Podkradła się trochę bliżej. Nie miała wątpliwości – kobieta wyszła i zostawiła zaczarowaną dziewczynkę samą.
Nagła myśl błysnęła w głowie Amy: przypuśćmy, że sama obudzi śpiącą, zanim kobieta wróci...
Lecz nawet nie zdążyła nacieszyć się tym pomysłem, kiedy usłyszała kroki na ścieżce. Ogarnięta wyrzutami sumienia, razem ze swoim dajmonem schowała się za występem skalnym pod ścianą jaskini. Nie powinna tutaj wchodzić. Szpiegowała. To nieładnie.
A teraz złota małpa siedziała w wejściu, węszyła i obracała łbem na wszystkie strony. Ama zobaczyła, jak małpa szczerzy zęby, i poczuła, jak jej dajmon zagrzebał się głębiej w ubranie, drżąc w mysiej postaci.
– Co jest? – zapytał głos kobiety, zwracając się do małpy, a potem w jaskini zrobiło się ciemno, kiedy jej sylwetka zasłoniła wejście. – Dziewczynka tu była? Tak... zostawiła jedzenie. Ale nie powinna wchodzić do środka. Musimy wyznaczyć miejsce na ścieżce, gdzie będzie zostawiała pakunki.
Nie spojrzawszy na śpiącą, kobieta pochyliła się, żeby rozdmuchać ogień, i nastawiła wodę w rondelku. Dajmon przysiadł w kucki obok niej i obserwował ścieżkę. Od czasu do czasu wstawał i rozglądał się po jaskini. Ama, niewygodnie ściśnięta w wąskiej kryjówce, żałowała z całego serca, że nie zaczekała na zewnątrz, tylko weszła do jaskini. Jak długo zostanie tutaj uwięziona?
Kobieta mieszała jakieś zioła i proszki w kipiącej wodzie. Ama czuła apteczne zapachy unoszące się z rondla. Potem w głębi jaskini rozległ się jakiś dźwięk: dziewczynka wierciła się i mamrotała. Ama odwróciła głowę: widziała, jak zaczarowana śpiąca rzuca się z boku na bok, zasłania oczy ramieniem. Budziła się!
A kobieta nie zwracała na nią uwagi!
Na pewno słyszała, ponieważ przelotnie podniosła wzrok, ale zaraz wróciła do swoich ziół i wrzątku. Wlała wywar do dzbanka i odstawiła, a dopiero potem zajęła się dziewczynką.
Ama nie rozumiała ani słowa, ale słuchała z rosnącym zdumieniem i podejrzliwością.
– Sza, kochanie – powiedziała kobieta. – Nie martw się. Jesteś bezpieczna.
– Roger... – wymamrotała dziewczynka, na wpół rozbudzona. – Serafina! Dokąd odszedł Roger... Gdzie on jest?
– Nie ma tutaj nikogo oprócz nas – zanuciła śpiewnie jej matka. – Podnieś się, żeby mama cię umyła... Do góry, słoneczko...
Ama patrzyła, jak dziewczynka, jęcząc, walczy z sennością i próbuje odepchnąć matkę; kobieta zanurzyła gąbkę w misce wody, obmyła twarz i ciało córki, a potem osuszyła.
Po chwili dziewczynka rozbudziła się na dobre i kobieta musiała działać szybciej.
– Gdzie jest Serafina? I Will? Na pomoc, na pomoc! Nie chcę spać... nie, nie! Nie zasnę! Nie!
Kobieta trzymała dzbanek silną dłonią, a drugą ręką próbowała unieść głowę Lyry.
– Spokojnie, kochanie... uspokój się... cicho, sza... wypij herbatę...
Ale dziewczynka szarpnęła się, niemal rozlewając napój, i krzyknęła głośniej:
– Zostaw mnie! Chcę odejść! Puść mnie! Will, Will, pomóż mi... och, pomóż mi...
Kobieta mocno trzymała ją za włosy, przechylała jej głowę do tyłu i przysuwała dzbanek do ust.
– Nie chcę! Jeśli mnie tkniesz, Iorek urwie ci głowę! Och, Iorek, gdzie jesteś? Iorek Byrnison! Pomóż mi, Iorek! Nie chcę... nie...
Potem, na jedno słowo kobiety, złota małpa skoczyła na dajmona Lyry i pochwyciła go w twarde czarne palce. Dajmon zmieniał postać tak szybko, że Ama nigdy czegoś takiego nie widziała: kot-wąż-szczur-lis-ptak-wilk-gepard-jaszczurka-tchórz...
Lecz uścisk małpy nie osłabł ani na chwilę; a potem Pantalaimon zmienił się w jeżozwierza.
