Zanim dotarli na skraj lasu, słońce opadło nisko, a powietrze było ciężkie od pyłku. Will kichnął kilka razy i spłoszył ptaka, który z wrzaskiem poderwał się z pobliskich zarośli.
– Pierwsze żywe stworzenie, które dzisiaj widziałem – stwierdził Will.
– Gdzie zamierzasz obozować? – zapytał Balthamos. Od czasu do czasu anioł stawał się widoczny w długich cieniach drzew. Na ile Will zdołał dostrzec, jego twarz wyrażała irytację.
– Muszę zatrzymać się gdzieś tutaj – powiedział Will. – Pomóż mi znaleźć dobre miejsce. Słyszę strumień... spróbuj go znaleźć.
Anioł znikł. Will wlókł się dalej przez niskie kępy wrzosu i mirtu, marząc o ścieżce dla znużonych stóp. Z obawą obserwował zapadający zmierzch: wkrótce musiał wybrać miejsce na nocleg albo ciemność odbierze mu możliwość wyboru.
– W lewo – powiedział głos bliski na wyciągnięcie ręki. – Strumień i uschłe drzewo na ognisko. Tędy...
Will poszedł za głosem anioła i wkrótce znalazł opisane miejsce. Bystry strumyk pluskał wśród omszałych głazów i wpadał przez skalny próg do wąskiej rozpadliny, ciemnej pod wiszącymi nisko gałęziami drzew. Za strumieniem trawiasty brzeg stawał się szerszy i dochodził do gęstych zarośli.
Zanim Will pozwolił sobie na odpoczynek, poszedł nazbierać drewna i wkrótce natrafił na krąg osmalonych kamieni w trawie, gdzie dawno temu ktoś rozpalił ognisko. Zebrał naręcze chrustu i grubszych gałęzi, które pociął nożem na kawałki odpowiedniej długości i spróbował podpalić. Nie znał żadnych sprawdzonych sposobów i zmarnował kilka zapałek, zanim zdołał podtrzymać płomień.
Anioł przyglądał mu się ze znużoną cierpliwością.
Rozpaliwszy ogień, Will zjadł dwa owsiane herbatniki, trochę suszonego mięsa i kawałek miętowego batonu Kendala, który popił zimną wodą. Balthamos siedział obok i milczał, wreszcie Will zapytał:
– Będziesz mnie pilnował przez cały czas? Nigdzie nie pójdę.
– Czekam na Barucha. On wkrótce wróci, a wtedy przestanę zwracać na ciebie uwagę, skoro sobie życzysz.
– Chcesz trochę jedzenia?
Balthamos drgnął lekko; odczuwał pokusę.
– To znaczy, nie wiem, czy ty w ogóle jesz – ciągnął Will – ale jeśli masz na coś ochotę, proszę bardzo.
– Co to jest? – zapytał niepewnie anioł, wskazując miętowy batonik Kendala.
– Głównie cukier, tak myślę, i mięta. Masz.
Will odłamał kwadracik i podał aniołowi. Balthamos schylił głowę i powąchał. Potem wziął poczęstunek; chłodne palce lekko musnęły wnętrze dłoni Willa.
– To chyba mnie nasyci – powiedział. – Jeden kawałek w zupełności wystarczy, dziękuję.
Usiadł i jadł w milczeniu. Will odkrył, że jeśli patrzył na ogień, widząc anioła tylko kątem oka, dostrzegał go znacznie wyraźniej.
– Gdzie jest Baruch? – zapytał. – Czy może porozumieć się z tobą?
– Czuję, że on jest blisko. Niedługo tu będzie. Kiedy wróci, porozmawiamy. Rozmowa jest najlepsza.
Zaledwie dziesięć minut później do ich uszu dobiegł łopot skrzydeł i Balthamos gorliwie wstał. W następnej chwili dwa anioły obejmowały się, a Will, patrząc w płomienie, widział ich wzajemną czułość. Bardziej niż czułość: kochali się namiętnie.
Baruch usiadł obok swojego towarzysza, a Will przeganiał ognisko i kłąb dymu przepłynął obok dwóch aniołów. Dym jakby obrysował ich ciała i po raz pierwszy Will zobaczył ich wyraźnie. Balthamos był smukły; wąskie skrzydła miał elegancko złożone za plecami, a twarz wyrażała wyniosłą pogardę połączoną z żarliwym, czułym współczuciem, jakby anioł mógł pokochać wszystkie stworzenia, gdyby tylko jego natura pozwoliła mu zapomnieć o ich wadach. Lecz z pewnością nie widział żadnych wad w Baruchu. Baruch wydawał się młodszy, zgodnie ze słowami samego Balthamosa, mocniej zbudowany, o śnieżnobiałych masywnych skrzydłach. Miał mniej skomplikowaną naturę; spoglądał na Balthamosa jak na źródło wszelkiej wiedzy i radości. Will poczuł się zaintrygowany i wzruszony ich wzajemną miłością.
