Выбрать главу

Ruszył w dół kamiennymi schodami po dywanowym chodniku i dotarł wreszcie na parter. Bezszelestnie, bo na bosaka, wchodził w głąb zamku, mijając szerokie korytarze oraz salę jadalną, aż doszedł do przepastnych komnat służących za sale wystawowe. Drzwi były pootwierane.

Wszedł do Komnaty Czarownic, w której, jak objaśnił gospodarz, odbywały się kiedyś procesy tutejszych czarownic.

Zbliżył się do mahoniowych gablot i włączył malutkie halogenowe lampki. Na półkach znajdowały się eksponaty z czasów rzymskich. Figurki, sztandary, talerze, naczynia, lampy, dzwonki i narzędzia. A także kilka misternie wyrzeźbionych posągów bogiń. Rozpoznał Victorię, rzymską boginię zwycięstwa, z koroną i gałązką palmy w wyciągniętych dłoniach, umożliwiającą każdemu wybór.

Nagle z korytarza dobiegł jakiś hałas. Niezbyt głośny.

Jak powłóczenie nogą po dywanie. Jednak w panującej ciszy wydał mu się donośny.

Skręcił głowę w lewo ku otwartym drzwiom i znieruchomiał, starając się nawet nie oddychać. Czy był to odgłos kroków, czy też licząca pięćset lat budowla układała się do snu? Wyciągnął rękę i zgasił lampkę przy witrynie. Gabloty pogrążyły się w ciemności. Podkradł się do sofy i przykucnął za nią.

Jego uszu dobiegł kolejny dźwięk. To na pewno były kroki.

Bez wątpienia. Ktoś był na korytarzu. Paul schował się głębie, za kanapę i czekał w nadziei, że ktokolwiek to jest, pójdzie sobie dalej. Być może to tylko ktoś ze służby pałacowej odbywał rutynowy obchód zamku.

W oświetlonym progu pojawił się cień. Paul zerknął zza sofy.

Wayland McKoy mignął w drzwiach.

Powinien się domyślić.

Na palcach podszedł do drzwi. Olbrzym był zaledwie metr przed nim i zmierzał w kierunku pomieszczenia usytuowanego na końcu korytarza. Wcześniej Loring jedynie wskazał im to miejsce, nazywając je Komnatą Romańską, ale nie zaproponował jej zwiedzenia.

– Nie możesz spać? – zapytał Paul szeptem.

McKoy obrócił się na pięcie, zaskoczony.

– Niech cię szlag trafi, Cutler – wymamrotał cicho. Przestraszyłeś mnie, kutasie.

Poszukiwacz skarbów miał na sobie dżinsy oraz sweter wciągany przez głowę.

– Zaczynamy myśleć podobnie. To mnie przeraża – powiedział Paul, wskazując bose stopy Waylanda.

– Trochę chamstwa dobrze ci zrobi, wielkomiejska papugo.

Weszli do pogrążonej w mroku Komnaty Czarownic i rozmawiali szeptem.

– Chcesz też pooglądać? – zapytał Paul.

– Do cholery z tym. Ale dwa pierdolone miliony… Ten dziadyga wyleciał z tym jak mucha do łajna.

– Ciekawe, co on wie?

– Nie mam pojęcia. Ale coś się za tym kryje. Kłopot w tym, że ten czeski Luwr pełen jest bzdetów i możemy tego nie odnaleźć.

– Na dodatek możemy zgubić się w tym labiryncie.

Nagle usłyszeli jakiś brzęk w końcu korytarza. Jakby metal uderzał o kamień. Obaj wystawili głowy i spojrzeli w lewo.

Przyćmiony prostokąt światła rozchodził się z Komnaty Romańskiej na końcu korytarza.

– Głosuję za tym, żebyśmy tam poszli i popatrzyli – oznajmił Wayland.

– Dlaczego nie? Skoro posunęliśmy się już tak daleko…

Poszukiwacz skarbów ruszył przodem po dywanie. Przy otwartych drzwiach Komnaty Romańskiej obydwaj zamarli w bezruchu.

– A niech to cholera – wyrwało się Paulowi.

Knoll spoglądał przez judasza, jak Paul Cutler zakłada ubranie i wymyka się chyłkiem. Rachel nie słyszała, jak jej eksmąż wychodził. Spała przykryta kołdrą. Knoll czekał całe godziny, zanim zdecydował się wykonać pierwszy ruch, dając im wszystkim czas, by wpadli w objęcia Morfeusza. Planował rozpocząć od Cutlerów, potem zająć się McKoyem, a na deser Loringiem oraz Danzer, ostrząc zęby na ostatnią dwójkę i rozkoszując się w wyobraźni ich konaniem. W ten sposób wyrówna rachunki za śmierć Fellnera i Moniki. Ale niespodziewane wyjście prawnika komplikowało sprawę. Z tego, co mówiła Rachel, wynikało, że jej były mąż nie przepadał za ryzykiem. Teraz się okazało, że jednak je lubił, skoro w środku nocy boso przedsięwziął eskapadę. Z pewnością nie poszedł do kuchni, żeby coś przekąsić. Najprawdopodobniej zamierzał powęszyć. Będzie musiał zająć się nim nieco później.

