— Dzień dobry. Spodziewam się, że dzisiaj będę więcej słuchać niż mówić, ale chciałabym wygłosić parę wstępnych uwag. Nazywam się…
— Wiemy, kim pani jest. — To był najwyraźniej jeden z geologów, przysadzista kobieta o wielkich rękach i kwadratowej twarzy. Miała spojrzenie chyba najbardziej wrogie ze wszystkich obecnych.
— Więc jest pani w korzystniejszej sytuacji, pani doktor…
— Jestem profesorem. Rose Delea. — Miała silny australijski akcent. Siobhan została poinformowana: Rose była specjalistką w dziedzinie badań zawartości helu-3 w księżycowym regolicie. Ten izotop helu, stanowiący paliwo reaktorów termojądrowych, był największą nadzieją gospodarczą Księżyca, więc Rose była tutaj ważną figurą. — Chcę tylko wiedzieć, kiedy pani wyjedzie, bym mogła wrócić do pracy. Chcę także znać powód tej całej tajemniczości. Od dnia 9 czerwca wiadomości wychodzące zostały utajnione, a niektóre części bazy danych Talesa i inne banki informacji zostały zablokowane…
— Wiem.
— To jest Księżyc, pani profesor McGorran. Jeżeli jeszcze pani tego nie zauważyła, wszyscy jesteśmy daleko od naszych domów i rodzin. Łączność z Ziemią ma zasadnicze znaczenie dla naszego samopoczucia, nie wspominając o bezpieczeństwie czysto fizycznym. I jeśli nie chce pani, żeby morale spadło jeszcze bardziej…
Siobhan uniosła dłoń gestem nakazującym ciszę. Rose zamilkła, więc odetchnęła z ulgą.
— Całkowicie się z tym zgadzam. — I tak rzeczywiście było. Siobhan podejrzewała, że atmosfera tajemnicy nie przekonuje jej bardziej niż tych ludzi; otwartość była zasadniczym elementem niekończących się dyskusji stanowiących podstawę prawdziwej nauki. Powiedziała: — Blokada informacji jest trudna dla wszystkich zainteresowanych i w normalnej sytuacji byłaby nie do przyjęcia. Ale sytuacja nie jest normalna. Proszę o chwilę cierpliwości. Stoję tu dzisiaj przed wami jako wysłanniczka zarówno premiera Wielkiej Brytanii, jak i premiera Unii Euroazjatyckiej. Po powrocie mam przekazać uzyskane informacje pozostałym światowym przywódcom, w tym prezydentowi USA pani Alvarez. Chcą wiedzieć, czego mogą się spodziewać ze strony Słońca.
Patrzyli na nią skonsternowani. Podczas odpraw z udziałem zmęczonych życiem bliskich współpracowników rozmaitych polityków ostrzeżono ją, że może się spotkać z pewną zaściankowością tu, na Księżycu, skąd Ziemia wydawała się taka daleka i niezbyt ważna. Była więc przygotowana do prezentacji z wykorzystaniem obrazów.
— Tales, proszę…
Przedstawiła im pięciominutowe, ilustrowane obrazami i wykresami, podsumowanie niszczycielskich wydarzeń na Ziemi w dniu 9 czerwca. Słuchano jej w ponurym milczeniu.
Na koniec powiedziała:
— I to jest powód, dla którego tutaj jestem, pani profesor Delea. Potrzebuję odpowiedzi, wszyscy ich potrzebujemy. Co jest nie tak ze Słońcem? Czy 9 czerwca znów się powtórzy? Czy możemy się spodziewać czegoś o mniejszym zasięgu, czy też czegoś jeszcze gorszego? Na Księżycu — faktycznie w tym pomieszczeniu — są najwięksi specjaliści w dziedzinie badań Słońca. Oraz jeden człowiek, który trafnie przewidział to, co się wydarzyło 9 czerwca.
Eugene w ogóle nie zareagował; miał nieobecne spojrzenie, wydawało się, jakby prawie nie zdawał sobie sprawy z obecności innych.
Michaił powiedział sucho:
— I oczywiście łatwość kontrolowania informacji wychodzących z Księżyca jest czysto przypadkowa.
Siobhan zmarszczyła brwi.
— Musimy poważnie traktować środki bezpieczeństwa, proszę pana. Rządy naprawdę jeszcze nie mają pojęcia, w obliczu czego się znalazły. Dopóki się nie dowiedzą, informacje trzeba niestety przesiewać. Panika mogłaby być katastrofalna w skutkach.