– Dowiedziałeś się, gdzie jest Lyra? – zapytał niecierpliwie.
– Tak – odparł Baruch. – W Himalajach jest dolina, bardzo wysoko, w pobliżu lodowca, gdzie lód rozszczepia światło na tęczę. Narysuję ci mapę na ziemi, żebyś nie zabłądził. Dziewczynka jest uwięziona w jaskini wśród drzew, uśpiona przez kobietę.
– Uśpiona? A kobieta jest sama? Nie ma z nią żołnierzy?
– Tak, sama. Ukrywa się.
– Czy Lyry nie spotkała żadna krzywda?
– Nie. Ona tylko śpi i śni. Pokażę ci, gdzie one są.
Bladym palcem Baruch nakreślił mapę na gołej ziemi obok ogniska. Will wyjął notes i skopiował ją dokładnie. Przedstawiała lodowiec o dziwnym wężowym kształcie, spływający w dół pomiędzy trzema niemal identycznymi górskimi szczytami.
– Teraz – powiedział anioł – podejdziemy bliżej. Dolina z jaskinią schodzi od lewej strony lodowca, płynie przez nią rzeka zasilana topniejącym lodem. Początek doliny jest tutaj...
Narysował następną mapę, którą Will skopiował; a potem trzecią, jeszcze dokładniejszą, toteż Will poczuł, że znajdzie drogę bez trudu – pod warunkiem, że pokona sześć czy siedem tysięcy kilometrów dzielących tundrę od gór. Nóż wycinał przejścia pomiędzy światami, ale nie mógł skrócić odległości wewnątrz nich.
– Obok lodowca jest świątynia – zakończył Baruch – z czerwonymi jedwabnymi flagami, trochę podartymi przez wiatry. Mała dziewczynka przynosi żywność do jaskini. Oni myślą, że kobieta to święta, która ich pobłogosławi, jeśli zatroszczą się o jej potrzeby.
– Doprawdy – mruknął Will. – I ona się ukrywa... Nie rozumiem tego. Ukrywa się przed Kościołem?
– Tak się zdaje.
Will starannie poskładał mapy. Wcześniej postawił blaszany kubek na kamieniu na skraju ogniska, żeby zagrzać trochę wody. Teraz nasypał do niego kawy w proszku, zamieszał patykiem i owinął dłoń chusteczką, zanim podniósł kubek do ust.
Płonący patyk osunął się w ogień; odezwał się nocny ptak.
Nagle, bez żadnego widocznego powodu, anioły podniosły wzrok w tym samym kierunku. Podążył za ich spojrzeniem, ale nic nie zobaczył. Widział kiedyś, jak jego kotka zrobiła to samo: przebudziła się z drzemki i śledziła wzrokiem niewidzialne coś lub kogoś, kto przeszedł przez pokój. Sierść jej się zjeżyła i jemu też wtedy włosy stanęły dęba.
– Zgaś ogień – szepnął Balthamos.
Will zgarnął zdrową ręką garść ziemi i zasypał płomienie. Natychmiast chłód przeniknął go do kości, aż chłopiec zadrżał. Owinął się płaszczem i znowu podniósł wzrok.
Tym razem coś zobaczył: ponad chmurami jaśniał jakiś kształt, który nie był księżycem.
Will usłyszał stłumiony głos Barucha:
– Rydwan? Czy to możliwe?
– Co to jest? – szepnął Will. Baruch nachylił się bliżej i odszepnął:
– Wiedzą, że tutaj jesteśmy. Znaleźli nas. Will, weź swój nóż i...
Nagle coś spadło z nieba i uderzyło w Balthamosa. W ułamku sekundy Baruch skoczył na pomoc, a Balthamos szarpał się, żeby uwolnić skrzydła. Trzy istoty szamotały się w ciemnościach niczym wielkie osy zaplątane w mocnej pajęczynie, nie wydając żadnego dźwięku; Will słyszał tylko trzaskanie gałązek i szelest liści deptanych przez walczących.
Nie mógł użyć noża: poruszali się zbyt szybko. Zamiast tego wyjął z plecaka elektryczną latarkę i zapalił.
Żaden nie spodziewał się tego. Napastnik rozłożył skrzydła, Balthamos zakrył oczy ramieniem i tylko Baruch wykazał tyle przytomności umysłu, żeby wytrzymać. Teraz Will zobaczył wroga: inny anioł, znacznie większy i silniejszy od nich, któremu Baruch zatykał ręką usta.
– Will! – krzyknął Balthamos. – Nóż... wytnij drogę! Szybko!