Dlatego skłaniała się ku myśli, że będzie musiała potraktować Siobhan McGorran naprawdę bardzo poważnie.
Nicolaus powiedział:
— Oczywiście będziemy musieli wszystko sprawdzić.
— Ale wierzycie mi. — Siobhan nie wydawała się ani zadowolona, ani pokorna. Miriam pomyślała, że po prostu chce wykonać powierzone sobie zadanie.
Jednak jakież to straszne zadanie. Miriam uderzyła swą małą pięścią w stół.
Cholera, cholera jasna. Siobhan obróciła się do niej.
— Tak, Miriam?
— Wiesz, moja codzienna praca jest na ogół ponura. Oto znaleźliśmy się w samym środku wąskiego gardła historii. Popełniamy błędy, sprzeczamy się, nigdy nie zgadzamy się ze sobą, na każde dwa kroki do przodu robimy krok w tył. A mimo to jakoś torujemy sobie drogę. — Miała rację. Na przykład Ameryka, która 9 czerwca dostała większe cięgi niż jakikolwiek inny region, już w zasadzie doszła do siebie i teraz nawet wysyła konwoje z pomocą dla całego świata. — Wierzę, że w obliczu tego kryzysu jednoczymy się jako gatunek. Dojrzewamy. Pracujemy razem, pomagamy sobie nawzajem. Dbamy o miejsce, w którym żyjemy.
Siobhan przytaknęła.
— Moja córka zapisała się do organizacji Etyka Zwierząt. — Było to ugrupowanie, które postanowiło rozszerzyć ideę praw człowieka na inne inteligentne ssaki, ptaki i gady. Pomysł umocniły prace taksonomistów, którzy ponownie sklasyfikowali dwa gatunki szympansów jako część rodzaju Homo, razem z ludźmi, natychmiast nadając im osobowość prawną (nie-ludzie) i posiadających takie same prawa jak ludzie, albo jak Arystoteles, jeszcze jeden obdarzony wrażliwością mieszkaniec planety. — Jest już może trochę za późno, ale…
Miriam powiedziała:
— Miałam nadzieję, że jeśli zdołamy przetrwać zawirowania tego stulecia, moglibyśmy się znaleźć na progu prawdziwej wielkości. A teraz, gdy przyszłość rodzi nowe nadzieje, taki pasztet.
Siobhan robiła wrażenie nieobecnej.
— Miałam podobne rozmowy na Księżycu. Bud Tooke powiedział, iż jest rzeczą „ironiczną”, że to zdarza się właśnie teraz. Wiesz, naukowcy odnoszą się podejrzliwie do zbiegów okoliczności. Ktoś, kto wierzy w teorie spiskowe, na pewno by się zastanawiał, czy fakt nieustannego wzrostu naszych możliwości i zbliżająca się katastrofa — w tym samym czasie — czy to jedynie pech.
Nicolaus zmarszczył brwi.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Nie jestem pewna — odparła Siobhan. — To taka luźna myśl…
Miriam powiedziała stanowczo:
— Nie rozpraszajmy się. Siobhan, powiedz, co powinniśmy zrobić.
— Zrobić?
— Jakie mamy możliwości?
Siobhan pokręciła głową.
— Już mnie o to pytano. To nie jest asteroida, którą moglibyśmy zepchnąć z kursu. To jest Słońce, Miriam.
Nicolaus zapytał:
— A Mars? Czy Mars nie jest dalej od Słońca?
— Tak — ale nie na tyle daleko, żeby to miało znaczenie dla jakiejkolwiek istoty żywej na jego powierzchni.
Miriam powiedziała:
— Wspominałaś o życiu w głębi Ziemi, które może przetrwać.
— Tak, głęboka, gorąca biosfera. Uważa się, że jest to źródło, z którego wzięło początek życie na Ziemi. Przypuszczam, że mogłoby to nastąpić znowu. Jak restart komputera. Ale ponowne skolonizowanie lądów przez jednokomórkowce zabrałoby miliony lat. — Uśmiechnęła się smutno. — Wątpię, czy jakakolwiek przyszła inteligencja kiedykolwiek dowiedziałaby się, że w ogóle istnieliśmy.