Rose milczała, ale patrzyła na nią spode łba. Siobhan łudziła się, że dotąd nie zrobiła sobie z niej wroga. Tak pogodnie, jak tylko potrafiła, rzekła:
— Zacznijmy od upewnienia się, że jesteśmy tego samego zdania. Doktorze Martynow, zastanawiam się, czy zechciałby pan wyjaśnić prostemu kosmologowi, jak powinno się zachowywać Słońce.
— Z przyjemnością. — Niczym showman, Michaił podniósł się i wyszedł na środek pomieszczenia.
— Wszyscy kosmologowie wiedzą, że Słońce czerpie energię z reakcji termojądrowych. Większość z nich nie wie, że owym reaktorem termojądrowym jest tylko sam środek Słońca. Reszta to tylko efekty specjalne… — Rosyjski akcent Michaiła był jak u aktora filmowego: silny i przykuwał uwagę.
Oczywiście Siobhan podczas studiów uczyła się o Słońcu. Dowiedziała się, że, podobnie jak wszystkie gwiazdy ma w zasadzie nieskomplikowaną strukturę, ale jako najbliższa gwiazda, zostało zbadane niezwykle szczegółowo. I okazało się, że te szczegóły są ogromnie złożone i nadal, po stuleciach badań, były tylko w niewielkim stopniu zrozumiałe. Ale to właśnie te jego szczegółowe właściwości wydawały się źródłem zagrożenia dla rodzaju ludzkiego.
Słońce to kula składająca się z gazu, głównie wodoru, o średnicy ponad miliona kilometrów — to jakby sto kul ziemskich ustawionych jedna obok drugiej — i masie równej milionowi mas Ziemi. Źródłem jego ogromnej energii jest jądro, gwiazda wewnątrz gwiazdy, gdzie przebiegają skomplikowane reakcje, podczas których jądra wodoru w wyniku syntezy termojądrowej przekształcają się w jądra helu i innych cięższych pierwiastków.
Różnica temperatur powoduje przepływ energii termojądrowej przez Słońce z gorącego jądra do zimnego zewnętrza, tak samo jak różnica ciśnień powoduje przepływ wody przez rurę. Ale jądro otacza gruba warstwa gazu, zwana „strefą promienistą”, nieprzezroczysta jak mur, przez którą ciepło przenika w postaci promieni X. W następnej warstwie, w „strefie konwektywnej”, gęstość spada do poziomu, przy którym materia słoneczna może wrzeć, jak na podgrzewanej od spodu patelni. Ciepło z jądra płynie dalej na zewnątrz, zasilając ogromne strumienie konwekcyjne, z których każdy jest wielokrotnie dłuższy niż Ziemia i które unoszą się w górę z szybkością niewiele większą niż szybkość piechura. Powyżej strefy konwektywnej znajduje się widzialna powierzchnia Słońca, fotosfera, źródło światła słonecznego i miejsce powstawania plam słonecznych. I tak jak menisk wrzącej wody składa się z komórek, bąble wrzącej materii Słońca składają się z granul, które ciągle się zmieniają, pokrywając fotosferę niczym mozaika.
Wszystkie te warstwy są tak grube i sprasowane, że Słońce jest prawie nieprzezroczyste dla własnego promieniowania; pojedynczy foton potrzebuje milionów lat, aby dotrzeć z jądra do powierzchni.
Po uwolnieniu z pułapki gazów energia promienista jądra pędzi z prędkością światła, ulegając stopniowemu rozproszeniu w miarę pokonywanej odległości. W odległości równej odległości do Ziemi, osiem minut świetlnych od fotosfery, światło słoneczne oddaje około jednego kilowata mocy na każdy metr kwadratowy, i nawet w odległości wielu lat świetlnych światło to jest na tyle jasne, że można je dostrzec gołym okiem.
Poza emitowanym światłem Słońce nieustannie wysyła strumień gorącej plazmy w kierunku krążących wokół niego dzieci. Ten „wiatr słoneczny” ma złożony, burzliwy charakter. Przy pewnych częstotliwościach promieniowania na powierzchni Słońca widać ciemne plamy — „dziury koronalne”, czyli obszary anomalii magnetycznych, jakby skazy na samym Słońcu — z których tryskają wysokoenergetyczne strumienie wiatru słonecznego. Wirujące Słońce rozsiewa te strumienie po całym układzie słonecznym, niczym gigantyczny zraszacz.
Michaił powiedział: