Tylko po co?
Gdy dotarli do głównego placu, Humer skręcił w lewo i ruszył ku otwartej przestrzeni. Po jednej stronie rozlokowane były kolejne baraki. Obozowa kuchnia zaś, areszt oraz izba chorych zamykały plac z drugiej strony. Na samym końcu znajdował się walec, tony stali przeciąganej codziennie po zamarzniętej ziemi. Miał nadzieję, że nie każą im wykonać tego uciążliwego obozowego obowiązku.
Humer zatrzymał się przed czterema wysokimi słupkami.
Dwa dni wcześniej specjalną drużynę wysłano do pobliskiego lasu; Boria był jednym z wybranych. Ścięli wtedy trzy osiki; jeden z więźniów złamał przy tym rękę i został zastrzelony na miejscu. Obcięli gałęzie, a pnie przepiłowali na krótsze kloce, następnie zaciągnęli je do obozu i wkopali w ziemię na głównym placu; miały wysokość człowieka.
Przez dwa dni pale stały bezużytecznie. Teraz pilnowało ich dwóch uzbrojonych strażników. Lampy łukowe świeciły nad ich głowami i rozpraszały mglistą poświatę w suchym jak wiór powietrzu.
– Zaczekajcie tu – rozkazał esesman.
Stukając obcasami, sierżant wkroczył na niewysokie schodki i wszedł do baraku, w którym mieścił się areszt.
Światło z wewnątrz wylewało się żółtym prostokątem przez otwarte drzwi. Chwilę później wyszło na dwór czterech nagich mężczyzn. Nie ogolono im blond włosów na głowach, jak wszystkim Rosjanon, Polakom i Żydom, którzy więzieni byli w obozie. Ich mięśnie nie były w stanie zaniku, poruszali się z werwą i dziarsko. Nie mieli apatycznych spojrzeń, oczy nie były głęboko zapadnięte. Nawet brzuchów nie mieli wzdętych i nie opuchli z głodu. Wyglądali na silnych. Żołnierze. Niemcy. Widział już takich. Kamienne twarze, niewyrażające żadnych uczuć. Zimne jak głaz, jak otaczająca ich noc.
Czterej żołnierze ruszyli przed siebie z butnymi minami, z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia, choć ich białe jak mleko ciała musiały odczuwać nieznośny chłód. Za nimi z aresztu wyszedł Humer i wskazał ręką słupy.
– Tam – zakomenderował.
Czterech nagich Niemców pomaszerowało we wskazanym kierunku.
Humer się zbliżył i rzucił na śnieg przed Rosjanami cztery zwoje liny.
– Przywiążcie ich do słupów.
Trzej towarzysze spojrzeli na Borię. Schylił się i podniósł wszystkie cztery zwoje, rozdał im po jednym i powiedział, co mają robić. Podeszli do niemieckich żołnierzy, z których każdy stał wyprostowany przed nieokorowanym palem osikowym. Jakiego występku musieli się dopuścić, skoro zasłużyli na taką karę? Owinął szorstką konopną linę wokół torsu jednego z Niemców i przywiązał go do słupa.
– Zaciągać mocno supły – wykrzyknął Humer.
Boria zacisnął silnie pętlę i raz jeszcze owinął szorstkim konopnym włóknem nagą klatkę piersiową mężczyzny.
Niemiec nawet się nie skrzywił. Humer przyglądał się trójce pozostałych.
– Co zrobiłeś? – szeptem zadał Niemcowi pytanie Ucho, wykorzystując sposobność.
Ten nie odpowiedział.
Dociągnął mocniej linę.
– Czegoś takiego nie robią nawet nam.
– Przeciwstawienie się barbarzyńcy to honor.
Tak, pomyślał. To prawda.
Humer powrócił. Boria zawiązywał supeł na ostatniej pętli.
– Przejdźcie dalej – polecił esesman.
Wraz z trójką Rosjan stanęli w kopnym śniegu, z dala od ubitej ścieżki. Ucho schował dłonie przed mrozem pod pachami i tupał nogami dla rozgrzewki. W płaszczu czuł się wspaniale. Było mu ciepło po raz pierwszy od czasu, gdy znalazł się w obozie. Wtedy całkowicie pozbawiono go tożsamości, stał się numerem 10901 który mu wytatuowano na prawym przedramieniu. Na wysokości piersi lewej poły łachmana, który kiedyś był koszulą, naszyto trójkąt. Litera R w środku oznaczała, że był Rosjaninem. Kolor naszywki również miał znaczenie. Czerwony nosili więźniowie polityczni. Zielony – kryminaliści. Żółtą gwiazdę Dawida zarezerwowano dla Żydów. Czerwono-czarny trójkąt był przeznaczony dla jeńców wojennych.
Humer sprawiał wrażenie, jakby na kogoś czekał.