Małpa zaskrzeczała i puściła go. Trzy długie drżące igły tkwiły w jej łapie. Pani Coulter syknęła i wolną ręką uderzyła Lyrę po twarzy na odlew, tak mocno, że przewróciła ją na plecy. Zanim Lyra otrząsnęła się z oszołomienia, miała przy ustach dzbanek i musiała przełknąć albo się zakrztusić.
Ama żałowała, że nie może zatkać sobie uszu: krztuszenie się, płacz, kaszel, szlochy, błagania, wymioty – nie mogła tego znieść. Ale stopniowo odgłosy ucichły i tylko czasami drżący szloch wyrywał się z gardła dziewczynki, która ponownie zapadała w sen – zaczarowany sen? Zatruty sen! Narkotyczny, oszukańczy sen! Ama zobaczyła smugę bieli materializującą się na szyi Lyry, kiedy jej dajmon z wysiłkiem zmienił się w długie, giętkie stworzonko o śnieżnej sierści, błyszczących czarnych oczach i czarnym koniuszku ogona.
A kobieta śpiewała cicho, nuciła dziecięce kołysanki, wygładzała brwi dziewczynki, osuszała jej rozpaloną twarz, chociaż nawet Ama się zorientowała, że pani Coulter nie zna słów tych piosenek, ponieważ nuciła tylko sylaby bez sensu: la-la-la, ba-ba-bu-bu, bełkocząc bzdury słodkim głosem.
Wreszcie wszystko ucichło, a wtedy kobieta zrobiła coś dziwnego: wyjęła nożyczki i obcięła włosy dziewczynki, przechylając jej uśpioną głowę w różne strony, żeby najlepiej ocenić efekt. Podniosła jeden ciemnozłoty lok i schowała do małego złotego medalionu, który nosiła na szyi. Ama odgadła powód: kobieta zamierzała go wykorzystać do następnych czarów. Ale najpierw podniosła lok do ust... Och, to było dziwne.
Złota małpa wyciągnęła ostatnią igłę jeżozwierza i powiedziała coś do kobiety, która sięgnęła w górę i chwyciła nietoperza drzemiącego pod stropem jaskini. Małe czarne stworzonko trzepotało się i piszczało przeszywająco cienkim głosem, który wwiercał się w uszy Amy. Potem zobaczyła, jak kobieta podaje nietoperza swojemu dajmonowi, i widziała, jak dajmon ciągnie i ciągnie za jedno z czarnych skrzydeł, aż oderwało się i wisiało na jednym białym ścięgnie, podczas gdy konający nietoperz piszczał, a jego pobratymcy trzepotali wokół zatrwożeni. Trzask – trzask – mlask – złota małpa rozerwała nietoperza na kawałki. Kobieta leżała spokojnie na śpiworze przy ognisku i powoli jadła tabliczkę czekolady.
Czas mijał. Zapadła noc i wzeszedł księżyc, a kobieta i jej dajmon zasnęli.
Ama, sztywna i obolała, wygramoliła się ze swojej kryjówki, na palcach minęła śpiących i nie wydała żadnego dźwięku, dopóki nie dotarła do połowy ścieżki.
Strach dodawał jej sił, kiedy biegła po wąskim szlaku, a jej dajmon w postaci sowy cicho frunął obok. Czyste, zimne powietrze, kołysanie wierzchołków drzew, lśnienie chmur wysrebrzonych księżycem na ciemnym niebie i miliony gwiazd wreszcie trochę ją uspokoiły.
Zatrzymała się przed niewielkim skupiskiem kamiennych domków, a dajmon usiadł na jej pięści.
– Ona skłamała! – zawołała Ama. – Okłamała nas! Co możemy zrobić, Kulang? Czy powiemy tacie? Co możemy zrobić?
– Nie mów – poradził jej dajmon. – Więcej kłopotów. Mamy lekarstwo. Możemy ją obudzić. Możemy tam pójść, kiedy kobieta znowu wyjdzie, obudzić dziewczynkę i ją zabrać.
Ta myśl oboje napełniła strachem. Lecz słowo się rzekło, a mała papierowa paczuszka spoczywała bezpiecznie w kieszeni Amy i wiedzieli, jak jej użyć.
– ...obudź się, nie widzę jej... ona chyba jest blisko... skrzywdziła mnie...
– Och, Lyro, nie bój się! Jeśli ty też się boisz, ja oszaleję...
Próbowali objąć się mocno, ale ich ramiona chwytały tylko puste powietrze. Lyra próbowała wyjaśnić, o co jej chodzi, szepcząc tuż przy jego bladej twarzy w ciemnościach:
– Ja tylko chcę się obudzić... tak się boję, że prześpię całe życie, a potem umrę... chcę najpierw się obudzić! Nawet na godzinę, nieważne, żebym tylko naprawdę żyła, nie wiem nawet, czy to jest prawdziwe... ale pomogę ci, Roger! Przysięgam, że ci pomogę!