Выбрать главу

– Tak! – powiedziała. – Taką miałam nadzieję i rzeczywiście jest całkiem tak samo... Will, przychodziłam tutaj w moim Oksfordzie i siadałam właśnie na tej ławce, kiedy chciałam być sama, tylko ja i Pan. Więc pomyślałam, że gdybyś... może chociaż raz na rok... gdybyśmy przyszli tutaj w tym samym czasie, może na godzinę, moglibyśmy udawać, że znowu jesteśmy razem... bo bylibyśmy tak blisko, gdybyś siedział tutaj i gdybym ja tutaj siedziała w moim świecie...

– Tak – powiedział. – Dopóki żyję, będę tutaj wracał. Z każdego miejsca na świecie wrócę tutaj...

– W dzień letniego przesilenia – dodała. – W południe. Dopóki żyję. Dopóki żyję...

Ślepy od gorących łez, przygarnął ją mocno.

– A jeśli... później... – ciągnęła drżącym głosem – jeśli spotkamy kogoś miłego i poślubimy, musimy go dobrze traktować i nie robić porównań przez cały czas, i nie żałować, że się nie pobraliśmy... Ale dalej będziemy tutaj przychodzić raz w roku, tylko na godzinę, żeby być razem...

Przywarli do siebie kurczowo. Minuty mijały; wodny ptak na rzece zatrzepotał i krzyknął; samochody przejeżdżały z rzadka przez most Magdaleny.

Wreszcie rozluźnili uścisk.

– Will... – powiedziała miękko Lyra.

Cała była teraz miękka; później to wspomnienie należało do jego ulubionych – jej zwinny wdzięk złagodzony w półmroku, jej oczy, dłonie i zwłaszcza wargi nieskończenie miękkie. Całował ją i całował, i każdy pocałunek nieubłaganie przybliżał ten ostatni.

Niechętnie i ociężale ruszyli z powrotem w stronę bramy. Mary i Serafina czekały.

– Lyra... – szepnął Will, a ona powiedziała:

– Will...

Wyciął okno do Cittagazze. Stali w głębi parku otaczającego wielki dom, niedaleko skraju lasu. Przeszli po raz ostatni i spojrzeli z góry na milczące miasto, na dachy błyszczące w świetle księżyca, wieżę wznoszącą się nad nimi, oświetlony statek czekający na morzu.

Will odwrócił się do Serafiny i powiedział z wymuszonym spokojem:

– Dziękuję ci, Serafino Pekkala, za uratowanie nas i za wszystko inne. Proszę, bądź dobra dla Lyry, dopóki żyje. Kocham ją tak, jak nikt nikogo nie kochał.

W odpowiedzi królowa klanu czarownic ucałowała go w oba policzki. Lyra szeptała z Mary, również się objęły i najpierw Mary, potem Will przeszli przez ostatnie okno z powrotem do własnego świata, w cień drzew ogrodu botanicznego.

Zwyczajne życie zaczyna się od zaraz, powiedział sobie Will z całą stanowczością, ale czuł się tak, jakby próbował gołymi rękami poskromić dzikiego wilka, który chciał rozszarpać mu twarz i przegryźć gardło; niemniej dokonał tego i pomyślał, że nikt nie widział, ile go to kosztowało.

Wiedział, że Lyra robi to samo, o czym świadczyło napięcie w jej uśmiechu.

Niemniej uśmiechnęła się.

Ostatni pocałunek, pospieszny i tak niezręczny, że zderzyli się policzkami i łza z jej oka przeniosła się na jego twarz; dwa dajmony pocałowały się na pożegnanie, Pantalaimon przemknął przez próg i skoczył w ramiona Lyry; a potem Will zaczął zamykać okno, wszystko się skończyło, droga została zamknięta, Lyra znikła.

– Teraz – powiedział, siląc się na rzeczowy ton, chociaż musiał odwrócić się od Mary – teraz muszę złamać nóż.

Poszukał w powietrzu znajomym sposobem, aż znalazł lukę, po czym próbował przywołać z pamięci tamten wypadek. Zamierzał wtedy wyciąć otwór w jaskini, a pani Coulter nagle, niespodziewanie przypomniała mu matkę i nóż pękł, ponieważ, jak sądził, natrafił wreszcie na coś, czego nie mógł przeciąć, czyli jego miłość do matki.

Więc teraz zrobił to samo, wyobraził sobie twarz matki taką, jaką widział po raz ostatni, wystraszoną i nieobecną w małym przedpokoju pani Cooper.

Ale to nie podziałało. Nóż z łatwością przeciął powietrze i otworzył świat, gdzie szalała burza; ulewny deszcz lunął przez okno i zaskoczył ich oboje. Will szybko zamknął okno i przez chwilę stał stropiony.