Boria spojrzał w lewą stronę.
Lampy łukowe oświetlały cały plac apelowy aż do głównej bramy. Droga prowadząca do obozu przez kamieniołom tonęła w ciemnościach. Nieoświetlony budynek komendy obozu stał tuż za ogrodzeniem. W tym momencie otwarto główną bramę i na teren obozu wkroczyła samotna postać.
Mężczyzna miał na sobie płaszcz do kolan. Jasne spodnie znikały w cholewkach jasnobrązowych oficerek. Nosił oficerską czapkę w jasnym kolorze. Patykowate nogi stawiały zdecydowane kroki, pokaźnym brzuchem mężczyzna torował sobie drogę. W świetle Ucho dostrzegł prosty nos i bystre oczy, które nadawały twarzy szlachetny wyraz.
Rozpoznał go natychmiast.
Ostatni dowódca szwadronu von Richthofena, dowódca Luftwaffe, przewodniczący Reichstagu, premier Prus, przewodniczący Pruskiej Rady Państwa, minister leśnictwa i łowiectwa, przewodniczący Rady Obrony Rzeszy, marszałek Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Drugi po Fuhrerze.
Hermann Göring.
Boria widział go wcześniej raz w życiu. W 1939 roku.
W Rzymie. Göring pojawił się wtedy w pretensjonalnym szarym garniturze, opasły kark zdobiła szkarłatna apaszka. Grube paluchy ozdabiały rubiny, w lewą klapę marynarki wpięty był nazistowski orzeł wysadzany brylantami. Przemawiał jeszcze dość powściągliwie, ale już domagał się należnego Niemcom miejsca na ziemi: „Czy wolicie mieć karabiny, czy masło? Czy powinniście importować smalec, czy rudy metali? Będziemy silni, jeśli będziemy gotowi. Masło robi z nas tłuściochów”. Swoją orację zakończył Göring wizją Niemieckiej Rzeszy i Włoszech walczących ramię w ramię.
Ucho przypominał sobie, że słuchał go uważnie, ale ta przemowa nie wywarła na nim wrażenia.
– Panowie, ufam, że czujecie się komfortowo – odezwał się marszałek spokojnie do czwórki żołnierzy przywiązanych do słupów.
Żaden z nich nie odpowiedział.
– Co on powiedział, Ucho? – wyszeptał jeden z Rosjan.
– Pokpiwa z nich.
– Zamknijcie pyski – wymamrotał Humer – albo do nich dołączycie.
Göring stanął na wprost czwórki nagich mężczyzn.
– Pytam każdego z was ponownie: czy któryś ma mi coś do powiedzenia?
W odpowiedzi zaświstał tylko wiatr.
Göring podszedł bardzo blisko do jednego z dygocących z zimna Niemców. Do tego, którego przywiązał do słupa Boria.
– Mathias, z pewnością nie chcesz umierać w ten sposób? Jesteś żołnierzem, lojalnym sługą Führera.
– Führer… nie ma z tym… nic wspólnego – odparł żołnierz, szczękając zębami; jego drżące ciało było fioletowe.
– Ale przecież wszystko, co robimy, przysparza mu chwały.
– Właśnie dlatego… wolę umrzeć.
Göring wzruszył ramionami. Zrobił to w taki sposób, jakby miał zdecydować, czy skusić się na jeszcze jeden kawałek ciasta. Dał znak Humerowi. Sierżant przekazał sygnał dwóm strażnikom, którzy przytoczyli dużą beczkę w pobliże czwórki nieszczęśników przywiązanych do słupów. Inny strażnik przyniósł cztery warząchwie i rzucił je na śnieg.
Humer spojrzał na Rosjan.
– Nabierzcie wody do chochli i stańcie każdy obok jednego z tych ludzi.
Boria wytłumaczył pozostałej trójce Rosjan, co mają robić. Cztery warząchwie zostały podniesione ze śniegu, potem zanurzone w wodzie.
– Nie wolno uronić ani kropli – ostrzegł Humer.
Ucho starał się, jak mógł, ale porywisty wiatr wytrącił kilka kropel. Nikt na szczęście nie zauważył. Podszedł do Niemca, którego osobiście przywiązał do słupa. Tego, którego nazwano Mathiasem. Göring stanął pośrodku, ściągając czarne skórzane rękawiczki.
– Spójrz, Mathias – powiedział. – Zdejmuję rękawiczki, żeby móc poczuć mróz na skórze tak samo jak ty.
Boria stał wystarczająco blisko, żeby dostrzec na ciężkim srebrnym sygnecie zdobiącym środkowy palec prawej ręki otyłego mężczyzny wygrawerowaną pięść w kształcie kolczugi. Göring wsunął prawą dłoń do kieszeni spodni i wyciągnął kamień. Złocisty niczym miód. Ucho rozpoznał bursztyn.