Выбрать главу

– Prawda! Król-niedźwiedź musi na południe! Pokażę ci morsa... dobry tłusty smaczny...

– Król-niedźwiedź idzie na południe?

– A latające stwory mają skarb! Latające stwory... anioły... kryształowy skarb!

– Latające stwory... jak kliwuchy? Skarb?

– Jak światło, nie jak kliwuch. Bogaty! Kryształ! A czarownica zmartwiona... czarownica żałuje... Scoresby nie żyje...

– Nie żyje? Człowiek z balonu nie żyje? – Śmiech kliwucha rozniósł się echem wśród suchych skał.

– Czarownica go zabija... Scoresby nie żyje, król-niedźwiedź na południe...

– Scoresby nie żyje! Cha, cha, Scoresby nie żyje!

Kliwuch ukręcił łeb lisowi i walczył ze swoimi braćmi o wnętrzności.

– ... oni przyjdą, przyjdą!

Ale gdzie ty jesteś, Lyro? Na to nie mogła odpowiedzieć.

Chyba śnię, Roger – powiedziała tylko.

Za plecami małego chłopca widziała więcej duchów, dziesiątki, setki, stłoczonych głowa przy głowie, patrzących uważnie i słuchających każdego słowa.

A ta kobieta? – zapytał Roger. – Mam nadzieję, że nie umarła. Mam nadzieję, że zostanie przy życiu jak najdłużej. Bo jeśli ona tutaj przyjdzie, to już nie będzie gdzie się ukryć i wtedy ona nas dopadnie. Tylko to mi się podoba w byciu martwym, że ona nie jest. Ale wiem, że będzie pewnego dnia...

Lyra poczuła niepokój.

Chyba śnię i nie wiem, gdzie ona jest! – zawołała. – Jest gdzieś niedaleko, ale nie mogę...

4. Ama i nietoperze

Leżała jak w zabawie. Życie uciekło z niej prawie – Kiedyś powróci – lecz nie tak szybko.
Emily Dickinson

Ama, córka pasterza, zachowała w pamięci obraz śpiącej dziewczyny; nie mogła przestać o niej myśleć. Ani przez chwilę nie wątpiła w prawdziwość słów pani Coulter. Czarownicy na pewno istnieli i bardzo prawdopodobne, że rzucali usypiające zaklęcia i że matka opiekowała się córką z taką czułością i troską. Ama poczuła podziw graniczący z uwielbieniem dla tej pięknej kobiety w jaskini i jej zaczarowanej córki.

Jak najczęściej chodziła do małej dolinki, żeby oddawać kobiecie różne przysługi albo tylko pogawędzić i posłuchać, ponieważ kobieta opowiadała cudowne historie. Wciąż miała nadzieję odwiedzić śpiącą, ale pozwolono jej na to tylko raz i Ama przyjęła do wiadomości, że już nigdy jej nie zobaczy.

Przez cały czas, kiedy doiła owce, gręplowała i przędła ich wełnę albo mełła jęczmień na chleb, nieustannie rozmyślała o rzuconym zaklęciu i dlaczego tak się stało. Pani Coulter nigdy nie wyjaśniła jej powodu, więc Ama mogła swobodnie fantazjować.

Pewnego dnia wzięła trochę przaśnego chleba osłodzonego miodem i wyruszyła w trzygodzinną podróż górskim szlakiem do Cho-Lung-Se, gdzie stał klasztor. Pochlebstwem, cierpliwością i łapówką z miodowego chleba dla odźwiernego uzyskała audiencję u wielkiego uzdrowiciela tulku Pagdzina, który zaledwie rok wcześniej wyleczył wybuch białej gorączki i który posiadł ogromną mądrość.

Ama weszła do celi wielkiego człowieka, pokłoniła się bardzo nisko i ofiarowała resztkę miodowego chleba z całą pokorą, na jaką mogła się zdobyć. Dajmona-nietoperzyca mnicha śmignęła ku niej i przestraszyła jej własnego dajmona Kulanga, który ukrył się w jej włosach, lecz Ama stała cicho i spokojnie, dopóki tulku Pagdzin nie przemówił.

– Tak, dziecko? Szybko, pospiesz się – powiedział, poruszając długą siwą brodą przy każdym słowie.

W półmroku widziała wyraźnie tylko tę brodę i błyszczące oczy. Dajmona uzdrowiciela zawisła na belce nad jego głową i wreszcie znieruchomiała, więc Ama powiedziała:

– Proszę, tulku Pagdzinie, pragnę zdobyć mądrość. Chciałabym wiedzieć, jak rzucać czary i zaklęcia. Czy mnie nauczysz?

