– Nigdy – przyrzekła. – Nigdy. Nawet gdybym żyła długo jak czarownice i zapomniała wszystko inne, nigdy nie zapomnę was i waszej dobroci, Atal.
I tak rozpoczęła się podróż do domu. Wiał lekki wiatr, morze było spokojne i chociaż niejeden raz widzieli błysk wielkich śnieżnobiałych skrzydeł, ptaki zachowywały ostrożność i trzymały się z daleka. Will i Lyra spędzali razem każdą chwilę i dwa tygodnie podróży minęły im w mgnieniu oka.
Xaphania powiedziała Serafinie Pekkali, że kiedy wszystkie otwory zostaną zamknięte, wówczas wszystkie światy odzyskają właściwe położenie względem siebie; Oksfordy Lyry i Willa znowu nałożą się na siebie niczym przezroczyste obrazy na dwóch taśmach filmowych przysuwanych coraz bliżej i bliżej, aż się zleją ze sobą, chociaż nigdy naprawdę się nie dotkną.
Obecnie jednak znajdowały się w sporej odległości od siebie – tak daleko, jak daleko Lyra musiała podróżować ze swojego Oksfordu do Cittagazze. Oksford Willa był teraz tutaj, zaledwie o jedno cięcie nożem. Przypłynęli na miejsce pod wieczór i kiedy kotwica plusnęła w wodę, zachodzące słońce ogrzewało zielone wzgórza, terakotowe dachy, eleganckie kruszejące nabrzeże i kafeterię, gdzie spotkali się Will i Lyra. Długa obserwacja przez kapitański teleskop nie wykryła żadnych śladów życia, ale na wszelki wypadek John Faa postanowił zabrać na brzeg pół tuzina uzbrojonych ludzi. Nie zamierzali przeszkadzać, ale mogli się przydać.
Zjedli razem ostatni posiłek w zapadającym zmroku. Will pożegnał się z kapitanem i jego oficerami, z Johnem Faa i Ojcem Coramem. Ledwie zdawał sobie sprawę z ich obecności, oni jednak postrzegali go wyraźniej: widzieli kogoś młodego, ale bardzo silnego i głęboko nieszczęśliwego.
Wreszcie Will, Lyra i ich dajmony, Mary i Serafina Pekkala wyruszyli przez puste miasto. Całkiem puste; jedynie ich kroki rozbrzmiewały w ciszy. Lyra i Will poszli przodem, trzymając się za ręce, do miejsca, gdzie musieli się rozstać, a kobiety zostały z tyłu i rozmawiały jak siostry.
– Lyra chce wejść trochę dalej w mój Oksford – powiedziała Mary. – Coś wymyśliła. Zaraz potem wróci.
– A co ty zrobisz, Mary?
– Ja... oczywiście pójdę z Willem. Na noc pójdziemy do mojego mieszkania... mojego domu... a jutro poszukamy jego matki i zobaczymy, jak możemy jej pomóc. W moim świecie jest tyle praw i przepisów, Serafino: trzeba zadowolić władze i odpowiedzieć na tysiące pytań. Pomogę mu we wszystkich kwestiach prawnych, mieszkaniowych, opieki społecznej i tak dalej, żeby spokojnie zajął się matką. To silny chłopiec... Ale mu pomogę. Poza tym ja go potrzebuję. Nie mam już pracy i niewiele pieniędzy w banku, i nie zdziwię się, jeśli policja mnie ściga... W całym moim świecie nie mam nikogo, z kim mogłabym o tym rozmawiać.
Szli przez ciche ulice, obok kwadratowej wieży z bramą otwartą na ciemność, obok kawiarenki ze stolikami ustawionymi na chodniku, na szeroki bulwar przedzielony pośrodku szeregiem palm.
– Tutaj przeszłam – oznajmiła Mary.
Okno, które Will po raz pierwszy zobaczył na spokojnej podmiejskiej drodze w Oksfordzie, otwierało się tutaj, a po stronie Oksfordu pilnowała go policja – przynajmniej wtedy, kiedy Mary ich namówiła, żeby ją przepuścili. Zobaczyła, że Will dotarł do tego miejsca, zręcznie poruszył rękami w powietrzu i okno znikło.
– Zdziwią się, kiedy następnym razem tam zajrzą – stwierdziła.
Lyra zamierzała przejść do Oksfordu Mary i pokazać coś Willowi, zanim wróci z Serafiną; oczywiście musieli zachować ostrożność podczas przecinania. Kobiety poszły za nimi po zalanych księżycowym blaskiem ulicach Cittagazze. Po prawej piękny, rozległy park dochodził do wielkiego domu z klasycznym portykiem, błyszczącego jak lodowy cukier w świetle księżyca.
– Kiedy opisałaś mi postać mojego dajmona – powiedziała Mary – wspomniałaś, że możesz mnie nauczyć, jak go widzieć... Szkoda, że nie mamy czasu.
