Namioty wykonano z tkaniny o kamuflujących barwach, przez co jeszcze wyraźniej odcinały się od skał w kolorze zgaszonej czerwieni. Zajrzał do pierwszego, który okazał się pusty. Podobnie drugi, ale w trzecim odkrył coś cennego: menażkę i pudełko zapałek. Znalazł również pasek jakiejś ciemnej substancji, długiej i grubej jak jego przedramię. Początkowo wziął to za skórę, ale w świetle słońca zobaczył, że to było suszone mięso.
No, przecież miał nóż. Odciął cienki plasterek, który dał się pogryźć i smakował całkiem dobrze, był tylko leciutko słonawy. Will włożył mięso, zapałki i menażkę do plecaka i przeszukał inne namioty, również puste.
Największy zostawił sobie na koniec.
– Czy tam jest martwy mężczyzna? – rzucił w powietrze.
– Tak – potwierdził Balthamos. – Został otruty.
Will ostrożnie podszedł do wejścia, otwierającego się na jezioro. Obok przewróconego brezentowego krzesełka spoczywały zwłoki człowieka – znanego w świecie Willa jako sir Charles Latrom, a w świecie Lyry jako Lord Boreal – który ukradł jej aletheiometr, a ta kradzież z kolei doprowadziła Willa do samego zaczarowanego noża. Sir Charles był sprytny, nieuczciwy i potężny, ale teraz był martwy. Twarz miał nieprzyjemnie wykrzywioną i Will nie chciał na nią patrzeć, ale zerknąwszy w głąb namiotu, zobaczył wiele rzeczy wartych zabrania, więc przeszedł nad ciałem, żeby się rozejrzeć.
Jego ojciec, żołnierz, odkrywca, wiedziałby dokładnie, co zabrać. Will musiał zgadywać. Wziął małe szkło powiększające w stalowej kasetce, ponieważ mógł go używać do rozpalania ognia i oszczędzać zapałki; zwój mocnego sznurka; metalową manierkę na wodę, znacznie lżejszą niż jego bukłak z koziej skóry, i mały blaszany kubek; małą lornetkę; rulon złotych monet wielkości męskiego kciuka, zawinięty w papier; apteczkę; tabletki do oczyszczania wody; paczkę kawy; trzy paczuszki prasowanych suszonych owoców; torebkę owsianych herbatników; sześć miętowych batonów Kendala; pudełko haczyków na ryby i nylonową linkę; wreszcie notes i kilka ołówków oraz małą elektryczną latarkę.
Zapakował wszystko do plecaka, odciął następny plasterek mięsa, napełnił manierkę wodą z jeziora i powiedział do Balthamosa:
– Myślisz, że potrzebuję czegoś jeszcze?
– Przydałoby ci się trochę rozsądku – padła odpowiedź. – Ta cecha pomaga rozpoznać mądrość, okazywać jej szacunek i posłuszeństwo.
– Ty jesteś mądry?
– Znacznie mądrzejszy od ciebie.
– No, sam nie wiem. Czy jesteś człowiekiem? Mówisz jak człowiek.
– Baruch był człowiekiem. Ja nie. Teraz jest aniołem.
– Więc... – Will przerwał swoje czynności, czyli pakowanie plecaka w ten sposób, żeby najcięższe przedmioty znalazły się na dnie, i spróbował zobaczyć anioła. Nie zobaczył nic.
– Więc on był człowiekiem – ciągnął – a potem... Czy ludzie zmieniają się po śmierci w anioły? Czy tak się dzieje?
– Nie zawsze. Nie w większości przypadków... Bardzo rzadko.
– Więc kiedy on żył?
– Cztery tysiące lat temu, mniej więcej. Ja jestem znacznie starszy.
– I żył w moim świecie? Czy w świecie Lyry? Czy w tym?
– W twoim. Ale istnieją miriady światów. Wiesz o tym.
– Ale jak ludzie zmieniają się w anioły?
– Po co te metafizyczne spekulacje?
– Po prostu chcę wiedzieć.
– Lepiej trzymaj się swoich zadań. Zrabowałeś własność tego zmarłego, masz wszystkie zabawki potrzebne ci do życia; możemy ruszać dalej?
– Kiedy się dowiem, w którą stronę mam iść.
– Dokądkolwiek pójdziemy, Baruch nas znajdzie.
– Więc znajdzie nas także, jeśli tu zostaniemy. Mam jeszcze coś do zrobienia.
