Jak długo trwała ta burza uczuć – nie wiedział. Wreszcie jednak musiała ustąpić i ocean trochę się Uspokoił. Wody wciąż się burzyły i może nigdy już nie zaznają prawdziwego spokoju, ale wielka furia przeminęła.
Odwrócili się do anielicy i zobaczyli, że rozumie oraz dzieli ich smutek. Lecz sięgała wzrokiem dalej niż oni i jej twarz wyrażała również spokojną nadzieję.
Will przełknął z trudem i powiedział:
– Dobrze. Pokażę ci, jak zamykać okno. Ale najpierw muszę jedno otworzyć i stworzyć następnego upiora. Nie wiedziałem o nich, bo zachowałbym większą ostrożność.
– Zajmiemy się upiorami – obiecała Xaphania.
Will wyjął nóż i zwrócił się w stronę morza. Ku swojemu zdziwieniu dłonie miał pewne i spokojne. Wyciął okno do własnego świata i wszyscy zobaczyli wielką fabrykę albo zakład chemiczny, gdzie skomplikowane rurociągi biegły pomiędzy budynkami a cysternami, światła paliły się na każdym rogu, a smugi pary unosiły w powietrze.
– Dziwnie pomyśleć, że anioły nie potrafią tego zrobić – powiedział Will.
– Nóż to ludzki wynalazek.
– I zamierzacie zamknąć wszystkie oprócz jednego – ciągnął Will. – Wszystkie oprócz okna do świata zmarłych.
– Tak, przyrzekłyśmy. Ale warunkowo i wy znacie ten warunek.
– Znamy. Czy jest wiele okien do zamknięcia?
– Tysiące. Powstała straszliwa otchłań wyrwana przez bombę i wielka dziura, którą Lord Asriel zrobił w swoim świecie. Obie zostaną zamknięte. Istnieje jednak mnóstwo mniejszych otworów – niektóre głęboko pod ziemią, inne wysoko w powietrzu – powstałych w inny sposób.
– Baruch i Balthamos powiedzieli mi, że używali tych otworów do podróży pomiędzy światami. Czy anioły nie będą już mogły tak podróżować? Czy będziecie ograniczeni do jednego świata, tak jak my?
– Nie, mamy inne sposoby podróżowania.
– Te sposoby... – wtrąciła Lyra. – Czy możemy się ich nauczyć?
– Tak. Możecie się ich nauczyć, tak jak ojciec Willa. Wykorzystują czynnik, który nazywacie wyobraźnią. Ale to nie oznacza „wymyślania rzeczy”. To sposób widzenia.
– Więc to nie są prawdziwe podróże – stwierdziła Lyra. – Tylko udawane...
– Nie – zaprzeczyła Xaphania. – Żadnego udawania. Udawanie jest łatwe. Ten sposób jest trudniejszy, ale znacznie prawdziwszy.
– Czy to tak jak z aletheiometrem? – zapytał Will. – Czy trzeba się tego uczyć przez całe życie?
– Tak, to wymaga długiej praktyki. Musicie pracować. Myślicie, że wystarczy strzelić palcami i dostaniecie to w prezencie? Co warto mieć, na to warto pracować. Ale masz przyjaciela, który zrobił już pierwsze postępy i może ci pomóc.
Will nie wiedział, kim jest ten przyjaciel, i w tej chwili nie miał ochoty pytać.
– Rozumiem – westchnął. – Czy spotkamy się znowu? Czy jeszcze kiedyś zobaczymy anioła, jak już wrócimy do własnych światów?
– Nie wiem – odparła Xaphania. – Ale nie powinniście spędzić życia na czekaniu.
– A ja powinienem złamać nóż – powiedział Will.
– Tak.
Obok nich znajdowało się otwarte okno. Fabryka jaśniała światłami, praca wrzała. Maszyny turkotały, chemikalia się łączyły, ludzie wytwarzali towary i zarabiali na życie. To był świat, do którego należał Will.
– No dobrze, pokażę ci, co trzeba zrobić – powiedział.
Nauczył anielicę, jak wyczuwać krawędzie okna, tak jak wcześniej nauczył go Giacomo Paradisi. Pokazał, jak wymacywać je opuszkami palców i ściskać razem. Powoli okno się zamknęło i fabryka znikła.
– A otwory, których nie zrobił zaczarowany nóż? – przypomniał sobie Will. – Czy naprawdę trzeba je wszystkie zamknąć? Bo na pewno Pył ucieka tylko przez okna wykonane nożem. Tamte inne pewnie istnieją od tysięcy lat, ale Pył nie znika.
– Zamkniemy je wszystkie – oświadczyła anielica – bo gdybyś myślał, że jakieś pozostało, szukałbyś go przez całe życie i zmarnowałbyś swój czas. Masz do wykonania inną pracę, znacznie ważniejszą i cenniejszą, w twoim własnym świecie. Nie opuścisz go więcej.
