McKoy opowiada o losach jednego z takich pociągów, który opuścił Berlin w ostatnich dniach drugiej wojny światowej i skierował się na południe, w stronę centralnych Niemiec i gór Harzu. Nie zachowały się żadne dokumenty stwierdzające, dokąd skierowano skład, ale poszukiwacz ma nadzieję, że ładunek leży w którejś z jaskiń odkrytych przezeń ostatniej jesieni. Rozmowy przeprowadzone z krewnymi niemieckich żołnierzy, którzy pomagali załadować pociąg, przekonały go o słuszności tych przypuszczeń. Na początku tego roku McKoy posłużył się radarem, by spenetrować wnętrze ziemi i określić położenie dalszych podziemnych komór.
– Tam coś jest – twierdzi McKoy. – Z pewnością jest to dość duże, by mogło się okazać wagonami towarowymi lub skrzyniami magazynowymi.
McKoy zdołał już uzyskać od niemieckich władz pozwolenie na prace wykopaliskowe. Za szczególnie ekscytujący uważa fakt, że, wedle jego wiedzy, nikt przedtem nie przeszukiwał tych miejsc. Przez dziesięciolecia obszary te należały do Niemiec Wschodnich i były niedostępne dla poszukiwaczy.
Obecne niemieckie prawo zezwala, by McKoy zachował niewielką część znaleziska: tę, do której nie zgłoszą roszczeń prawowici właściciele. Jednak to go nie zraża.
– Diabeł jeden wie, być może pod skalnymi zwałami odnajdziemy Bursztynową Komnatę.
Prace wykopaliskowe będą trudne i mozolne.
Podziemne świdry i buldożery mogą uszkodzić skarby, a zatem McKoy będzie zmuszony wiercić otwory w skale i trawić ją chemicznie.
– Jest to sposób powolny i niebezpieczny, ale wart zachodu – twierdzi poszukiwacz. – Wykorzystując pracę przymusowych robotników, naziści wydrążyli setki jaskiń, w których ukrywali amunicję przed alianckimi bombowcami. Nawet tunele, w których przechowywano dzieła sztuki, zostały zaminowane.
Szkopuł w tym, by znaleźć właściwą jaskinię oraz dostać się do wnętrza, nie naruszając jej.
Sprzęt McKoya, brygada złożona z siedmiu robotników oraz ekipa telewizyjna przebywają już w Niemczech. On sam zamierza udać się tam w najbliższy weekend. Koszty – blisko milion dolarów – zostały pokryte z funduszy wniesionych przez prywatnych inwestorów, liczących na pokaźne zyski w związku ze spodziewanym odkryciem złotej żyły.
– W tamtym miejscu pod ziemią coś się kryje.
Jestem tego pewien. Ktoś powinien w końcu wykopać te skarby. Dlaczego nie miałbym to być ja? – pyta McKoy.
Podniósł wzrok znad gazety. Matko Wszechmogącego Boga, czyżby to było to? Jeśli tak, czy można jakoś temu zapobiec? Był już starym człowiekiem i niewiele mógł zrobić.
Drzwi z tyłu domu otworzyły się i do salonu wszedł Paul.
Rzucił gazetę na stolik do kawy.
– Wciąż interesujesz się tą sprawą? – zapytał.
– To z przyzwyczajenia.
– Kopanie tuneli w tych górach może okazać się całkiem ekscytujące. Niemcy używali ich w charakterze skarbców Nie wspominając już o tym, co może kryć się w ich wnętrzu.
– Ten McKoy wspominał nawet o Bursztynowej Komnacie – oznajmił, kręcąc powątpiewająco głową. – Jeszcze jeden gość poszukujący zaginionych płyt ściennych.
Paul wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Skarb to pokusa. Akurat na spektakularną relację telewizyjną.
– Widziałem raz w życiu te bursztynowe płaskorzeźby oznajmił Boria, nagle się rozgadując. – Pojechałem pociągiem z Mińska do Leningradu. Komuniści przemienili Pałac Jekaterynowski w muzeum. Widziałem komnatę w całym jej przepychu – zrobił gest rękoma. – Dziesięć metrów kwadratowych. Ściany z bursztynu. Gigantyczna układanka.
– Wszystko oprawione w pięknie rzeźbione i pozłacane drewno.
– Zachwycające.
– Czytałem o tym. Wiele osób uważało ją za ósmy cud świata.
– Można było odnieść wrażenie, że wkroczyło się w świat baśni. Bursztyn jest twardy i błyszczący jak kamień, ale nie tak chłodny jak marmur. Bardziej przypomina drewno.
– Żółć, brązy i wiśnia. Ciepłe kolory. Jakby na zawsze pochwycone słońce. To zdumiewające, czego potrafili dokonać dawni mistrzowie. Reliefy w postaci figur, kwiatów i muszelek. Niezwykle misterne ślimacznice. Tony bursztynu, a wszystko to rękodzieło. Nikt i nigdy nie stworzył czegoś podobnego.
– Naziści wykradli płyty w 1941 roku? Przytaknął.
– Przeklęci zbrodniarze. Zerwali wszystko do gołych ścian. Nikt ich nie widział po 1944 roku.
Wzbierała w nim złość, gdy o tym myślał. Zdawał sobie sprawę, że powiedział zbyt dużo, a zatem zmienił temat.
– Mówiłeś, że moja Rachel wsadziła jakiegoś prawnika do paki?
Paul usiadł na fotelu, wyciągnął nogi i skrzyżował stopy na otomanie.
– Królowa Lodu znów uderzyła. Tak nazywają ją w sądzie – odparł z westchnieniem. – Wszyscy są przekonani, że to od czasu naszego rozwodu, ale mam to gdzieś.
– Cierpisz z tego powodu?
– Chyba tak.
– Kochasz Rachel?
– Oraz moje dzieci. Moje mieszkanie jest takie puste.
– Brakuje mi ich trojga, Karl. Chyba powinienem powiedzieć: Karol. Minie trochę czasu, zanim się przyzwyczaję.
– Obaj potrzebujemy czasu.
– Przepraszam, że nie przyszedłem wczoraj. Moja rozprawa została przesunięta na późniejszą godzinę. Przeciwnikiem był prawnik, którego Rachel wpakowała do aresztu.
– Jestem ci wdzięczny za pomoc w sporządzeniu wniosku.
– Zawsze chętnie ci pomogę.
– Wiesz co – powiedział z iskierką w oczach – ona nie spotkała się z żadnym mężczyzną od waszego rozwodu. Może dlatego tak się zachowuje? – Paul wyraźnie się ożywił. Był przekonany, że właściwie odczytywał intencje teścia. – Twierdzi, że jest za bardzo zajęta, ale ja w to nie wierzę.
Były zięć nie połknął przynęty i siedział w milczeniu. Znów skierował wzrok na mapę. Po kilku chwilach się odezwał.
– Na TBS leci ciekawa audycja.
Paul sięgnął po pilota i włączył odbiornik.
Karol nie wspominał więcej o Rachel; przez całą audycję wpatrywał się w mapę. Kolor jasnozielony oznaczał kontur górskiego pasma Harzu, ciągnący się z północy na południe i później skręcający na wschód, gdzie nie istniała już granica dzieląca Niemcy na dwie części. Nazwy miast napisano czarnymi literami: Gótingen, Munden, Osterode, Wartburg, Stod. Brakowało oznaczeń jaskiń i tuneli, ale wiedział, że one tam są. Całe setki.
Gdzie znajdowała się ta właśnie jaskinia?
Trudno powiedzieć.
Czy Wayland McKoy znajdował się na właściwym tropie?
6
22.25
Paul wziął w ramiona śpiącą Marlę i delikatnie wniósł ją do domu. Za nimi szedł ziewający Brent. Paul zawsze wchodził do tego domu z dziwnym uczuciem. Dziesięć lat temu, tuż po ślubie, on i Rachel kupili ten dwukondygnacyjny ceglany budynek w stylu kolonialnym. Kiedy po siedmiu latach się rozwiedli, wyprowadził się z własnej woli. Tytuł własności wciąż opiewał na nich oboje i, co ciekawe, Rachel się upierała, żeby zatrzymał klucze. Ale korzystał z nich rzadko i wcześniej ją o tym uprzedzał, bowiem paragraf VII orzeczenia o rozwodzie przyznawał jej wyłączne prawo do korzystania z domu. On zaś nie chciał ograniczać jej wolności, nawet jeśli czasami myśl o tym sprawiała mu ból.
Wszedł po schodach na piętro i położył Marlę do łóżka.
Dzieci wykąpały się w domu dziadka. Rozebrał ją i włożył jej piżamę we wzory z Pięknej i bestii. Dwa razy zabrał maluchy na filmy Disneya. Pocałował córkę na dobranoc i głaskał ją po głowie, dopóki nie zasnęła głęboko. Ucałował na dobranoc Brenta i zszedł na dół.
W salonie i kuchni panował nieporządek. Nic niezwykłego. Gosposia przychodziła dwa razy w tygodniu, gdyż Rachel nie należała do osób schludnych. To jedna z rzeczy, które ich różniły. On był zawsze akuratny. Nie frapujący, za to zdyscyplinowany. Bałagan go denerwował, nie mógł nic na to poradzić. Rachel najwyraźniej nie miała nic przeciw zostawianiu garderoby byle gdzie, rozrzuconym wszędzie zabawkom i stosom brudnych naczyń w zlewie.