Siobhan powiedziała cierpliwie:
— Zdetonowanie bomby jądrowej o mocy jednej megatony powoduje wyzwolenie energii równej około dziesięciu do piętnastej dżuli, czyli tysiąc bilionów. Światowy arsenał broni jądrowej w szczytowym punkcie zimnej wojny wynosił około dziesięciu tysięcy megaton, obecnie ilość ta prawdopodobnie spadła do jakichś dziesięciu procent tej wartości.
Nicolaus robił w głowie jakieś obliczenia.
— Więc ten wytrysk energii słonecznej równy dziesięć do dwudziestej czwartej dżuli…
— Jest równoważny bombie o mocy biliona megaton spuszczonej na naszą planetę. Albo jest równy energii sto tysięcy razy większej niż podczas najgorszej pożogi jądrowej. — Powiedziała to chłodno, patrząc im prosto w oczy. Miriam zdała sobie sprawę, że Siobhan próbuje sprawić, aby to do nich stopniowo dotarło, próbuje sprawić, aby uwierzyli.
Nicolaus powiedział ponuro:
— Dlaczego nikt nas przed tym wcześniej nie ostrzegł? Dlaczego dopiero ty musiałaś to wyszperać? Co się dzieje tam, na Księżycu?
Ale wydawało się, że to nie Księżyc stanowił problem; problemem był bałaganiarski umysł młodego naukowca, który to wszystko odkrył.
— Eugene Mangles — powiedziała Miriam.
— Tak — potwierdziła Siobhan. — Jest błyskotliwy, ale nie bardzo z nami współpracuje. Potrzebujemy go. Jednak te złe nowiny musimy z niego wyciągać.
Nicolaus warknął:
— I czego jeszcze nam nie powiedział?
Miriam uniosła dłoń.
— Siobhan, przedstaw mi to w skrócie. Będzie bardzo źle?
— Model jest wciąż niepewny — odparła Siobhan. — Ale taka ilość energii całkowicie pozbawi Ziemię atmosfery. — Wzruszyła ramionami. — Oceany zagotują się i wyparują. Sama Ziemia przetrwa, zostanie skalista planeta. Życie głęboko w skałach może to przetrwać. Bakterie ciepłolubne.
— Ale my nie — powiedział Nicolaus.
— My nie. I żadna istota żyjąca w biosferze. Na lądzie, w powietrzu, czy w wodzie. — W milczeniu, jakie zapadło po jej słowach, Siobhan podjęła: — Przykro mi. To okropne, że przynoszę takie wiadomości z Księżyca. I nie znam żadnego sposobu, aby to złagodzić.
Znowu zapadło milczenie, podczas którego słuchacze próbowali przetrawić to, co powiedziała.
Nicolaus przyniósł Miriam filiżankę herbaty na ozdobnym spodku. To był Earl Grey, herbata, jaką lubiła. Dawny mit, że Brytyjczycy są uzależnieni od wodnistej herbaty z mlekiem, był nieaktualny co najmniej od pół wieku, ale Miriam, premier Europy, która miała ojca Francuza, zawsze bardzo się starała, żeby nie urazić niczyich uczuć na tej wciąż głęboko eurosceptycznej wyspie. Dlatego kiedy nie była w polu widzenia kamer, piła herbatę gorącą i bez mleka.
Podczas tej wypełnionej milczeniem przerwy Miriam z filiżanką w dłoniach podeszła do okna, żeby popatrzeć na miasto.
Londyn przecinała srebrna wstęga Tamizy. Na wschód od City, wciąż drugiego co do wielkości po Moskwie finansowego centrum Eurazji, wznosił się las drapaczy chmur. City zajmowało znaczną część tego fragmentu miasta, który niegdyś stanowił rzymski Londyn, a za swoich studenckich czasów Miriam pewnego razu przekroczyła granicę tej pierwotnej osady, idąc szlakiem, który biegł od Tower do mostu Blackfriars. Kiedy Rzymianie odeszli, Saksończycy zbudowali nowe miasto na zachód od starych murów, które obecnie było znane jako West End. Wraz z wielkim rozwojem miast, jaki nastąpił w wyniku rewolucji przemysłowej, owe skomplikowane węzły wielowarstwowej historii pokryły nowe podmiejskie dzielnice i Londyn stał się sercem ogromnej konurbacji, która obecnie sięgała aż do Brighton na południu i do Milton Keynes na północy.
Od lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku zasadnicza topografia Londynu niewiele się zmieniła. Jednak świadek minionych czasów byłby zaskoczony szerokością migocącej Tamizy i potężnymi skrzydłami nowych wałów przeciwpowodziowych, które niewyraźnie majaczyły za ścianami budynków. Tamiza była ujarzmiona już od wielu stuleci, zepchnięta do wciąż pogłębianego i zwężanego kanału, jej dopływy obmurowano, a obszar zalewowy zabudowano. Aż do przełomu wieków Londyn musiał z tym żyć. Ale zmiany klimatu na świecie spowodowały nieubłagane podniesienie poziomu morza i ludzie musieli się wycofać, zanim Tamiza ponownie zajmie swe dawne terytoria.
