– Ale jeśli ty śnisz, Lyro, możesz w to nie uwierzyć, kiedy się obudzisz. Ja też bym pomyślał, że to tylko sen.
– Nie! – oświadczyła zapalczywie i...
5. Adamantowa wieża
Jezioro roztopionej siarki wypełniało na całej długości ogromny kanion, bulgotało i bekało falami smrodliwych wyziewów. Blokowało drogę samotnej skrzydlatej postaci stojącej na brzegu.
Gdyby wzleciał w niebo, zwiadowcy wroga, którzy go wyśledzili i zgubili, dostrzegliby go znowu od razu; lecz gdyby wędrował na piechotę, potrzebowałby tyle czasu na obejście tej cuchnącej dziury, że dostarczyłby wiadomość za późno.
Musiał podjąć większe ryzyko. Zaczekał, aż żółta maź wypluła kłąb śmierdzącego dymu, i wzleciał w gęstą chmurę siarki.
Cztery pary oczu w różnych częściach nieba dostrzegły drobny ruch i natychmiast cztery pary skrzydeł uderzyły mocno w zadymionym powietrzu, niosąc strażników w stronę chmury.
Potem rozpoczęło się polowanie, kiedy myśliwi nie widzieli zwierzyny, a zwierzyna w ogóle nic nie widziała, pierwszy, kto wyrwie się z chmury po drugiej stronie jeziora, uzyska przewagę, czyli albo przeżyje, albo zdobędzie łup.
Pech chciał, że samotny posłaniec wyleciał z chmury kilka sekund po jednym z prześladowców. Natychmiast się zwarli, ciągnąc za sobą smugi dymu, obaj zamroczeni trującymi oparami. Ścigany początkowo wygrywał, wkrótce jednak z oparów siarki wyłonił się drugi myśliwy i w szybkiej, morderczej walce wszyscy trzej, wirując w powietrzu jak języki płomienia, opadali, wznosili się i znowu opadali, aż wreszcie runęli na skały na drugim brzegu. Dwaj pozostali myśliwi nigdy nie wynurzyli się z chmury.
Na zachodnim krańcu zębatego pasma gór wznosił się szczyt, skąd rozciągał się widok na równinę w dole i doliny w głębi, szczyt zwieńczony bazaltową fortecą, która zdawała się wyrastać wprost ze skał, jakby wyrzucił ją z siebie wulkan przed milionem lat.
W rozległych pieczarach pod wyniosłymi murami zmagazynowano i oznakowano zapasy wszelkich rodzajów; w arsenałach i magazynach kalibrowano, uzbrajano i testowano machiny wojenne; w młynach pod górą wulkaniczne ognie ogrzewały potężne kuźnie, gdzie fosfor i tytan łączono w stopy nieznane i nieużywane nigdy wcześniej.
Na najbardziej odsłoniętej ścianie fortecy, w głębokim cieniu przypory, gdzie potężne mury wyrastały wprost z pradawnych pokładów lawy, znajdowała się niewielka brama, poterna, w której wartownik pełnił straż dniem i nocą i zatrzymywał każdego, kto próbował wejść.
Podczas zmiany warty na wałach w górze wartownik tupnął raz czy dwa dla rozgrzewki i zabijał ręce w rękawicach, ponieważ była to najzimniejsza godzina nocy, a mały naftowy płomyk w lampie nie dawał ciepła. Zmiennik miał nadejść za dziesięć minut, więc wartownik marzył już o kubku gorącej czekolady, dymnym liściu i przede wszystkim łóżku.
Najmniej ze wszystkiego spodziewał się usłyszeć łomotanie do małych drzwi.
Jednakże zachował czujność i otworzył judasza, jednocześnie odkręcając kurek, żeby nafta dopłynęła do płomyka w niszy na zewnątrz. W jego blasku ujrzał trzy zakapturzone postacie dźwigające wspólnie czwartą, o niewyraźnych zarysach, która wydawała się chora lub ranna.
Człowiek z przodu odrzucił kaptur. Miał twarz znaną wartownikowi, ale i tak podał hasło, zanim powiedział:
– Znaleźliśmy go przy siarkowym jeziorze. Mówi, że nazywa się Baruch. Ma pilną wiadomość dla Lorda Asriela.
Wartownik odryglował drzwi, a jego dajmona-terier zadygotała, kiedy trzy postacie z trudem wmanewrowały swój ładunek w wąskie wejście. Potem dajmona wydała mimowolny cichy skowyt, szybko stłumiony, i wartownik zobaczył, że niesiona postać była rannym aniołem; aniołem niskiej rangi i niewielkiej mocy, ale zawsze aniołem.