Bo najpierw Rachel.

Podkradł się do przejścia, idąc wzdłuż rzędu nagich żarówek.

Odnalazł wyjście i nacisnął sprężynowy mechanizm. Kamienny blok się odsunął i Knoll wszedł do jednej z pustych komnat sypialnych na czwartej kondygnacji. Wyszedł na korytarz i pospiesznie ruszył do pokoju, w którym spała Rachel Cutler.

Wszedł do środka i zaryglował za sobą drzwi.

Zbliżając się do renesansowego kominka, zauważył dźwignię blokady udającą fragment pozłacanego gzymsu. Nie wszedł tu sekretnym wejściem, bo nie było takiej potrzeby, będzie jednak mógł z niego skorzystać, opuszczając komnatę.

Zwolnił blokadę i zostawił ukryte drzwi półotwarte.

Podszedł cicho do łóżka.

Sędzia Cutler pogrążona była w błogim śnie.

Szarpnął prawym przedramieniem i odczekał, aż sztylet wsunie mu się w dłoń.

– To jest jedno z tych pieprzonych sekretnych wejść – zauważył McKoy.

Paul nigdy nie widział czegoś podobnego. W starych filmach i powieściach występowały często, ale teraz miał je przed oczyma na żywo. Dziesięć metrów przed nimi prostokąt kamiennego muru obrócił się wokół własnej osi. Jedna z witryn była przymocowana na stałe do ruchomego fragmentu ściany. Otwory po każdej ze stron, szerokości około metra, umożliwiały wejście do nieoświetlonego pomieszczania za ścianą.

McKoy ruszył do przodu.

– Oszalałeś? – Paul chwycił go za rękę.

– Podejmijmy grę, Cutler. Najwidoczniej ktoś nas zaprasza do środka.

– Co masz na myśli?

– Chodzi mi o to, że nasz gospodarz nie otworzył tego przejścia przypadkiem. Nie rozczarujmy go zatem.

Paul uważał postawienie choćby jednego kroku dalej za głupotę. Schodząc po schodach, rozważał różne możliwości, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Być może powinien po prostu wrócić na górę do Rachel. Jednak ciekawość przeważyła i podążył za poszukiwaczem skarbów.

W sekretnym pomieszczeniu znajdowały się kolejne gabloty i witryny, ustawione pod ścianami oraz pośrodku.

Oniemiały Paul poruszał się w tym labiryncie. Antyczne figurki i popiersia. Rzeźby z Egiptu i Bliskiego Wschodu.

Sztuka Majów, starodawna biżuteria. Jego wzrok przyciągnęło kilka płócien. Obraz Rembrandta z siedemnastego wieku, o którym wiedział, że został wykradziony z niemieckiego muzeum przez trzydziestoma laty, oraz Bellini, który zniknął ze zbiorów we Włoszech w tym samym mniej więcej czasie.

Oba należały do najbardziej w świecie poszukiwanych zaginionych dzieł sztuki. Przypomniał sobie seminarium zorganizowane w Muzeum Sztuki w Atlancie na ten temat.

– McKoy, wszystko, co tu widzisz, to przedmioty kradzione.

– Skąd wiesz?

Zatrzymał się przed jedną z gablot, sięgającą mu do ramion, w której wyeksponowana była poczerniała czaszka spoczywająca na szklanym postumencie.

– To czaszka człowieka pekińskiego. Nikt jej nie widział od zakończenia drugiej wojny światowej. Tamte dwa płótna z całą pewnością również są kradzione. Cholera. To, co mówił Grumer, okazuje się prawdą. Loring jest członkiem klubu.

– Uspokój się, Cutler. Tego nie wiemy Ten facet może ma niewielką kryjówkę, w której trzyma swoje skarby Nie wyciągajmy pochopnych wniosków.

Paul spojrzał przed siebie na otwarte, podwójne, pociągnięte białą emalią drzwi. Za nimi dostrzegł naścienną mozaikę barwy złocistobrązowej. Zrobił krok naprzód. McKoy podążył za nim. W progu obaj znieruchomieli.

– O, kurwa! – wyszeptał zdumiony poszukiwacz skarbów Paul patrzył w osłupieniu na Bursztynową Komnatę.