Przy końcu tunelu znajdowała się śluza powietrzna i coś, co Mario nazywał „śluzą pyłową”, małe pomieszczenie zaopatrzone w szczotki, węże próżniowe oraz inne urządzenia do czyszczenia skafandrów kosmicznych i ludzi z przyklejającego się do nich pyłu księżycowego. Ponieważ Mario i Siobhan nie przebywali na powierzchni, mogli tędy przejść dosyć szybko.
Na wewnętrznych drzwiach śluzy powietrznej znajdowała się duża tablica z napisem:
WITAMY W BAZIE CLAVIUSA
KORPUS TECHNIKI ASTRONAUTYCZNEJ USA
Przeczytała wykaz współpracujących organizacji, od NASA i sił powietrznych Stanów Zjednoczonych do Boeinga i rozmaitych prywatnych przedsiębiorstw. Widniały tam także jakby niechętne podziękowania dla organizacji euroazjatyckich, japońskich, panarabskich, panafrykańskich i innych, które wyłożyły ponad połowę pieniędzy na ten zarządzany przez Amerykanów projekt.
Dotknęła małej kokardy stanowiącej logo Brytyjskiej Agencji Kosmicznej. W ostatnich latach Brytyjczycy odkryli ducha robotyki i miniaturyzacji, a zdominowany przez maszyny okres wcześniejszych badań Księżyca i Marsa stanowił dni chwały Agencji i jej inżynierów. Ale ów okres był krótki i już się skończył.
Mario złowił jej spojrzenie i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Tacy są Amerykanie. Nigdy nie doceniają innych.
— Ale oni byli tu pierwsi — zauważyła.
— Och tak, nie da się zaprzeczyć.
Wewnętrzne drzwi otworzyły się i ukazał się niski, krępy mężczyzna, który jej oczekiwał.
— Pani profesor McGorran? Witam na Księżycu. — Rozpoznała go natychmiast. Był to pułkownik Burton Tooke z sił powietrznych Stanów Zjednoczonych, dowódca bazy. Miał około pięćdziesięciu lat, był ostrzyżony na jeża i był od niej o dobrą głowę niższy. Rzucił jej rozbrajający, szczerbaty uśmiech. — Proszę mi mówić Bud — powiedział.
Siobhan pożegnała się z Mariem, który wracał do wahadłowca, „gdzie łóżka są miększe niż cokolwiek w Claviusie”, jak twierdził.
Bud Tooke poprowadził Siobhan schodami do wnętrza kopuły, z łatwością radząc sobie z jedną szóstą ziemskiej siły ciążenia. Szli długim, wąskim, pozbawionym sufitu korytarzem. Kilka metrów nad głową widziała gładki plastik, ale obszar poniżej był pełen przejść i przepierzeń. Wszędzie panowała cisza, światła były przyciemnione; poza nimi nikt się nie poruszał.
Powiedziała cicho:
— Tak chyba powinno być, że kiedy ktoś zjawia się w miejscu tak tajemniczym jak Księżyc, wokół panuje cisza i półmrok.
Kiwnął głową.
— Jasne. Mam nadzieję, że wkrótce przyzwyczaisz się do księżycowej różnicy czasu. Tutaj jest w rzeczywistości druga w nocy. Sam środek nocy.
— Czasu księżycowego?
— Czasu Houston.
Dowiedziała się, że jest to tradycja sięgająca czasów pierwszych astronautów. którzy podczas swych pełnych przygód podróży mierzyli czas wedle zegarów własnych domów w Teksasie; był to hołd złożony tym pionierom astronautyki.
Dotarli do rzędu zamkniętych drzwi. Nad nimi świecił na różowo mały neon PIERWSZY KONTAKT. Bud otworzył na chybił trafił jedne z drzwi, za którymi znajdował się mały pokój, i Siobhan zajrzała do środka. Stało tam łóżko, które można było rozłożyć, żeby służyło dla dwóch osób, stół, krzesło i podstawowe wyposażenie, w tym nawet mały segment zawierający prysznic i toaletę.
— To niezupełnie hotel. I nie ma tu żadnej obsługi. — Bud powiedział to z rezerwą. Niektóre VIP-y w tym momencie wpadały we wściekłość, żądając pięciogwiazdkowych luksusów, do których przywykły.
Siobhan powiedziała stanowczo:
— W porządku. Co to znaczy „pierwszy kontakt”?