Jego dajmona wiedziała, co powinien zrobić, i mruknęła tylko:

– Lyra.

Oczywiście. Kiwnął głową i trzymając nóż w prawej ręce, nacisnął lewą miejsce na policzku, gdzie wciąż spoczywała jej łza.

Tym razem nóż rozpękł się z trzaskiem i odłamki ostrza upadły na ziemię, gdzie lśniły na kamieniach wciąż mokrych po deszczu z innego świata.

Will ukląkł i pozbierał je starannie. Kirjava swoim kocim wzrokiem pomogła mu znaleźć wszystkie.

Mary zarzuciła plecak na ramiona.

– No więc – powiedziała – posłuchaj, Willu. Prawie nie rozmawialiśmy ze sobą... właściwie się nie znamy. Ale przyrzekłyśmy coś sobie z Serafiną Pekkalą i przed chwilą przyrzekłam coś Lyrze, a nawet gdybym nie składała innych obietnic, przyrzekłam ci to samo, czyli że jeśli mi pozwolisz, zostanę twoją przyjaciółką na całe życie. Oboje jesteśmy zdani na siebie i chyba obojgu nam się przyda ten rodzaj... Chciałam powiedzieć, że z nikim innym nie możemy o tym rozmawiać, tylko ze sobą... Oboje musimy się przyzwyczaić do naszych dajmonów. I oboje mamy kłopoty, więc chyba wiele nas łączy.

– Masz kłopoty? – zapytał Will, patrząc na jej szczerą, bystrą, życzliwą twarz.

Nie uciekła wzrokiem przed jego oczami.

– No, rozwaliłam trochę sprzętu w laboratorium, zanim odeszłam, i podrobiłam przepustkę, i... Nic wielkiego, poradzimy sobie. Z twoimi kłopotami też sobie poradzimy. Znajdziemy twoją matkę i załatwimy jej odpowiednie leczenie. I jeśli nie masz gdzie mieszkać, to znaczy, jeśli zgodzisz się mieszkać ze mną, nie musisz się zgłaszać do, jak to nazywają, opieki społecznej. To znaczy, musimy wymyślić jakąś historyjkę i trzymać się jej, ale damy sobie radę, prawda?

Mary była przyjacielem. Miał przyjaciela. Naprawdę. Nie pomyślał o tym.

– Tak! – powiedział.

– No więc idziemy. Moje mieszkanie jest około kilometra stąd i wiesz, na co mam największą ochotę? Na filiżankę herbaty. Chodź, pójdziemy nastawić czajnik.

Minęły trzy tygodnie od chwili, kiedy Lyra patrzyła na rękę Willa zamykającą przed nią na zawsze jego świat, i znowu siedziała za obiadowym stołem w Kolegium Jordana, gdzie po raz pierwszy padła ofiarą uroku pani Coulter.

Tym razem przyjęcie było skromniejsze: tylko ona, Rektor i pani Hanna Relf, kierująca Kolegium Świętej Zofii, jednym z żeńskich kolegiów. Kobieta uczestniczyła również w tamtym pierwszym obiedzie i chociaż teraz Lyra zdziwiła się na jej widok, przywitała ją grzecznie i odkryła, że pamięć ją zawiodła; ponieważ pani Relf była znacznie bardziej uprzejma, bystra i interesująca od tej kłótliwej, ograniczonej osoby, którą Lyra zapamiętała.

Różne rzeczy wydarzyły się pod nieobecność Lyry – w Kolegium Jordana, w Anglii, na całym świecie. Wydawało się, że potęga Kościoła ogromnie urosła i wprowadzono wiele brutalnych praw, lecz owa potęga równie szybko zgasła: przewrót w Magistraturze obalił zelotów i do władzy doszły bardziej liberalne frakcje. Generalna Rada Oblacyjna została rozwiązana; Konsystorska Komisja Dyscyplinarna – pozbawiona przywódcy i bezsilna.

Kolegia Oksfordu, po krótkim i burzliwym okresie, znowu wkraczały w spokojną rutynę akademickiego życia. Nie obyło się bez strat: zrabowano cenną kolekcję sreber Rektora; kilku kolegialnych służących zniknęło. Służący Rektora, Cousins, pozostał jednak na miejscu i Lyra gotowa była stawić mu czoło, ponieważ odnosił się do niej wrogo, odkąd tylko pamiętała. Poczuła się zaskoczona, kiedy powitał ją tak ciepło i uścisnął jej dłoń obiema rękami; czyżby w jego głosie brzmiała sympatia? No, naprawdę się zmienił.