– Połóżcie go w wartowni – polecił i przekręcił korbę telefonu-dzwonu, żeby złożyć meldunek dyżurnemu oficerowi.
Na najwyższym murze fortecy stała wieża z adamantu: tylko jedna kondygnacja schodów prowadząca do pokojów z oknami wychodzącymi na północ, południe, wschód i zachód. Największy pokój wyposażono w stół, krzesła i skrzynię z mapami, w innym stała wojskowa prycza. Całości dopełniała nieduża łazienka.
Lord Asriel siedział w adamantowej wieży naprzeciwko swojego szpiega-kapitana nad masą porozrzucanych papierów. Naftowa lampa wisiała nad stołem, rozżarzone węgle w koszu odpędzały przenikliwy nocny chłód. Przy drzwiach siedział na drążku mały błękitny jastrząb.
Szpieg-kapitan nazywał się Lord Roke. Wyróżniał się wyglądem: był nie większy niż dłoń Lorda Asriela i smukły jak ważka, lecz pozostali kapitanowie Lorda Asriela okazywali mu głęboki szacunek, ponieważ był uzbrojony w trujące żądło w ostrogach butów.
Miał zwyczaj siadać na stole i z zasady odpowiadał w sposób niegrzeczny i złośliwy na wszystko poza najbardziej wyszukaną uprzejmością. On i jego gatunek, Gallivespianie, nie posiadali zbyt wielu cech dobrych szpiegów, oczywiście poza wyjątkowo małymi rozmiarami. Byli jednak tak dumni i drażliwi, że musieliby rzucać się w oczy, gdyby dysponowali wzrostem Lorda Asriela.
– Tak – powiedział głosem czystym i ostrym, z oczami błyszczącymi jak krople atramentu – twoje dziecko, Lordzie Asrielu: wiem o niej. Widocznie wiem więcej od ciebie.
Lord Asriel spojrzał prosto na niego i mały człowieczek natychmiast zrozumiał, że nadużył uprzejmości swego dowódcy: siła wzroku Lorda Asriela uderzyła go tak, że stracił równowagę i musiał oprzeć się ręką o kieliszek z winem. W chwilę później Lord Asriel przybrał uprzejmy i łaskawy wyraz twarzy, całkiem jak jego córka, lecz odtąd Lord Roke miał się na baczności.
– Bez wątpienia, Lordzie Roke – powiedział Lord Asriel. – Lecz z powodów, których nie pojmuję, dziewczynka znalazła się w centrum zainteresowania Kościoła, a ja muszę znać przyczynę. Co o niej mówią?
– Magistratura kipi od domysłów; jedna grupa mówi to, druga twierdzi co innego, a każda stara się utrzymać swoje odkrycia w tajemnicy przed innymi. Najbardziej aktywne to Konsystorska Komisja Dyscyplinarna i Stowarzyszenie Dzieł Ducha Świętego, a ja – oświadczył Lord Roke – mam szpiegów i tu, i tam.
– Więc zostałeś członkiem Stowarzyszenia? – mruknął Lord Asriel. – Gratuluję. Dawniej byli nie do zdobycia.
– Moim szpiegiem w Stowarzyszeniu jest Salmakia – powiedział Lord Roke – bardzo zręczna agentka. Jest tam pewien kapłan, do którego dajmony-myszy zbliżyła się podczas snu. Moja agentka zasugerowała, żeby kapłan odprawił zakazany rytuał, stosowany do wywoływania Mądrości. W krytycznej chwili lady Salmakia pojawiła się przed nim. Teraz kapłan myśli, że może komunikować się z Mądrością, kiedy zechce, że ona ma postać Gallivespianki i mieszka w jego biblioteczce.
Lord Asriel uśmiechnął się i zapytał:
– A czego się dowiedziała?
– Stowarzyszenie uważa twoją córkę za najważniejsze dziecko wszech czasów. Przypuszczają, że wkrótce nadejdzie wielki kryzys i że los świata zależy od jej zachowania w tym momencie. Natomiast Konsystorska Komisja Dyscyplinarna prowadzi obecnie dochodzenie z udziałem świadków z Bolvangaru i nie tylko. Mój szpieg w Komisji, kawaler Tialys, łączy się ze mną codziennie za pośrednictwem rezonatora magnetytowego i zawiadamia mnie, co odkryli. W skrócie powiem, że Stowarzyszenie Dzieł Ducha Świętego już niedługo wyśledzi, gdzie jest dziecko, ale niczego nie zrobią. Komisja Konsystorska straci na to trochę więcej czasu, ale jak już znajdą dziewczynkę, podejmą stanowcze i natychmiastowe działania.