Dwa dajmony wędrowały przez cichą wioskę, przez smugi światła i cienia, stąpały na kocich łapkach przez oświetlony księżycem plac zebrań, aż zatrzymały się przed otwartymi drzwiami domu Mary.
Ostrożnie zajrzały do środka i zobaczyły śpiącą kobietę, więc wycofały się, znowu weszły w blask księżyca i skierowały się w stronę drzewa-namiotu.
Długie gałęzie zwieszały wonne, skręcone liście prawie do samej ziemi. Bardzo ostrożnie, bardzo powoli, żeby nie zaszeleścił żaden liść i nie trzasnęła żadna gałązka, dwa koty prześliznęły się pod kurtyną liści i zobaczyły to, czego szukały: chłopca i dziewczynę, uśpionych i przytulonych do siebie.
Podeszły bliżej po trawie i lekko dotknęły śpiących nosami, łapkami, wąsami, kąpiąc się w ich życiodajnym cieple, ale z ostrożnością, żeby ich nie obudzić.
Doglądały swoich ludzi (delikatnie oczyściły szybko gojącą się ranę Willa, odgarnęły pukiel włosów z twarzy Lyry), kiedy za nimi rozległ się cichy dźwięk.
Natychmiast, w absolutnej ciszy, oba dajmony zmieniły się w wilki: dziko zapłonęły oczy, zalśniły obnażone białe kły, każda linia ciała wyrażała groźbę.
Stała tam kobieta, obramowana księżycową poświatą. To nie była Mary i kiedy przemówiła, usłyszały ją wyraźnie, chociaż nie wydała żadnego dźwięku.
– Chodźcie ze mną – powiedziała. Dajmoniczne serce Pantalaimona podskoczyło mu w piersi, ale nie odezwał się, dopóki nie oddalili się od śpiących pod drzewem.
– Serafina Pekkala! – zawołał radośnie. – Gdzie byłaś? Wiesz, co się stało?
– Sza. Polecimy do miejsca, gdzie możemy porozmawiać – zaproponowała czarownica, pamiętając o śpiących mieszkańcach wioski.
Zostawiła swoją gałąź sosny obłocznej przy drzwiach domu Mary; kiedy ją podniosła, dwa dajmony zmieniły się w ptaki – w słowika i sowę – i pofrunęły za nią nad strzechami, nad łąkami, nad łańcuchem wzgórz, w stronę najbliższego zagajnika drzew kołowych, wielkiego jak zamek, z koroną wysrebrzoną księżycem.
Serafina Pekkala usiadła na najwyższej wygodnej gałęzi, wśród otwartych kwiatów pijących Pył, a dwa ptaki przysiadły opodal.
– Nie na długo zostaniecie ptakami – powiedziała. – Już wkrótce wasza postać się ustali. Rozejrzyjcie się i zapamiętajcie ten widok.
– Czym będziemy? – zapytał Pantalaimon.
– Dowiecie się szybciej, niż myślicie – odparła Serafina Pekkala. – Słuchajcie, bo zdradzę wam tajemnicę, jakiej nie zna nikt oprócz czarownic. Mogę to zrobić dlatego, że siedzicie tutaj ze mną, a wasi ludzie śpią tam na dole. To potrafią jedynie nieliczni. Wiecie kto?
– Czarownice – odpowiedział Pantalaimon – i szamani. Więc...
– Zostawiwszy was oboje na granicy świata zmarłych, Lyra i Will zrobili nieświadomie coś, co czarownice robiły zawsze, odkąd są czarownicami. Jest takie miejsce w naszej północnej krainie, ohydne pustkowie, gdzie wydarzyła się wielka katastrofa w czasach, kiedy świat był jeszcze młody. Odtąd nic tam nie żyje. Żadne dajmony nie mogą tam wejść. Żeby zostać czarownicą, dziewczyna musi samotnie przemierzyć ten obszar i zostawić swojego dajmona. Wiecie, jaki ból muszą wytrzymać. Ale dokonawszy tego, odkrywają, że ich dajmony nie zostały odcięte jak w Bolvangarze, nadal stanowią jedną istotę. Teraz jednak mogą wędrować swobodnie, podróżować do odległych miejsc, oglądać obce widoki i przynosić wiadomości. Ty nie jesteś odcięty?
– Nie – przyznał Pantalaimon. – Wciąż jesteśmy jednością. Ale to było takie bolesne i tak się baliśmy...
– No więc – oznajmiła Serafina – oni dwoje nie będą latać jak czarownice ani żyć równie długo jak my; ale dzięki temu, co zrobili, wy i oni staliście się czarownicami pod każdym innym względem.
Dwa dajmony rozważyły tę dziwną wiedzę.
– Czy to znaczy, że zostaniemy ptakami jak dajmony czarownic? – zapytał Pantalaimon.
– Cierpliwości.
– Ale jak Will może zostać czarownicą? Myślałem, że wszystkie czarownice to kobiety.
– Tych dwoje zmieniło wiele rzeczy. Wszyscy uczymy się czegoś nowego, nawet czarownice. Ale jedno się nie zmieniło: musicie pomagać waszym ludziom, a nie przeszkadzać. Musicie ich wspierać, zachęcać i prowadzić w stronę mądrości. Po to istnieją dajmony.
Milczeli. Serafina odwróciła się do samiczki słowika i zapytała:
– Jak się nazywasz?
– Nie mam imienia. Nie wiedziałam, że się narodziłam, dopóki nie wydarł mnie z serca.
– Więc nadaję ci imię Kirjava.
– Kirjava – powtórzył Pantalaimon, wypróbowując brzmienie. – Co to znaczy?
– Wkrótce przekonacie się, co to znaczy. Teraz jednak – ciągnęła Serafina – musicie słuchać uważnie, bo powiem wam, co macie robić.
– Nie – sprzeciwiła się z mocą Kirjava. Serafina westchnęła.
– Słyszę w twoim głosie, że wiesz, co zamierzam powiedzieć.
– Nie chcemy tego słuchać! – zawołał Pantalaimon.
– To za szybko – oświadczyła dajmona-słowik. – O wiele za szybko.
Serafina milczała, ponieważ zgadzała się z nimi i czuła smutek. Ale wciąż była wśród nich najmądrzejsza i musiała skierować ich na właściwą drogę. Zaczekała jednak, aż ochłoną, zanim podjęła rozmowę.
– Dokąd dotarliście w swoich wędrówkach? – zapytała.
– Do wielu światów – odparł Pantalaimon. – Przechodziliśmy wszędzie, gdzie znaleźliśmy okno. Istnieje więcej okien, niż przypuszczaliśmy.
– I widzieliście...
– Tak – potwierdziła Kirjava. – Patrzyliśmy uważnie i widzieliśmy, co się dzieje.
– Widzieliśmy wiele innych rzeczy – wtrącił szybko Pantalaimon. – Widzieliśmy anioły i rozmawialiśmy z nimi. Widzieliśmy świat, skąd pochodzą mali ludzie, Gallivespianie. Tam żyją także zwykli ludzie, którzy próbują ich zabijać.
Opowiedzieli czarownicy więcej o tym, co zobaczyli. Próbowali odwrócić jej uwagę i wiedziała o tym, ale pozwalała im mówić, bo tak bardzo kochali nawzajem swoje głosy.
W końcu jednak wyczerpały im się opowieści i zamilkli. Słychać było tylko łagodny nieustanny szelest liści, dopóki Serafina Pekkala nie powiedziała:
– Trzymaliście się z dala od Willa i Lyry, żeby ich ukarać. Wiem dlaczego; mój Kaisa zrobił to samo, kiedy przeszłam przez jałową pustynię. Ale w końcu do mnie wrócił, ponieważ wciąż się kochaliśmy. Oni wkrótce będą was potrzebowali, żebyście im pomogli wykonać, co należy teraz zrobić. Musicie im powiedzieć, co wiecie.
Pantalaimon krzyknął głośno, czystym, zimnym, sowim głosem, jakiego jeszcze nie słyszano w tym świecie. W pobliskich gniazdach, norkach i wszędzie dookoła, gdzie małe nocne stworzonka polowały, pasły się lub żerowały, narodził się nowy niezapomniany strach.
Serafina patrzyła z bliska i czuła tylko współczucie, dopóki nie spojrzała na dajmonę Willa, słowika Kirjavę. Przypomniała sobie rozmowę z czarownicą Rutą Skadi, która ujrzawszy Willa, tylko raz zapytała, czy Serafina spojrzała mu w oczy; a Serafina odpowiedziała, że się nie odważyła. Z małego brązowego ptaszka promieniowała nieubłagana srogość, równie namacalna jak żar, napawająca Serafinę strachem.
Wreszcie dziki wrzask Pantalaimona ucichł i Kirjava rzekła:
– Więc musimy im powiedzieć.
– Tak, musicie – potwierdziła spokojnie czarownica. Stopniowo srogość znikła z oczu brązowego ptaszka i Serafina znowu mogła spojrzeć na samiczkę słowika. Zobaczyła bezdenny smutek.
– Nadpływa statek – powiedziała. – Zostawiłam go, żeby tu przylecieć i was znaleźć. Przybyłam z Cyganami aż z waszego świata. Będą tutaj za dzień lub dwa.
Dwa ptaki usiadły bliżej i już po chwili zmieniły się w parę gołębi.