— To pierwsze słowa, jakie na Księżycu wypowiedział Buzz Aldrin, w chwili gdy moduł księżycowy Apolla dotknął powierzchni globu. Wydają się odpowiednie dla kwater naszych gości. — Wepchnął jej bagaż do pokoju, a „inteligentna” walizeczka, czując, że jej podróż dobiegła końca, otworzyła się. Bud powiedział: — Siobhan, zarządziłem odprawę, o którą prosiłaś, na dziesiątą rano miejscowego czasu. Sprowadzono tu wszystkich uczestników, w szczególności Manglesa i Mantynowa z bieguna południowego.
— Dziękuję.
— Do tej chwili jesteś panią swego czasu. Odpocznij, jeśli masz ochotę. Ale właśnie nadeszła pora, kiedy robię inspekcję tej nory. Będzie mi miło, jeśli zechcesz mi towarzyszyć. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Jestem żołnierzem, przywykłem do bezsennych nocy. Poza tym potrzebuję wymówki, żeby dobrze wszystko obejrzeć, kiedy nikt mi nie przeszkadza.
— Naprawdę powinnam popracować. — Z miną winowajczyni zerknęła na swój otwarty bagaż, ubrania i zwinięte elastyczne ekrany. Ale głowę miała wypełnioną faktami dotyczącymi Słońca i słonecznych burz.
Przyjrzała się Budowi. Ubrany w nieoznakowany kombinezon stał z założonymi rękami i twarzą przyjacielską, lecz pozbawioną wyrazu. Wygląda jak klasyczny żołnierz zawodowy, pomyślała, dokładnie tak, jak sobie wyobrażała dowódcę bazy na Księżycu. Ale jeśli miała zrealizować swoją misję, będzie uzależniona od jego pomocy.
Postanowiła mu zaufać.
— Nie wiem nic na temat przebywających tutaj ludzi. Jak żyją, o czym myślą. Może taki obchód pomógłby mi się zorientować.
Kiwnął głową z aprobatą.
— Mały rekonesans przed bitwą na pewno nie zaszkodzi.
— No, nie ujęłabym tego w taki sposób… — Poprosiła o piętnaście minut czasu, by się odświeżyć.
Szybko obeszli kopułę dookoła. Powietrze wypełniał dziwny zapach, jakby prochu strzelniczego albo palących się liści. Bud powiedział, że to pył księżycowy, który po raz pierwszy od miliardów lat miał kontakt z tlenem. Architektura budowli była prosta i funkcjonalna, miejscami ozdabiały ją amatorskie rysunki, w których dominował kontrast między księżycową szarością a zielenią ziemskiego życia.
Trzy kopuły tworzące bazę Claviusa nosiły nazwy: Artemida, Selena i Hekate.
— Greckie imiona?
— Dla Greków Księżyc stanowił jedność: Artemida to księżyc przybywający, Selena to pełnia, a Hekate to księżyc ubywający. Ta kopuła, która obejmuje większość naszej przestrzeni życiowej, to Hekate. Ponieważ przez połowę czasu pozostaje w półmroku, taka nazwa wydaje się bardzo odpowiednia.
Poza kwaterami dla dwustu ludzi Hekate zawierała aparaturę do uzdatniania i recyklingu powietrza, mały szpital, pomieszczenia szkoleniowe, a nawet teatr, otwartą arenę, wyrzeźbioną, jak powiedział Bud, w naturalnym księżycowym kraterze.
— Zwykłe amatorskie przedstawienia. Ale jak możesz sobie wyobrazić, są bardzo popularne. Balet także ma powodzenie.
Wbiła wzrok w jego wygoloną głowę.
— Balet?
— Wiem, wiem. To nie to, czego mogłabyś się spodziewać po siłach powietrznych. Ale naprawdę musisz zobaczyć entre-chat, wykonane w warunkach księżycowej siły ciążenia. — Przyjrzał się jej uważnie. — Siobhan, mogłabyś myśleć, że żyjemy zagrzebani w dziurze w ziemi. Ale to jest inny świat, zupełnie inny. Zmienia ludzi. Zwłaszcza dzieci. Zobaczysz, jeśli będziesz miała czas.
— Mam nadzieję.
Przeszli przez niski tunel o nieprzezroczystych ścianach do kopuły o nazwie Selena. Była znacznie bardziej otwarta niż Hekate, większa część dachu była przezroczysta, dzięki czemu do środka wpadało światło słoneczne. I tutaj, na długich grządkach rosły rozmaite rośliny. Siobhan rozpoznała rzeżuchę, kapustę, marchew, groch, a nawet ziemniaki. Ale rośliny te były zanurzone w płynie. Grządki były połączone rurami i słychać było nieustanny szum wentylatorów i pomp oraz syk nawilżaczy powietrza. Przypomina to wielką, niską szklarnię, pomyślała Siobhan, a złudzenie psuło jedynie czarne niebo i lśnienie płynu tam, gdzie powinna być ziemia. Ale wiele grządek było pustych.