Zmiany klimatu i ich skutki były niezaprzeczalne, a dla Miriam stanowiły codzienność. Ale niezwykłe było to, że spory o przyczyny tego wszystkiego wciąż trwały. Jednak licząca dziesiątki lat dyskusja teraz ustała, ponieważ uwagę skierowano na konieczność naprawy szkód. Zdaniem Miriam istniała wola działania; pocieszająca była rosnąca świadomość, że sprawy zaszły za daleko, że trzeba coś z tym zrobić.
Ale skupić tę energię było zaskakująco trudno. Długofalowe zmiany demograficzne doprowadziły do starzenia się społeczeństwa Zachodu. Ponad połowa mieszkańców zachodniej Europy i Ameryki miała obecnie więcej niż sześćdziesiąt pięć lat, była w większości nieproduktywna, a ponadto konserwatywna. Tymczasem potrzeba wzajemnej łączności została uwieńczona wielkim programem UNESCO, w ramach którego każdy liczący dwanaście lat mieszkaniec globu został zaopatrzony we własny telefon. W rezultacie grupa ludzi młodych i w średnim wieku oderwała się od tradycyjnych struktur politycznych; ludzie ci, wykształceni i komunikujący się ze sobą, często byli bardziej lojalni wobec siebie niż wobec krajów, których byli obywatelami.
Patrząc na świat jako całość, był to prawdopodobnie najbardziej demokratyczny, kulturalny i oświecony okres w historii. Wzrost liczebności wykształconej elity na pewno sprawił, że prawdopodobieństwo przyszłych wojen znacznie zmalało. Ale równocześnie utrudniało to realizację czegokolwiek, zwłaszcza gdy trzeba było dokonywać trudnych wyborów.
Wyglądało na to, że teraz Miriam stanęła przed takim właśnie trudnym wyborem.
W wieku pięćdziesięciu trzech lat Miriam Grec była już drugi rok premierem Unii Euroazjatyckiej. Była ważną polityczną postacią w obszarze Starego Świata, który rozciągał się od wybrzeży Irlandii do wybrzeży Rosji i od Skandynawii na północy do Izraela na południu. Było to imperium, o jakim nie śnili ani Cezar, ani Czyngis-chan, ale Miriam nie była cesarzem. Uwikłana w skomplikowaną politykę federalną młodej Unii, szarpana napięciami między wielkimi mocarstwami, które zdominowały świat dwudziestego pierwszego wieku, i musząc się borykać z prymitywnymi dążeniami do tożsamości religijnej i etnicznej, a także z resztkami nacjonalizmu, czasami czuła, jakby została złapana w pajęczą sieć.
Oczywiście nigdy by nie zamieniła się miejscami ze swym jedynym zwierzchnikiem, prezydentem Eurazji, którego cała władza polegała na tym, że wydawał rozkazy startu statkom kosmicznym i odwiedzał chorych. Jednakże obecny prezydent był odpowiednim człowiekiem na tym stanowisku dzięki swemu pochodzeniu i wychowaniu, choć jego wybór przyjęto z powszechnym zdziwieniem. Może mówiło to coś niecoś o tęsknocie ludzi za tradycją i stabilnością, że trzeci demokratycznie wybrany prezydent Eurazji był zarazem królową Wielkiej Brytanii…
Miriam próbowała ocenić Siobhan McGorran. Astronom Królewski, poważna kobieta o ciemnej celtyckiej urodzie, najwyraźniej podjęła się tej misji, aby dostarczyć Miriam informacje na temat wydarzeń z 9 czerwca i w tym celu udała się na Księżyc, czego Miriam dosyć jej zazdrościła. Ale problem Miriam polegał na tym, że Siobhan nie była pierwszą osobą, która zjawiła się przed nią, obwieszczając globalną zagładę.
Eksperci wciąż powtarzali, że jest to stulecie pełne zagrożeń. Zmiany klimatu, załamanie ekosfery, zmiany demograficzne — jak niektórzy mówili, to prawdziwe wąskie gardło ludzkości. Miriam zgadzała się z tym poglądem. Ale już było jasne, że niektóre z najgorszych przewidywań z początku tego stulecia w ogóle się nie sprawdziły. Miriam nauczyła się, że musi używać filtru, bardzo nienaukowego i niefachowego rodzaju oceny, by oddzielić ziarno od plew, oceny opartej w równej mierze na wrażeniu wywieranego przez nośnik każdej złej wiadomości, jak i na treści tego, co zostało powiedziane.