Nicolaus powiedział:
— Czy moglibyśmy tam przeżyć? Czy moglibyśmy żywić się tymi bakcylami?
Siobhan sprawiała wrażenie niepewnej.
— Może w dostatecznie głębokim bunkrze… W jaki sposób mógłby być samowystarczalny? Powierzchnia planety byłaby zrujnowana; nie byłoby możliwości wydostania się na zewnątrz. Nigdy.
Miriam wstała, gniew dodawał jej energii.
— I to właśnie mamy powiedzieć ludziom? Że powinni wykopać sobie dziurę w ziemi i czekać na śmierć? Potrzebuję czegoś lepszego, Siobhan.
Siobhan wstała.
— Tak jest, pani premier.
— Jeszcze porozmawiamy. — Miriam, niespokojna, zaczęła chodzić po pokoju. Zwróciła się do Nicolausa: — Musimy odwołać wszystkie moje dzisiejsze zajęcia.
— Już to zrobiłem.
— I wykonać kilka połączeń.
— Najpierw do Ameryki?
— Oczywiście…
Wyszła z pokoju, pełna wigoru, pełna planów. To jeszcze nie koniec. Faktycznie to był dopiero początek.
Dla Miriam Grec koniec świata stał się osobistym wyzwaniem.
16. Sprawozdanie
Bisesa musiała jeszcze raz przejść przez to wszystko.
— A potem wróciłaś do domu — powiedział kapral Batson z przesadną emfazą. — Z tego… innego miejsca.
Bisesa powstrzymała westchnienie.
— Z Mira. Tak, wróciłam do domu. I to właśnie najtrudniej wyjaśnić.
Siedzieli w małym gabinecie George’a Batsona w Aldershot. Pokój był pomalowany w spokojne pastelowe kolory, a na ścianie wisiał obraz przedstawiający pejzaż marynistyczny. Otoczenie to miało uspokajać wariatów, cierpko pomyślała Bisesa.
Batson obserwował ją uważnie.
— Po prostu opowiedz, co się stało.
— Widziałam zaćmienie…
Jakimś sposobem została wciągnięta do wnętrza Oka, wielkiego Oka w starożytnym Babilonie. I przez to Oko została przeniesiona do domu, do swego mieszkania w Londynie, gdzie znalazła się wcześnie rano owego pamiętnego dnia, 9 czerwca.
Ale nie przybyła prosto do domu. Razem z Joshem, któremu nie pozwolono poruszać się dalej, odwiedziła jeszcze jedno miejsce. Była to goła równina pokryta szkarłatnymi kamieniami i pyłem. Kiedy wspominała to teraz, przypomniały jej się jałowe pustkowia sfotografowane przez załogę statku Aurora 1, która badała Marsa. Ale tam mogła oddychać, na pewno była to Ziemia.
A potem zobaczyła to zaćmienie. Słońce stało wysoko na niebie. Cień Księżyca nasunął się na Słońce, ale go nie zakrył, pozostał wokół niego świecący pierścień.
Ołówek Batsona skrobał papier, notując tę fantastyczną opowieść.
Wojsko próbowało potraktować ją uczciwie.
Kiedy zameldowała się u swego dowódcy w Afganistanie, polecono jej, aby zgłosiła się do Ministerstwa Obrony w Londynie, a następnie skierowano na badania lekarskie i testy psychologiczne w Aldershot. Na razie pozwalano jej wracać każdego wieczoru do domu, do Myry. Jednak zaopatrzono ją w lokalizator, „inteligentny” tatuaż na podeszwie stopy.
A teraz, czekając na wyniki badań lekarskich, składała, jak to określono, „sprawozdanie” przed tym gładkim, młodym psychologiem.
Postanowiła im opowiedzieć wszystko. Nie sądziła, że mogłoby jej pomóc, gdyby kłamała. I jej opowieść — jeżeli była prawdziwa — miała w końcu niebywałe wręcz znaczenie. Była żołnierzem i uważała, że to jej obowiązek: władze, poczynając od jej hierarchii służbowej, musiały się dowiedzieć, co wie, a ona musiała uczynić wszystko, aby jej uwierzono. A jeśli chodzi o nią samą…