Loring wyszedł na środek pomieszczenia.
– To całkiem proste, moja droga. Zdecydowana większość tego, co tu widzisz, to oryginał, a nie reprodukcja. Znasz tę historię?
– Powiedzmy, że częściowo – odparła córka Fellnera.
– W takim razie wiesz na pewno, że płyty już były w opłakanym stanie, kiedy w 1941 roku przejęli je naziści. Pruscy rzemieślnicy, którzy zaczynali pracę nad komnatą, przyklejali bryłki bursztynu do grubych dębowych listew, używając prymitywnego spoiwa sporządzonego z wosku pszczelego i żywicy. Gdyby bursztynowe panele utrzymały się w nienaruszonym stanie, można by to porównać do wody, która pozostawiona w szklance przetrwałaby dwieście lat. Woda wcześniej czy później wyparuje i żadne podejmowane po rym czasie zabiegi tego nie zmienią – kontynuując prelekcję, zatoczył ramieniem wokół siebie. – To samo da się powiedzieć o tym, co jest tutaj. Przez dwieście lat dębina się rozciągała i kurczyła, a wilgotny klimat Carskiego Sioła dokończył dzieło. W miarę upływu lat drewno się wypaczało, spoiwo pękało, a kawałki bursztynu odpadały. Ubytki wynosiły niemal trzydzieści procent w chwili, kiedy na scenie pojawili się naziści. Kolejne dziesięć procent odkleiło się podczas transportu. Kiedy mój ojciec odnalazł bursztynową boazerię, była w opłakanym stanie.
– Zawsze byłem przekonany, że Josef wiedział znacznie więcej niż gotów był to przyznać – powiedział Fellner.
– Nie wyobrażasz sobie za to, jak bardzo był rozczarowany, kiedy w końcu odnalazł bursztynowe płyty. Poszukiwał ich przez siedem lat, wyobrażał sobie, jakie są piękne; przywoływał w pamięci ich świetność z czasów przed rewolucją październikową, kiedy miał okazję podziwiać Bursztynową Komnatę pod Sankt Petersburgiem.
– Odnalazł je w tej jaskini niedaleko Stod, czy tak? – spytała Monika.
– Zgadza się, moja droga. Te trzy niemieckie ciężarówki przewiozły skrzynie. Ojciec odnalazł je latem 1952 roku.
– Ale jakim cudem? – nie dowierzał Fellner. – Poszukiwali ich z pełną determinacją Rosjanie oraz całe mnóstwo innych prywatnych kolekcjonerów. Wtedy wszyscy pożądali Bursztynowej Komnaty i nikt nie dawał wiary pogłoskom, że została zniszczona. Josef był pod jarzmem komunistów.
– W jaki sposób udało mu się odnaleźć tak niezwykłą zdobycz? I co jeszcze ważniejsze, w jaki sposób zdołał wejść w jej posiadanie?
– Ojciec był blisko związany z Erichem Kochem. Ten wyjawił mu, że Hitler szykował się do przewiezienia płyt na południe z okupowanych terenów Związku Radzieckiego jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Koch, zawsze lojalny wobec Göringa, nie był jednak głupcem. Kiedy Hitler rozkazał ewakuację arcydzieła, wykonał rozkaz i nie powiadomił od razu dowódcy Luftwaffe. Ale płyty z jantaru zdołały dotrzeć jedynie w góry Harzu i tam zostały ukryte w podziemnym wyrobisku. Koch w końcu wyjawił to Göringowi, ale nawet on nie wiedział, w którym miejscu ukryto komnatę. Dowódca Luftwaffe odszukał czterech żołnierzy z oddziału nadzorującego konwój. Podobno poddawał ich okrutnym torturom, ale nie pisnęli ani słowa na temat podziemnej kryjówki – kontynuował opowieść Loring, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. – Pod koniec wojny Göring zaczął zdradzać symptomy obłędu. Koch śmiertelnie się go obawiał i właśnie dlatego postanowił rozrzucić fragmenty Bursztynowej Komnaty – zawiasy, mosiężne klamki, kamienie z mozaiki – w ruinach zamku w Królewcu. W ten sposób puścił w obieg fałszywą informację o jej zniszczeniu, spreparowaną nie tylko dla Sowietów, ale przede wszystkim dla Göringa. Te mozaiki były jednak reprodukcjami, nad którymi Niemcy pracowali od 1941 roku.
– Nigdy nie wierzyłem w hipotezę, że bursztynowe reliefy spłonęły podczas bombardowania Królewca – skomentował I'„diner. – Całe miasto pachniałoby żywicą niczym kadzidło.
Loring zachichotał.
– To prawda. Nie rozumiałem, dlaczego nikt nie zwrócił na ten drobiazg uwagi. W żadnym raporcie na temat bombardowań nie przewinęła się wzmianka o intensywnej woni żywicy. Wyobraźcie sobie dwadzieścia ton bursztynu powoli spalającego się na smołę! Zapach rozszedłby się na wiele kilometrów i utrzymywał przez wiele dni.
