Z przodu kabiny otworzyły się drzwi. Do środka wpłynął kapitan wahadłowca i wślizgnął się na puste siedzenie. Siobhan cicho wydała Arystotelesowi polecenie, by wyłączył rozmieszczone wokół niej ekrany.
Mario Ponzo był Włochem. Miał około pięćdziesięciu lat i sądząc po potężnej masie, jaka wypełniała brzuszną część jego kombinezonu, był zaskakująco przysadzisty jak na pilota statku kosmicznego.
Powiedział:
— Przykro mi, że nie starczy nam czasu na dłuższą pogawędkę, pani profesor. — Miał amerykański akcent, będący pozostałością z Houston, gdzie ten rodowity Rzymianin odbywał szkolenie w ośrodku kontroli lotów kosmicznych NASA. — Mam nadzieję, że Simon zaopiekował się panią jak należy.
— Tak, dziękuję. — Zawahała się. — Jedzenie jest trochę bez smaku, prawda?
Mario wzruszył ramionami.
— Obawiam się, że to skutek stanu nieważkości. Ma to jakiś związek z równowagą płynów w organizmie. To prawdziwa tragedia dla wszystkich włoskich astronautów!
— Ale spałam tu lepiej niż kiedykolwiek od czasów dzieciństwa.
— Cieszę się. W rzeczywistości po raz pierwszy robimy kurs tylko z jednym pasażerem…
— Tak myślałam.
— Ale to w jakimś sensie odpowiednie, bo ostatni lot Włodzimierza Komarowa także był samotny.
— Komarowa? A… tak. To jego imieniem nazwano ten wahadłowiec.
— Właśnie. Komarow to bohater, a dla Rosjan, którzy mają wielu bohaterów, to coś znaczy. Pilotował statek kosmiczny Sojuz podczas jego pierwszej misji. Zginął, kiedy podczas wchodzenia w atmosferę jego systemy zawiodły. Jednak czyni go bohaterem to, że wszedł na pokład tego statku, prawie na pewno wiedząc, jak poważne mogą być wady tego nie wypróbowanego dotąd pojazdu.
— Więc wahadłowiec nazwano imieniem zmarłego kosmonauty. Czy to jest zły omen?
Uśmiechnął się.
— Wygląda na to, że daleko od Ziemi ulegamy różnym przesądom, pani profesor. — Zerknął na puste ekrany. — Wie pani, nie przywykliśmy tutaj do tajemnic. Nie zachęcają nas do tego. Musimy działać razem, żeby przeżyć. Tajemnice są destrukcyjne, wpływają źle na morale. A pani misję i tak spowija zasłona milczenia.
— Rozumiem — powiedziała ostrożnie.
Potarł brodę pokrytą trzydniowym zarostem; powiedział, że ma taki dziwny zwyczaj, iż nie goli się w przestrzeni kosmicznej, aby oszczędzić sobie kłopotów z włosami unoszącymi się w całej kabinie.
— Chodzi nie tylko o to — powiedział — że łącza telekomunikacyjne między Ziemią a Księżycem są bardzo wąskie. To wąskie gardło. Gdybym chciał zapobiec wyciekowi poufnych informacji do globalnej sieci, Księżyc byłby do tego doskonałym miejscem.
Oczywiście miał rację. Głównym powodem jej podróży była łatwość utrzymania w tajemnicy rozmów prowadzonych na Księżycu, nie zaś sprowadzenie na Ziemię przebywających tam specjalistów.
Powiedziała:
— Ale wiesz, że jestem wysłanniczką samego premiera Eurazji. Z pewnością rozumiesz, że ograniczenia dotyczące bezpieczeństwa, którym muszę się podporządkować, pochodzą ze znacznie wyższego szczebla niż ten, który sama reprezentuję. — Więc mnie nie sonduj, dodała w myśli. Obróciła się do ekranów. — I jeśli nie masz nic przeciwko temu…
— Dalsza praca? Myślę, że na to jest już trochę za późno. — Wyjrzał przez okienko.
Obraz wyłaniającego się Księżyca zniknął, zastąpiony przez pokrytą cętkami czerń i bladobrązową poświatę, która przemknęła za oknem.
Mario powiedział cicho:
— Pani profesor, patrzy pani na krater Claviusa.