– Nie – odparł. Tego się spodziewała.

– A możesz mnie nauczyć przyrządzania tylko jednego leku? – zapytała pokornie.

– Może. Ale nie powiem ci, co to jest. Dam ci lekarstwo, ale nie zdradzę sekretu.

– Dobrze, dziękuję, to wielka łaska – powiedziała i ukłoniła się kilkakrotnie.

– Co to za choroba i kto na nią cierpi? – zapytał starzec.

– Choroba snu – wyjaśniła Ama. – Zapadł na nią syn kuzyna mojego ojca.

Wiedziała, że postępuje wyjątkowo sprytnie, zmieniając płeć chorego na wypadek, gdyby uzdrowiciel słyszał o kobiecie w jaskini.

– Ile lat ma ten chłopiec?

– Jest trzy lata starszy ode mnie – podała przybliżony wiek – więc ma dwanaście lat. Śpi i śpi, i nie może się obudzić.

– Dlaczego jego rodzice nie przyszli do mnie? Dlaczego wysłali ciebie?

– Bo mieszkają daleko po drugiej stronie naszej wioski i są bardzo biedni, tulku Pagdzinie. Dopiero wczoraj dowiedziałam się o chorobie mojego krewniaka i zaraz przybiegłam, żeby prosić cię o radę.

– Powinienem obejrzeć pacjenta, zbadać go dokładnie i sprawdzić pozycje planet o tej godzinie, kiedy zasnął. Takich rzeczy nie można robić w pośpiechu.

– Nie dasz mi żadnego lekarstwa już teraz?

Dajmona-nietoperzyca spadła z belki, zatrzepotała czarnymi skrzydłami i śmignęła w bok, zanim uderzyła o podłogę. Przemykała przez pokój tam i z powrotem, zbyt szybko dla Amy, lecz bystre oczy uzdrowiciela dokładnie śledziły jej trasę. Wreszcie nietoperzyca ponownie zawisła na belce głową w dół i owinęła się ciemnymi skrzydłami, a starzec wstał i przechodził od półki do półki, od słoja do słoja, od pudełka do pudełka, tutaj nabierając łyżeczkę proszku, tam dodając szczyptę ziół w takiej kolejności, w jakiej wskazała je dajmona.

Wrzucił wszystkie składniki do moździerza i ucierał je razem, mrucząc zaklęcie. Potem postukał dźwięcznie tłuczkiem o krawędź, żeby strząsnąć ostatnie ziarenka. Pędzelkiem i tuszem napisał kilka znaków na kartce papieru. Kiedy tusz wysechł, starzec wysypał proszek na napis i zręcznie złożył papier w małą kwadratową paczuszkę.

– Niech wmiatają ten proszek pędzelkiem po trochu w nozdrza śpiącego dziecka, kiedy robi wdech – powiedział – żeby się obudził. Trzeba to robić bardzo ostrożnie. Zbyt wiele na jeden raz i chłopiec się zakrztusi. Używajcie najmiększego pędzelka.

– Dziękuję ci, tulku Pagdzinie – powiedziała Ama, wzięła paczuszkę i włożyła do kieszeni najbliższej ciału koszuli. – Szkoda, że nie mam jeszcze jednego miodowego chleba, żeby ci dać.

– Jeden wystarczy – odparł uzdrowiciel. – Teraz idź, a kiedy przyjdziesz następnym razem, powiedz całą prawdę, nie tylko część.

Zaskoczona dziewczynka pokłoniła się bardzo nisko, żeby ukryć zmieszanie. Miała nadzieję, że nie zdradziła zbyt wiele.

Następnego wieczoru pospieszyła do dolinki jak najwcześniej, niosąc trochę słodkiego ryżu owiniętego liściem sercoowocu. Nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć kobiecie, czego dokonała, wręczyć jej lekarstwo i przyjąć podziękowania i pochwały, a najbardziej chciała, żeby zaczarowana śpiąca zbudziła się i przemówiła do niej. Mogły zostać przyjaciółkami!

Lecz kiedy minęła zakręt ścieżki i spojrzała w górę, nie zobaczyła złotej małpy ani cierpliwej kobiety siedzącej w wejściu jaskini. Miejsce było puste. Ama przebiegła ostatnie kilka metrów przestraszona, że odeszły na dobre – ale zobaczyła krzesło, na którym siadywała kobieta, przybory kuchenne i resztę rzeczy.

Ama spojrzała w mroczną głąb jaskini. Serce biło jej szybko. Na pewno śpiąca się nie zbudziła; w mroku Ama rozróżniała kształt śpiwora, jaśniejszą plamę włosów dziewczynki i biały owal jej śpiącego dajmona.