Выбрать главу

Stwierdziła, że Abdi i Casey są nadal w Afganistanie. Po 9 czerwca wycofano ich z sił pokojowych, aby pomogli w sytuacji kryzysowej w pobliskim Peszawarze w Pakistanie. Wciąż tam przebywali, spokojnie pełniąc swe obowiązki. Nie było żadnego śladu, że przeżyli coś podobnego do Bisesy.

Próbowała coś z tego zrozumieć. Abdi i Casey niewątpliwie towarzyszyli jej na Mirze, ale wydawało się, że te „wersje” Abdiego i Caseya na Mirze stanowiły ekstrapolacje z plastra czasu w chwili pojawienia się Nieciągłości, podczas gdy niczego nieświadome „oryginały” pędziły życie tu, na Ziemi.

Nie rozmawiała z żadnym z nich bezpośrednio. Podczas wspólnych przeżyć na Mirze bardzo się do nich zbliżyła. Trudno byłoby znieść, gdyby teraz się okazało, że są chłodni jak niegdyś.

Zaczęła grzebać w przeszłości osób, które pamiętała z 1885 roku.

Oczywiście życie Kiplinga zostało opisane przez wielu biografów. Jako młody dziennikarz rzeczywiście był w rejonie fortu Jamrud w 1885 roku i później żył nadal, najwyraźniej nienaruszony w wyniku przekroczenia Nieciągłości, osiągając międzynarodową sławę. Nie zdołała wyśledzić żadnego z oficerów brytyjskich, z jakimi się zetknęła, ale nie było to niespodzianką; czas i późniejsze wojny zebrały obfite żniwo. O bardziej znanych postaciach historycznych, których ścieżki przecięły się z jej własną, niewiele nowego zdołała się dowiedzieć. Były tak odległe w czasie, że mogła jedynie potwierdzić, iż nic w ich życiorysach nie kłóciło się z jej przeżyciami.

Jednak było jeszcze jedno, mniej znane nazwisko, które chciała sprawdzić. Zabrało jej to trochę czasu, większość baz danych obejmujących drzewa genealogiczne była teraz dostępna on-line, ale po 9 czerwca wiele banków pamięci zostało zniszczonych w mniejszym lub większym stopniu.

Stwierdziła, że rzeczywiście istniał niejaki Joshua White. Urodził się w 1862 roku w Bostonie, jego ojciec był dziennikarzem, który przygotowywał relacje na temat wojny między Stanami, tak jak Josh jej powiedział, a on sam, idąc w ślady swego ojca, został korespondentem wojennym. Przeżyła lekki wstrząs, gdy znalazła ziarnistą fotografię Josha, starszego zaledwie o parę lat od tego, którego poznała, dumnie pokazującego książkę opartą na jego reportażach z wojskowych eskapad na Granicy Północno-Zachodniej, a później w południowej Afryce.

Niesamowite było przeglądanie skąpych informacji na temat życia kogoś, kto żył dalej po tym, jak go poznała. Serce jej się ścisnęło, gdy odkryła, że się zakochał i w wieku trzydziestu pięciu lat poślubił jakąś katoliczkę z Bostonu, która urodziła mu dwóch synów. Ale zginął, kiedy miał pięćdziesiąt kilka lat, w przesiąkniętym krwią błocie, w Passchendale, przygotowując relację z kolejnej wojny.

Był to człowiek, który w innym świecie obdarzył ją bezbrzeżną miłością, której się uchwyciła, ale która niestety nie mogła powrócić. I mimo to ten Joshua stanowił oryginał, a ów zagubiony chłopiec, który ją pokochał, był jedynie kopią. Jego miłości nigdy nie pragnęła. I miłość ta w jakimś realnym sensie nigdy się nie zdarzyła. Ale istnienie Josha z pewnością było dowodem, że wszystko to było realne; nie było przekonywającego sposobu, aby mogła się dowiedzieć o owym mało znanym dziewiętnastowiecznym dziennikarzu, i wokół jego osoby zbudowała to urojenie.

Oczywiście trzeba było sprawdzić jeszcze jedno. Targana niepokojem powróciła do archiwów wojskowych i rozszerzyła zakres swoich poszukiwań.

Odkryła, że w przeciwieństwie do Abdiego i Caseya w Afganistanie nie było żadnego „oryginału” jej samej, służącej w wojsku i nieświadomej niczego. Oczywiście nie spodziewała się, że znajdzie tam „siebie”, bo gdyby tak było, wojsko by jej nie poszukiwało. Jednak było to niesamowite potwierdzenie tego, co jej się przydarzyło.