Will usiadł tam, skąd nie widział ciała sir Charlesa, i zjadł trzy miętowe batony Kendala. Poczuł się cudownie odświeżony i wzmocniony, kiedy jedzenie wypełniło mu żołądek. Potem znowu spojrzał na aletheiometr. Każdy z trzydziestu sześciu małych obrazków namalowanych na kości słoniowej był idealnie wyraźny: Will nie miał wątpliwości, że jeden przedstawia dziecko, drugi szczeniaka, a kolejny bochenek chleba i tak dalej. Nie rozumiał tylko ich znaczenia.
– Jak Lyra to odczytywała? – zapytał Balthamosa.
– Całkiem możliwe, że zmyślała. Ci, którzy używają tych instrumentów, studiują przez wiele lat i nawet potem rozumieją je tylko z pomocą wielu podręczników.
– Lyra nie zmyślała. Naprawdę go odczytywała. Mówiła mi rzeczy, których nie mogła wiedzieć.
– Więc zapewniam cię, że dla mnie to również tajemnica – oświadczył anioł.
Patrząc na aletheiometr, Will przypomniał sobie, co mówiła Lyra o odczytywaniu: że musiała osiągnąć odpowiedni stan umysłu, żeby instrument zadziałał. Z kolei jemu pomagało to wyczuć subtelności srebrnego ostrza.
Kierowany ciekawością, wyjął nóż i wyciął w powietrzu małe okienko przed sobą. Za oknem zobaczył tylko błękit nieba, ale w dole, daleko w dole, rozciągały się pola i lasy; niewątpliwie jego własny świat.
Więc góry w tym świecie nie odpowiadały górom w jego świecie. Zamknął okno, po raz pierwszy posługując się lewą ręką. Co za radość, że znowu mógł jej używać!
Potem coś mu przyszło do głowy tak nagle, że poczuł niemal elektryczny wstrząs.
Jeśli istniały miriady światów, dlaczego nóż otwierał okno tylko pomiędzy tym światem a jego własnym?
Przecież powinien wcinać się w każdy z nich.
Ponownie podniósł nóż i pozwolił, żeby jego umysł przepłynął do samego koniuszka ostrza, jak go uczył Giacomo Paradisi, aż jego świadomość spoczęła pomiędzy samymi atomami i wyczuwała każdą drobną zmarszczkę, każdą rafę w powietrzu.
Zamiast ciąć, jak tylko poczuł pierwszy lekki opór, co zwykle robił, przesunął nóż do następnego i następnego. To przypominało naciskanie na linię szwów tak delikatnie, żeby żadnego nie naruszyć.
– Co robisz? – zapytał głos z powietrza, przywracając go do rzeczywistości.
– Badania – odparł Will. – Bądź cicho i odsuń się. Jeśli podejdziesz bliżej, skaleczę cię, bo nie mogę cię ominąć, skoro cię nie widzę.
Balthamos wydał stłumiony pomruk niezadowolenia. Will ponownie wyciągnął nóż, próbował wyczuć drobniutkie opory i przeszkody. Było ich znacznie więcej, niż się spodziewał. A ponieważ wyczuwał je i nie potrzebował od razu ciąć, odkrył, że różnią się między sobą: jedna była twarda i wyraźna, druga mglista; trzecia śliska; czwarta krucha i łamliwa...
Lecz wśród wszystkich niektóre wyczuwał łatwiej i znając już odpowiedź, przeciął jedną dla pewności: znowu jego świat.
Zamknął go i wymacał czubkiem noża zaczep o innych cechach. Znalazł taki, który był elastyczny i oporny, i przesunął przez niego nóż.
Tak! Świat, który zobaczył przez okno, nie był jego światem: ziemia leżała bliżej, krajobraz nie przedstawiał zielonych pól i żywopłotów, tylko pustynię z falującymi wydmami.
Zamknął go i otworzył następny: zadymione powietrze nad przemysłowym miastem, szeregi skutych, posępnych robotników człapiących do fabryki.
Zamknął również ten świat i wrócił do rzeczywistości. Trochę kręciło mu się w głowie. Po raz pierwszy zrozumiał prawdziwą moc noża, więc bardzo ostrożnie odłożył go na głaz przed sobą.
– Zamierzasz tutaj siedzieć przez cały dzień? – zapytał Balthamos.
– Myślę. Można łatwo przenosić się z jednego świata do drugiego tylko wtedy, kiedy grunt jest na tym samym poziomie. Może w niektórych miejscach tak jest i może właśnie tam najwięcej się przecina... I musiałbyś wiedzieć, jaki jest twój własny świat pod czubkiem noża, bo inaczej mógłbyś nigdy nie wrócić. Zgubiłbyś się na zawsze.