Monika potarła lekko jedną z wypolerowanych ścian.
– W niczym nie przypomina zimnego kamienia. Jest niemal ciepły, gdy go dotykam. I o wiele ciemniejszy niż sobie wyobrażałam. Z pewnością ciemniejszy niż płyty odrestaurowane w Pałacu Jekaterynowskim.
– Bursztyn ciemnieje z upływem czasu – wyjaśnił jej ojciec. – Pocięty na kawałki, wypolerowany oraz sklejony jantar nie przestaje się starzeć. Bursztynowa Komnata w osiemnastym stuleciu była z pewnością znacznie jaśniejsza niż ta, którą widzimy tutaj.
Loring skinął głową.
– I chociaż bryłki bursztynu zamocowane na płytach liczą miliony lat, są kruche jak kryształy i równie wrażliwe.
– To właśnie czyni ten skarb jeszcze bardziej fascynującym.
– Odbija też światło – dodał Fellner. – Człowiek się czuje, jakby stał w słońcu. Czuje promieniowanie, chociaż bez ciepła.
– Tak jak w oryginale, płytki bursztynu są ułożone na srebrnej folii. Dzięki temu silniej odbijają światło.
– Co masz na myśli, mówiąc „jak w oryginale”? – zdziwił się Fellner.
– Jak już wspomniałem, ojciec był rozczarowany, kiedy dotarł do pieczary i odnalazł bursztynowy skarb. Dębowe listwy zbutwiały, niemal wszystkie bryłki bursztynu poodpadały Zebrał skrupulatnie wszystko, potem zdobył odbitki fotografii, które Sowieci zrobili w komnacie jeszcze przed wojną.
– Podobnie jak współcześni restauratorzy w Carskim Siole, wykorzystał te zdjęcia do odtworzenia pierwowzoru. Z tą różnicą, że on dysponował oryginalnymi bryłkami jantaru.
– Gdzie znalazł wykonawców? – zapytała Monika. – Z tego, co wiem, obróbka bursztynu zanikła w latach wojny Większość starych mistrzów została wymordowana.
Loring przytaknął.
– Niektórzy przetrwali dzięki Kochowi. Göring zamierzał odtworzyć oryginalną komnatę i polecił mu aresztować jubilerów specjalizujących się w bursztynie. Chciał ich mieć pod ręką w razie potrzeby. Ojciec zdołał odnaleźć kilku spośród nich jeszcze przez końcem wojny Później zaoferował im oraz ich rodzinom godziwą egzystencję. Większość z nich przyjęła ofertę i zamieszkała tu w odosobnieniu, restaurując powoli arcydzieło, bryłka po bryłce. Kilku ich potomków wciąż tu mieszka i zajmuje się konserwacją komnaty.
– Czy nie jest to zbyt wielkie ryzyko? – zdziwił się Fellner.
– Nie sądzę. Ci ludzie oraz ich rodziny są całkowicie lojalni. Zycie w dawnej Czechosłowacji było ciężkie. Bardzo brutalne. Wszyscy, co do jednego, odczuwają wdzięczność za hojność, którą okazał im Josef Loring. Wszystkim, czego od nich oczekiwaliśmy, była dobra praca oraz dyskrecja.
– Odtworzenie całości dzieła, które tu widzicie, zajęło blisko dziesięć lat. Na szczęście Rosjanie solidnie szkolili rzemieślników, restauratorzy byli znakomitymi fachowcami.
– Tak czy owak, musiało to kosztować fortunę – Fellner zatoczył ramieniem, wskazując ściany.
Loring skinął głową.
– Ojciec kupował bursztyn potrzebny do restauracji na wolnym rynku, co sporo kosztowało nawet w latach pięćdziesiątych. Do rekonstrukcji wprowadzono też nowoczesną technologię. Nowe płyty nie są wykonane z drewna dębowego. W jego miejsce zastosowano masę z drobin dębiny, sośniny oraz popiołu. Dzięki temu płyty są bardziej odporne na zmiany temperatury; między bursztynem i sklejką umieszczono także środki chroniące przed wilgocią. Bursztynowa Komnata została nie tylko precyzyjnie odtworzona, ale też przygotowana, by przetrwać wieki.
Suzanne stała w milczeniu w pobliżu drzwi i obserwowała uważnie Fellnera. Stary Niemiec był najwyraźniej zdumiony Zastanawiała się często, czy coś może wprawić w osłupienie człowieka takiego jak Franz Fellner, miliardera posiadającego zbiory sztuki, które śmiało mogły konkurować z kolekcjami największych muzeów świata. Rozumiała jednak, że jest równie zszokowany jak ona sama, gdy Loring pokazał jej arcydzieło po raz pierwszy.