Próbowała się z tym pogodzić. Jeżeli była jedynym człowiekiem, który całkowicie zniknął z tej wersji Ziemi, wówczas została z jakiegoś powodu potraktowana inaczej przez Pierworodnych, którzy byli za to wszystko odpowiedzialni. Było to dosyć niepokojące.

Ale o ile dziwniejsze byłoby, gdyby odkryła wersję siebie samej żyjącej gdzieś w Afganistanie…

15. Wąskie gardło

Miriam Grec próbowała skupić się na tym, co mówiła Siobhan McGorran.

Nie było to łatwe. Pokój odpraw znajdował się na czterdziestym piętrze Wieży Livingstone’a — Euroigły, jak nazywali ją wszyscy Londyńczycy, także i Miriam poza kamerą. Okna były wykonane z wielkich tafli hartowanego szkła, a październikowe niebo o niebieskawym odcieniu przypominało jej dni, kiedy jako dziecko jeździła do Prowansji wraz z ojcem, który urodził się we Francji. Jak jej papa określiłby kolor tego nieba? Błękitny? Jasnoniebieski?

Takiego dnia, pod takim niebem, gdy Londyn rozpościerał się przed jej oczyma jak lśniący gobelin, trudno było pamiętać, że nie jest już małym dzieckiem, ale premierem całej Eurazji, na którym spoczywa wielka odpowiedzialność. I trudno było uwierzyć w tak złe wiadomości jak te które usłyszała od Siobhan.

Siobhan siedziała spokojnie, czekając, aż jej słowa dotrą do świadomości Miriam.

* * *

Podczas owej poufnej rozmowy jedyną osobą w pokoju był Nicolaus Korombel, sekretarz prasowy Miriam. Urodzony w Polsce, miał zwyczaj nosić koszule o parę numerów za małe i Miriam widziała włosy na jego wydatnym brzuchu wylewającym się zza niedopiętych guzików. Należał do grona jej najbliższych doradców i bardzo się liczyła z jego zdaniem; jego opinia dotycząca Siobhan będzie ważna dla jej ostatecznej decyzji w sprawie tego, co powie.

Nicolaus usiadł wygodnie, splótł dłonie za głową i wydął policzki.

— A więc patrzymy na matkę wszystkich burz słonecznych.

— Można to tak ująć — powiedziała Siobhan sucho.

— Ale przeżyliśmy wydarzenia 9 czerwca i wszyscy mówią, że to była najgorsza burza słoneczna w udokumentowanej historii. Czego możemy się spodziewać tym razem? Że utracimy satelity, warstwę ozonową…

Siobhan powiedziała:

— Rozmawiamy o energii większej o kilka rzędów wielkości od tej z 9 czerwca.

Miriam uniosła dłoń.

— Pani profesor, w czasach gdy miałam prawdziwą pracę, byłam prawnikiem. Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem.

Siobhan pozwoliła sobie na uśmiech.

— Przepraszam. Pani premier…

— Och, proszę do mnie mówić Miriam. Mam wrażenie, że będziemy ze sobą dosyć blisko współpracować.

— A więc Miriam. Rozumiem. Jestem wprawdzie Astronomem Królewskim, ale to nie moja specjalność. Też mam z tym pewne trudności. — Siobhan pokazała przezrocze, na którym znajdowała się tabela pełna liczb; jej obraz wypełnił wielki ścienny ekran. — Najpierw przedstawię wynik końcowy. W kwietniu 2042 roku, za cztery i pół roku, przewidujemy, że na Słońcu wydarzy się coś poważnego. Nastąpi wzrost równikowej jasności Słońca i wypływ strumienia energii, który ogarnie płaszczyznę orbitalną Ziemi i pozostałych planet. Przewidujemy, że Ziemia pochłonie energię równą około dziesięciu do dwudziestej czwartej dżuli. To najważniejsza liczba. Jeśli chodzi o rząd wielkości, obszar ufności wynosi dziewięćdziesiąt dziewięć procent.

Znowu ten termin.

— Rząd wielkości?

— Potęga dziesięciu. Nicolaus potarł twarz.

— Przykro mi, że muszę przyznać się do swojej ignorancji. Wiem, że dżul jest jednostką energii, ale nie mam pojęcia, jak dużą. I te wykładniki potęgi… Rozumiem, że dziesięć do dwudziestej czwartej oznacza, zaraz, bilion bilionów, ale…