– Jaką pracę? – zapytał Will, ale natychmiast dodał: – Nie, lepiej mi nie mów. Sam zdecyduję, co mam robić. Jeśli powiesz, że mam walczyć albo leczyć, albo badać dalekie kraje, ciągle będę o tym myślał i jeśli w końcu tym się zajmę, poczuję się źle, bo to będzie tak, jakbym nie miał wyboru. A jeśli zajmę się czymś innym, poczuję się winny, że nie spełniłem swojej powinności. Cokolwiek będę robił, wybiorę właśnie to, nic innego.
– Więc zrobiłeś już pierwszy krok na drodze do mądrości – pochwaliła go Xaphania.
– Na morzu jest światło – odezwała się Lyra.
– To statek, którym płyną twoi przyjaciele, żeby zabrać cię do domu. Dopłynie tutaj jutro.
Słowo „Jutro” zabrzmiało jak wyrok. Lyra nie przypuszczała, że kiedykolwiek niechętnie przywita Ojca Corama, Johna Faa i Serafinę Pekkalę.
– Teraz odejdę – powiedziała anielica. – Dowiedziałam się tego, czego potrzebowałam.
Objęła każde z nich lekkim, chłodnym uściskiem i pocałowała w czoło. Potem nachyliła się, żeby ucałować dajmony, które zmieniły się w ptaki i wzleciały razem z nią, kiedy rozłożyła skrzydła i szybko wzbiła się w powietrze. Po kilku sekundach znikła.
Niemal zaraz potem Lyra wydała zdławiony okrzyk.
– Co się stało? – zapytał Will.
– Nawet jej nie zapytałam o mojego ojca i matkę... a teraz nie mogę też zapytać aletheiometru... Może nigdy się nie dowiem!
Usiadła powoli, a on usiadł obok niej.
– Och, Willu – westchnęła – co zrobimy? Co możemy zrobić? Chcę żyć z tobą zawsze. Chcę cię całować i leżeć obok ciebie, i budzić się obok ciebie codziennie przez resztę mojego życia, przez wiele, wiele lat. Nie chcę wspomnień, samych wspomnień...
– Nie – przyznał. – Same wspomnienia to mało. Chcę twoich prawdziwych włosów, ust, ramion, oczu i rąk. Nie wiedziałem, że można cokolwiek pokochać tak bardzo. Och, Lyro, chciałbym, żeby ta noc się nigdy nie skończyła! Gdybyśmy mogli zostać tutaj na zawsze, gdyby świat przestał się kręcić i wszyscy inni zasnęli...
– Wszyscy oprócz nas! A ty i ja żylibyśmy wiecznie i tylko się kochali.
– Będę kochał cię zawsze, cokolwiek się stanie. Do śmierci i po śmierci, a kiedy znajdę własną drogę wyjścia z krainy zmarłych, moje atomy rozproszą się i nie spoczną, dopóki nie znajdą ciebie...
– Ja też będę cię szukać, Willu, zawsze, w każdej chwili. A kiedy znowu się odnajdziemy, złączymy się tak mocno, że nikt i nic nas więcej nie rozdzieli. Wszystkie moje atomy i wszystkie twoje atomy... Będziemy żyli w ptakach, kwiatach, ważkach i sosnach, w chmurach i tych małych pyłkach, które wirują w promieniach słońca... A kiedy zechcą wykorzystać nasze atomy, żeby tworzyć nowe życie, nie wezmą tylko po jednym, będą musieli brać po dwa, jeden mój i jeden twój, tak mocno się połączymy...
Leżeli obok siebie, trzymając dłoń w dłoni i patrząc w niebo.
– Czy pamiętasz – szepnęła – kiedy wszedłeś do tej kafeterii w Cittagazze i pierwszy raz zobaczyłeś dajmona?
– Nie rozumiałem, czym on jest. Ale kiedy cię zobaczyłem, od razu mi się spodobałaś, ponieważ byłaś dzielna.
– Nie, to ty mi się pierwszy spodobałeś.
– Nieprawda! Biłaś się ze mną!
– No tak – przyznała – ale ty mnie zaatakowałeś.
– Wcale nie! To ty rzuciłaś się na mnie.
– Tak, ale zaraz przestałam walczyć.
– Tak, ale... – zakpił łagodnie.
Poczuł jej drżenie, potem delikatne kostki na jej plecach zaczęły unosić się i opadać pod jego dłońmi i usłyszał jej cichy szloch. Pogłaskał jej ciepłe włosy, gładkie ramiona, potem całował jej twarz, aż wydała głębokie drżące westchnienie i ucichła.