Patrzyła. Krater Claviusa położony na południe od krateru Tycho stanowił zagłębienie tak ogromne, że jego dno wydawało się wypukłe, podkreślone przez krzywiznę samego Księżyca. Kiedy wahadłowiec obniżył lot, zaczęła rozróżniać mniejsze kratery na tym olbrzymim dnie, kratery rozmaitych rozmiarów, kratery zachodzące na siebie aż do granic pola widzenia. Był to dziwny, poszarpany krajobraz, jak pole bitwy wielkiej wojny. Ale z cienia rzucanego przez ścianę krateru właśnie wyłoniła się cienka, świecąca linia, niby złota nić ułożona na szarej tarczy Księżyca. To musi być Proca, nowy elektromagnetyczny system startowy, jeszcze niedokończony, ale już było widać potężną szynę ponad kilometrowej długości. Nawet stąd można było dostrzec, że ludzkie ręce zostawiły ślad na tarczy Księżyca.
Mario obserwował jej reakcje.
— Robi wrażenie, prawda? — I opuścił kabinę, aby zająć się procedurą lądowania.
10. Pierwszy kontakt
Bazę Claviusa zbudowano wokół trzech wielkich nadmuchanych kopuł. Połączone przezroczystymi przejściami i podziemnymi tunelami kopuły były pokryte księżycowym pyłem dla ochrony przed światłem słonecznym, promieniami kosmicznymi oraz innymi paskudztwami z przestrzeni kosmicznej. W rezultacie kopuły widziane z góry wydawały się częścią księżycowego krajobrazu, jak gdyby wypączkowały z szarobrązowego regolitu.
Wahadłowiec Komarow wylądował bez ceremonii pół kilometra od kopuł. Pył, który wzbił podczas lądowania, opadł z niepokojącą szybkością na pozbawiony atmosfery Księżyc. Nie było tam żadnego lądowiska, tylko liczne płytkie kratery wydrążone podmuchem, ślady wielu startów i lądowań.
Przezroczyste przejście wiło się do śluzy wahadłowca. Eskortowana przez kapitana Ponzo, z „inteligentną” walizeczką toczącą się z tyłu, Siobhan zrobiła pierwsze kroki na sennej powierzchni Księżyca.
Wskutek zniekształcenia przez przezroczyste, zakrzywione ściany przejścia powierzchnia globu na pierwszy rzut oka wydała jej się lekko pofałdowana. Wszystkie krawędzie były zaokrąglone przez wszechobecny pył, wynik trwającego przez całe eony bombardowania meteorytami. Pomyślała, że wygląda to prawie jak pole śniegowe. Cienie nie były całkiem czarne, jak sobie wyobrażała, lecz rozmyte przez odbitą od Ziemi poświatę. Nie powinna być zaskoczona: choć światło odbite od tej pozbawionej życia ziemi było ciemne, przecież było światłem Księżyca oświetlającym Ziemię od chwili wielkiego zderzenia, które ukształtowało te dwa światy. Tak więc Siobhan kroczyła w świetle Księżyca. Ale ten skrawek globu był wypełniony pojazdami, zbiornikami paliwa, bunkrami ratunkowymi i stosami sprzętu; to był krajobraz ukształtowany przez człowieka.
Przejście kończyło się na małej, blokowej konstrukcji. Siobhan i Mario zjechali windą do podziemnego tunelu. Czekał tam na nich otwarty wózek kolei jednoszynowej. Zdała sobie sprawę, że wózek może pomieścić dziesięć osób, czyli pełny skład wahadłowca obejmujący ośmiu pasażerów i dwóch członków załogi oraz ich bagaż.
Wózek bezszelestnie ruszył.
— Napęd indukcyjny — powiedział Mario. — Ta sama zasada co w Procy. Nieustanne światło słoneczne i mała siła ciążenia. Fizyka, jaka się za tym kryje, mogła zostać wymyślona specjalnie dla warunków panujących na Księżycu.
Tunel był wąski, oświetlony lampami fluoroscencyjnymi, a skalne ściany znajdowały się tak blisko, że wyciągnąwszy rękę, mogłaby ich dotknąć, i to nie narażając się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ponieważ szybkość wózka tylko nieznacznie przekraczała szybkość piechura. Z dala od Ziemi przyswajała sobie tę lekcję: wszystko robiło się powoli i z rozmysłem.