W tej samej chwili napastnik wyrwał się Baruchowi i krzyknął:
– Lordzie Regencie! Mam ich!
Od jego głosu Willowi zadzwoniło w uszach; nigdy jeszcze nie słyszał takiego krzyku. Po chwili anioł próbował wzbić się w powietrze, Will upuścił latarkę i skoczył do przodu. Zabił już wcześniej kliwucha, lecz użycie noża przeciwko istocie podobnej do niego okazało się znacznie trudniejsze. Niemniej opasał ramionami wielkie bijące skrzydła i ciął pióra raz za razem, aż powietrze wypełniło się wirującymi płatkami bieli, nawet w przypływie podniecenia pamiętając o słowach Balthamosa: „Ty masz prawdziwe ciało, my nie mamy”. Istoty ludzkie były silniejsze od aniołów, i rzeczywiście: powalił anioła na ziemię.
Napastnik wciąż krzyczał przeszywającym głosem:
– Lordzie Regencie! Do mnie, do mnie!
Will zdołał zerknąć w górę i zobaczył kipiące, kłębiące się chmury, i ten blask – coś ogromnego – nabierający mocy, jakby same chmury świeciły energią niczym plazma.
– Will... odejdź i przetnij... zanim on nadejdzie...! – krzyknął Balthamos.
Lecz anioł walczył zawzięcie, aż wyswobodził jedno skrzydło i usiłował wzbić się w powietrze, i Will musiał go przytrzymać albo całkiem wypuścić. Baruch skoczył mu na pomoc i ciągnął do tyłu głowę napastnika mocno, coraz mocniej.
– Nie! – krzyknął ponownie Balthamos. – Nie!
Rzucił się na Willa, potrząsał jego ręką, ramieniem, dłońmi. Napastnik próbował znowu krzyknąć, ale Baruch zatkał mu ręką usta. Z góry dobiegł głęboki warkot, niczym potężne dynamo, niemal poniżej progu słyszalności, chociaż wprawił w drżenie nawet atomy powietrza i przenikał Willa do szpiku kości.
– On nadchodzi... – niemal zaszlochał Balthamos i teraz Willowi częściowo udzielił się jego strach. – Proszę, proszę, Will...
Will podniósł wzrok.
Chmury rozstępowały się i przez mroczną wyrwę spadała ku nim jakaś postać: początkowo mała, ale zbliżając się, z sekundy na sekundę rosła i potężniała. Zmierzała prosto ku nim, wyraźnie w złych zamiarach; Will widział nawet jej oczy.
– Will, musisz uciekać – ponaglił go Baruch.
Will wstał, zamierzając powiedzieć: „Trzymajcie go mocno”, ale zaledwie sformował w myślach te słowa, anioł opadł bezwładnie na ziemię, rozpłynął się niczym mgła i zniknął. Will rozejrzał się ogłupiały i zrobiło mu się niedobrze.
– Czy ja go zabiłem? – zapytał drżącym głosem.
– Musiałeś – odparł Baruch. – Ale teraz...
– Nienawidzę tego – oświadczył Will z pasją. – Naprawdę nienawidzę zabijania! Kiedy to się skończy?
– Musimy uciekać – odezwał się Balthamos słabym głosem. – Szybko, Will... szybko... proszę...
Obaj byli śmiertelnie wystraszeni.
Will pomacał w powietrzu czubkiem noża: każdy świat, byle nie ten. Ciął szybko i zerknął w górę: tamten anioł z nieba zbliżył się już i wyglądał przerażająco. Nawet z tej odległości i w tym ułamku czasu Will poczuł, że jakiś potężny, brutalny, bezlitosny intelekt przeniknął całą jego istotę.
A co więcej, miał włócznię... unosił ją do rzutu...
W tej samej chwili, kiedy anioł wstrzymał lot, wyprostował się i zamachnął, by rzucić włócznią, Will przeszedł za Balthamosem i Baruchem i zamknął za sobą okno. Kiedy jego palce dociskały ostatnie centymetry krawędzi, poczuł wstrząs powietrza – ale zdążył, był bezpieczny; włócznia przebiłaby go na wylot w tamtym świecie.
Stali na piaszczystej plaży pod jaśniejącym księżycem. Gigantyczne drzewa podobne do paproci rosły nieco cofnięte w głąb lądu; niskie wydmy ciągnęły się kilometrami wzdłuż brzegu. Było gorąco i parno.
– Kto to był? – zapytał wstrząśnięty Will, stojąc naprzeciwko dwóch aniołów.
– To był Metatron – odpowiedział Balthamos. – Powinieneś...
– Metatron? Kim on jest? Dlaczego atakował? I nie okłamujcie mnie.
– Musimy mu powiedzieć – zwrócił się Baruch do towarzysza. – Mogłeś to zrobić wcześniej.
– Tak, mogłem – przyznał Balthamos – ale byłem zły na niego i martwiłem się o ciebie.
– Więc powiedzcie mi teraz – zażądał Will. – I pamiętajcie, nie próbujcie mi rozkazywać... to nic nie da. Dla mnie liczy się tylko Lyra i moja matka. I taki – dodał pod adresem Balthamosa – jest sens wszystkich metafizycznych spekulacji, jak to nazwałeś.
Baruch powiedział:
– Chyba powinniśmy przekazać ci nasze informacje. Will, właśnie dlatego szukaliśmy ciebie i dlatego musimy cię zabrać do Lorda Asriela. Odkryliśmy sekret tego królestwa... świata Autorytetu... i musimy mu go przekazać. Czy jesteśmy tutaj bezpieczni? – dodał, rozglądając się nieufnie. – Nie ma przejścia?
– To jest inny świat. Inny wszechświat.
Piasek, na którym stali, był miękki, a zbocze pobliskiej diuny wyglądało zapraszająco. Mogli wędrować całymi kilometrami w blasku księżyca; byli zupełnie sami.
– Więc powiedzcie mi – powtórzył Will. – Powiedzcie mi o Metatronie i co to za sekret. Dlaczego ten anioł nazywał go Regentem? I co to jest Autorytet? Czy to Bóg?
Usiadł, a dwa anioły, w księżycowej poświacie widoczne wyraźnie jak jeszcze nigdy, usiadły obok niego. Balthamos powiedział cicho:
– Autorytet, Bóg, Stwórca, Pan, Jahwe, El, Adonai, Król, Ojciec, Wszechmogący... te wszystkie imiona sam sobie nadał. Nigdy nie był stwórcą. Był aniołem jak my... pierwszym aniołem, to prawda, najpotężniejszym, ale został stworzony z Pyłu jak my, a Pył jest tylko nazwą na to, co się dzieje, kiedy materia zaczyna rozumieć samą siebie. Materia kocha materię. Pragnie dowiedzieć się więcej o sobie i tworzy się Pył. Pierwsi aniołowie skondensowali się z Pyłu, a Autorytet był z nich najpierwszy. Powiedział tym, którzy przyszli po nim, że ich stworzył, ale kłamał. Jedna z tych, którzy przyszli później, była mądrzejsza od niego i odkryła prawdę, więc ją wygnał. Wciąż jej służymy. Tymczasem Autorytet wciąż panuje w swoim królestwie, a Metatron jest jego Regentem. Ale tego, co odkryliśmy na Pochmurnej Górze, nie możemy ci powiedzieć. Przysięgliśmy sobie nawzajem, że pierwszy usłyszy to sam Lord Asriel.
– Więc powiedzcie mi, ile możecie. Nie trzymajcie mnie w niewiedzy.
– Znaleźliśmy drogę do Pochmurnej Góry – powiedział Baruch i natychmiast się zreflektował: – Przepraszam; zbyt łatwo używamy tych określeń. Czasami nazywają ją Rydwanem. Widzisz, ona nie stoi w jednym miejscu, tylko wędruje. Gdziekolwiek się zatrzyma, tam jest serce królestwa, jego cytadela, jego pałac. Kiedy Autorytet był młody, nie była otoczona chmurami, ale z czasem gromadził ich coraz więcej wokół siebie. Nikt nie widział wierzchołka od tysięcy lat. Dlatego teraz jego cytadelę nazywają Pochmurną Górą.
– Co tam znaleźliście?
– Sam Autorytet mieszka w komnacie w sercu góry. Nie mogliśmy się zbliżyć, chociaż go widzieliśmy. Jego moc...
– Przekazał wiele swojej mocy – wtrącił Balthamos – Metatronowi, jak mówiłem. Widziałeś, jak on wygląda. Już dawniej przed nim uciekaliśmy, a teraz znowu nas zobaczył, i co gorsza, zobaczył ciebie i nóż. Przecież mówiłem...
– Balthamosie – łagodnie przerwał mu Baruch – nie strofuj Willa. Potrzebujemy jego pomocy i to nie jego wina, że nie wiedział tego, czego sami tak długo nie mogliśmy odkryć.
Balthamos odwrócił wzrok.
– Więc nie zdradzicie mi swojego sekretu? – zapytał Will. – No dobrze. Powiedzcie mi zamiast tego: co się z nami dzieje po śmierci?
Balthamos spojrzał na niego ze zdumieniem. Baruch powiedział:
– No, istnieje świat zmarłych. Gdzie jest i co tam się dzieje, nie wie nikt. Mój duch dzięki Balthamosowi nigdy tam nie odszedł: jestem tym, czym niegdyś był duch Barucha. Świat zmarłych jest dla nas równie tajemniczy.