądzę, żeby się tym przejmował. Jest zdenerwowany z twojego powodu. Ma u siebie egzemplarz dziennika rzymskiego. Na tytułowej stronie znajduje się reportaż o śmierci Piętro Caproniego.
– Ale ma swoje puzderko na zapałki.
– Uśmiechnęła się.
– Uważasz, że sukces usprawiedliwia wszystko?
– Uznałem to za najbezpieczniejsze dla mnie.
– We wczorajszym raporcie nie wspominałeś o Capronim.
– To detal; nie wydawał mi się istotny.
– Tylko ktoś taki jak ty może stwierdzić, że nóż w gardle jest czymś nieistotnym. Ojciec chce z tobą rozmawiać.
Czeka na ciebie.
– Tak sądziłem.
– Nie wydajesz się tym zmartwiony.
– A powinienem być? Spojrzała mu prosto w oczy.
– Jesteś twardym skurwielem, Christianie.
– Wiedział, że ona nie ma dystyngowanych manier ojca, ale w dwóch sprawach byli do siebie bardzo podobni – zarówno Monika, jak i Fellner kierowali się zimnym wyrachowaniem oraz determinacją w dążeniu do celu. Gazety regularnie donosiły o jej związkach z mężczyznami, których zmieniała niczym rękawiczki, w oczekiwaniu, że ktoś w końcu ją zdominuje i zgarnie fortunę; on jednak wiedział, że nikt i nigdy nie zdoła jej poskromić. Fellner w ciągu kilku ostatnich lat usiłował ją wyswatać, jednocześnie przygotowując do przejęcia jego imperium kolekcjonerskiego. Tego dnia z pewnością należało się spodziewać w bardzo niedalekiej przyszłości.
Wykształcenie zdobywała za granicą, w Anglii oraz Stanach Zjednoczonych, co tylko wyostrzyło jej język i arogancję. To, że była bezwstydnie bogata i rozpieszczana od dziecka, również zaważyło na jej osobowości.
Wyciągnęła dłoń i obmacała rękaw jego prawej ręki.
– Nie masz dziś sztyletu?
– Czy będę go potrzebował? Otarła się o niego.
– Potrafię być niebezpieczna.
Objęła go. Przywarli do siebie ustami; z wyraźnym podnieceniem penetrowała językiem jego policzki od wewnątrz.
Lubił jej smak i rozkoszował się pożądaniem, którego wcale nie kryła. Kiedy miała dość, ugryzła go mocno w dolną wargę.
Poczuł smak krwi.
– Istotnie, potrafisz – odparł i przyłożył chusteczkę do krwawiącej wargi.
Sięgnęła ręką do suwaka jego spodni i rozsunęła go.
– Czy nie mówiłaś przypadkiem, że Herr Fellner czeka?
– Mamy sporo czasu.
Pociągnęła go na kamienną posadzkę, dokładnie nad grobowcem dziadka.
– Specjalnie nie włożyłam bielizny.
10
Knoll szedł za Moniką w poprzek dolnej kondygnacji zamku do sali, w której mieściła się kolekcja. Pomieszczenie znajdowało się w centralnej części baszty północno-zachodniej i było podzielone na salę oficjalną, w której Fellner eksponował najznamienitsze posiadane legalnie eksponaty, oraz na sekretną komnatę, do której mogli wejść wyłącznie oni – Knoll, Fellner oraz Monika.
Weszli do części ogólnie dostępnej i Monika zamknęła ciężkie drewniane drzwi. Oświetlone gabloty stały w równych rzędach, niczym żołnierze na baczność, a w nich znajdowało się mnóstwo drogocennych przedmiotów. Malowidła oraz gobeliny wisiały na ścianach. Sufit zdobiły freski, ilustrujące, jak Mojżesz przekazywał Żydom przykazania, wznoszono wieżę Babel oraz pracowano nad tłumaczeniem najstarszej greckiej wersji Starego Testamentu, zwanej Sqtuagintą.
Prywatny gabinet Fellnera znajdował się za północną ścianą. Wkroczyli do środka; potem Monika przeszła na ukos do regałów z książkami w ciężkim barokowym stylu – wykonanych bez wyjątku z inkrustowanego dębu i pozłacanych.
Wiedział, że wszystkie woluminy są białymi krukami. Fellner kochał książki. Pochodzące z dziewiątego wieku dzieło Bedy Czcigodnego, zwanego po łacinie Venerabilisem, było najstarszą i najcenniejszą pozycją tego księgozbioru. Szczęście uśmiechnęło się do Knolla przed paroma laty – nie tylko zdołał odnaleźć skrytkę w pewnym francuskim probostwie, ale nie natrafił także na opory księdza, który ochoczo przekazał mu woluminy w zamian za skromny datek, częściowo na kościół, a częściowo wprost do własnej kieszeni.
Monika wyciągnęła z kieszeni żakietu czarnego pilota i nacisnęła guzik. Środkowy regał zaczął obracać się powoli wokół osi. Za nim widoczne było białe światło. Franz Fellner stał pośrodku niskiej sali bez okien, która była w istocie galerią, sprytnie ukrytą w miejscu, gdzie schodziły się ze sobą dwa duże korytarze. Podłużna komnata z wysokim, spadzistym sufitem wypełniona była licznymi architektonicznymi skrytkami. Grube ściany z kamienia nie przepuszczały dźwięków, a specjalne urządzenie filtrowało powietrze.
Ustawione rzędami stały tu kolejne wystawowe gabloty, z których każda oświetlona była rozmieszczonymi z rozmysłem lampkami halogenowymi. Knoll lawirował między witrynami, w których eksponowano co najmniej kilka zdobytych przezeń skarbów. Nefrytową rzeźbę ukradł z prywatnej kolekcji w Meksyku (co zresztą nie przysporzyło mu kłopotu, gdyż rzekomy właściciel w ten sam sposób wszedł w jej posiadanie w muzeum w Jalapa City). Liczne stare figurki afrykańskie, eskimoskie oraz japońskie, które zabrał z pewnego mieszkania w Belgii, stanowiły wojenną zdobycz i uznano je za utracone. Szczególną dumą napawała go rzeźba Gauguina, ustawiona po lewej stronie – prawdziwe cudo, które wyrwał z rąk paryskiego złodzieja.
Ściany zawieszone były obrazami. Autoportret Picassa.
Święta Rodzina pędzla Corregia. Portret damy Botticellego.
Portret Maksymiliana I Dürera – same oryginały. Uważane za stracone bezpowrotnie.
Między obrazami wisiały dwa ogromne gobeliny zrabowane podczas wojny przez Hermanna Göringa, odzyskane od ich rzekomego właściciela przeszło dwadzieścia lat temu i do dziś gorączkowo poszukiwane przez rząd Austrii.