– Przecież mamy czas – oświadczyła Serafina – i ciągle rozmawiamy. Nauczyłam cię trochę wiedzy czarownic, zakazanej według starych praw w moim świecie. Ale ty wracasz do swojego świata i stare prawa się zmieniły. Ja też dużo się nauczyłam od ciebie. A więc, kiedy rozmawiasz z Cieniami przez komputer, musisz utrzymywać specjalny stan umysłu, tak?
– Tak... jak Lyra przy odczytywaniu aletheiometru. Mam tego spróbować?
– Nie tylko tego, ale jednocześnie zwykłego widzenia. Spróbuj teraz.
W świecie Mary mieli obrazki, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak przypadkowe kropki koloru, ale kiedy patrzyło się na nie pod pewnym kątem, jakby rozwijały się do trzech wymiarów: z przodu kartki pojawiało się drzewo, twarz lub inny przedmiot, zdumiewająco materialny, którego przedtem wcale tam nie było.
Serafina pokazała teraz Mary podobną technikę. Mary miała zachować normalny wzrok i jednocześnie zapaść w podobny do transu sen na jawie, w którym widziała Cienie. Musiała zachować obie rzeczy, trans i normalne widzenie, podobnie jak trzeba patrzeć w dwóch kierunkach naraz, żeby zobaczyć trójwymiarowy obrazek wśród kropek.
I podobnie jak z kropkowymi obrazkami, nagle zobaczyła.
– Ach! – wykrzyknęła i przytrzymała się ramienia Serafiny, ponieważ na żelaznym parkowym ogrodzeniu siedział ptak, lśniąco czarny, z czerwonymi nogami i zakrzywionym żółtym dziobem: alpejski kruk, jak go opisała Serafina. Obserwował ją z odległości zaledwie pół metra, lekko przekrzywiając łepek, jakby ubawiony.
Lecz Mary była tak zdumiona, że straciła koncentrację i ptak zniknął.
– Skoro raz to zrobiłaś, następnym razem pójdzie łatwiej – pocieszyła ją Serafina. – Kiedy wrócisz do swojego świata, nauczysz się widzieć w ten sposób dajmony innych ludzi. Ale oni nie zobaczą twojego dajmona ani dajmony Willa, chyba, że im pokażesz, jak patrzeć.
– Tak... Och, to niezwykłe! Tak!
Przecież Lyra rozmawiała ze swoim dajmonem – pomyślała Mary. Czy ja też usłyszę tego ptaka, nie tylko zobaczę? Ruszyła dalej, płonąc z niecierpliwości.
Przed nimi Will wycinał okno. Zaczekali z Lyrą na obie kobiety, żeby od razu zamknąć otwór.
– Czy wiecie, gdzie jesteśmy? – zapytał Will. Mary rozejrzała się dookoła. W jej świecie stali na bocznej drodze, wysadzanej drzewami, z wielkimi wiktoriańskimi domami w zarośniętych ogrodach.
– Gdzieś w północnym Oksfordzie – oceniła Mary. – Nawet niedaleko od mojego mieszkania, chociaż nie wiem dokładnie, co to za droga.
– Chcę pójść do ogrodu botanicznego – oświadczyła Lyra.
– Dobrze. To jakieś piętnaście minut na piechotę. Tędy...
Mary znowu spróbowała podwójnego widzenia. Tym razem poszło jej łatwiej i oto był kruk, w jej własnym świecie, siedzący na gałęzi zwieszonej nisko nad chodnikiem. Na próbę wyciągnęła rękę, a on zszedł na jej dłoń bez wahania. Poczuła niewielki ciężar, pazurki ciasno objęły jej palec. Delikatnie przeniosła ptaka na ramię. Usadowił się wygodnie, jakby siedział tam przez całe życie.
No, przecież siedział – pomyślała.
Niewielki ruch panował na High Street, a kiedy skręcili na schody prowadzące obok Kolegium Magdaleny w stronę ogrodu botanicznego, zostali całkiem sami. We wnęce ozdobnej bramy znajdowały się kamienne ławki. Mary i Serafina usiadły tam, a Will z Lyrą przeleźli przez żelazne ogrodzenie do ogrodu. Ich dajmony prześliznęły się między prętami i pomknęły przodem.
– Tędy! – zawołała Lyra, ciągnąc Willa za rękaw.
Poprowadziła go obok basenu z fontanną pod rozłożystym drzewem, a potem skręciła w lewo pomiędzy rabatami, w stronę ogromnej wielopiennej sosny. Wznosił się tam masywny kamienny mur z furtką. Dalsza część ogrodu, gdzie rosły młodsze drzewa, wyglądała mniej formalnie. Lyra zaprowadziła Willa prawie na sam koniec, przez mostek do drewnianej ławki pod nisko zwieszonymi gałęziami rozłożystego drzewa.