Выбрать главу

Michaił kiwnął głową.

— Jeszcze jeden pomysł Ciołkowskiego.

Toby powiedział:

— W rzeczywistości to był chyba Bernal.

Siobhan powiedziała:

— Jak wielu ludzi moglibyśmy uratować w ten sposób?

Michaił wzruszył ramionami.

— Może kilkuset?

— Kilkuset to lepiej niż nic — ponuro powiedział Toby. — Pula genów takiej wielkości wystarczy, żeby zacząć od nowa.

Michaił powiedział:

— Wariant Adama i Ewy?

— To nie wystarczy — powiedziała Siobhan. — Ratując tę garstkę, nie możemy machnąć ręką na miliardy ludzi, którzy spłoną żywcem. Musimy się lepiej postarać.

Michaił westchnął ze smutkiem. Toby odwrócił wzrok.

Kiedy milczenie przedłużało się, Siobhan zdała sobie sprawę, że nie mają już nic więcej do zaproponowania. Czuła, jak wzbiera w niej obezwładniająca rozpacz — rozpacz i poczucie winy, jakby ta wielka katastrofa oraz ich niezdolność wymyślenia jakiegoś wyjścia z tej sytuacji były jej winą.

Usłyszała nieśmiałe chrząknięcie.

Zaskoczona, podniosła wzrok.

— Arystoteles?

— Przepraszam, że się wtrącam, Siobhan. Pozwoliłem sobie przeprowadzić dodatkowe poszukiwania, opierając się na waszej rozmowie. Istnieje alternatywa, którą chyba przegapiliście.

— Tak?

Michaił pochylił się do przodu.

— Do rzeczy. Co proponujesz?

— Tarczę ochronną — powiedział Arystoteles.

— Tarczę…?

Na ich ekranach zaczęły pojawiać się dane.

18. Oświadczenie

Prezydent Stanów Zjednoczonych — kobieta — zajęła miejsce za biurkiem w Gabinecie Owalnym.

Tym razem panował tutaj spokój. Naprzeciw niej znajdowała się tylko jedna kamera, przed nią stał jeden mikrofon i obserwował ją jeden technik. W pokoju znajdowały się tylko flaga Stanów Zjednoczonych i choinka, był bowiem grudzień 2037 roku. Kiedy technik pokazywał na palcach czas do rozpoczęcia transmisji, dotknęła prostego naszyjnika oplatającego jej szyję, ale oparła się pokusie poprawienia czarnych włosów przetykanych srebrem, nad którymi jej charakteryzator męczył się tak długo.

Juanita Alvarez była pierwszą Latynoską, która została prezydentem zdecydowanie najpotężniejszego państwa na całej planecie. Jako kobieta obdarzona zdrowym rozsądkiem, instynktownymi, wrodzonymi zdolnościami i przepełniona duchem demokracji, przypadła do serca zarówno tym, którzy na nią głosowali, jak i wielu takim, którzy tego nie uczynili.

Ale dziś miała przemawiać nie tylko do obywateli Ameryki. Dziś jej orędzie, tłumaczone jednocześnie przez Arystotelesa i Talesa na wszystkie pisane i mówione języki świata, a także na język gestów, miało być transmitowane przez radio, telewizję i sieć łączności międzyplanetarnej do trzech planet. Później jej słowa oraz ich implikacje będą analizowane, chwalone i krytykowane, jak nigdy dotąd, dopóki nie zostanie z nich wydobyty cały sens, i prawie natychmiast, także na podstawie tego, czego nie powiedziała, pojawi się legion teorii spiskowych.

Tego należało się spodziewać. Trudno było sobie wyobrazić, aby jakikolwiek prezydent, nie wyłączając wielkich przywódców z okresu wojny, kiedykolwiek miał ważniejszą wiadomość do przekazania swemu narodowi i całemu światu. A gdyby Alvarez coś sknociła, jej słowa, wywołując panikę, rozruchy czy zawirowania gospodarki, mogły przynieść więcej szkody niż niewielka wojna.

Ale jeśli była zdenerwowana, objawiało się to tylko trochę niepewnymi ruchami dłoni.

Technik zginał palce. Trzy, dwa, jeden.

— Rodacy. Obywatele planety Ziemia i innych planet. Dziękuję, że mnie dzisiaj słuchacie. Sądzę, że wielu z was odgaduje, co mam wam do powiedzenia. To prawdopodobnie objaw zdrowej demokracji, która dociera także do Gabinetu Owalnego. — Lekki uśmiech wprawnie przywołany na usta. — Muszę wam powiedzieć, że wszyscy stoimy w obliczu poważnego niebezpieczeństwa. Ale mimo to, jeżeli będziemy działać razem, zapewniam was, że istnieje nadzieja.

* * *

Siobhan siedziała z córką w małym mieszkaniu swojej matki w Hammersmith.

Z powodu postępującej głuchoty Maria podkręciła głośność ściennego ekranu tak bardzo, że wywoływało to ból. Jednakże ten hałas wydawał się nie przeszkadzać dwudziestojednoletniej Perdicie. Nawet podczas przemówienia pani prezydent na małym ekranie, wszczepionym w nadgarstek, oglądała lecący na innym kanale jakiś show. Siobhan pomyślała cierpko, że nawet w takich czasach media zapewniały możliwość wyboru.

Maria wpadła zaaferowana do pokoju z trzema kieliszkami likieru waniliowego — dość małymi, zauważyła Siobhan — i nie było ani śladu butelki.

— To jest naprawdę dobre — powiedziała Maria, podając kieliszki. Uśmiechnęła się i małe blizny na jej twarzy, pozostałe po zabiegu kosmetycznym, ściągnęły się. — Już dawno nie spotkałyśmy się we trójkę, jeśli nie liczyć spotkań z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Szkoda, że musiał nadejść koniec świata, żeby to się stało.

Perdita roześmiała się, chrupiąc słonego krakersa.

— Zawsze masz o coś pretensje, babciu! Wiesz przecież, że mamy własne życie.

Siobhan spiorunowała wzrokiem córkę. Odkąd Perdita skończyła dwanaście lat, Siobhan rozumiała sporadyczne napady uczuć rodzinnych u swojej matki.

— Nie kłóćmy się — powiedziała. — I to nie jest koniec świata, mamo. Nie powinnaś tego rozpowiadać. Zwłaszcza jeśli ludzie myślą, że ja to powiedziałam. Mogłabyś wywołać panikę.

Maria skrzywiła się, jak zawsze urażona, że ktoś ją beszta. Perdita powiedziała:

— Oczywiście większość tego, co ma powiedzieć Alvarez, to bzdury, prawda mamo?

— Bzdury?

— Myślisz, że ktoś w to uwierzy? Ratowanie świata to temat filmu katastroficznego z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku! Któregoś dnia słyszałam, jak w telewizji jakiś facet mówił, że to wszystko jest formą zaprzeczenia. I oczywiście to takie faszystowskie marzenie!

Coś w tym może być, pomyślała Siobhan z niepokojem. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy Słońce zostało uznane za źródło władzy.

Tak się złożyło, że kult Słońca stanowił rzadkość. Na ogół rodził się w zorganizowanych, silnie scentralizowanych państwach — u Rzymian, Egipcjan, Azteków — w których centralna władza Słońca służyła jako źródło władzy jedynego władcy. Może w tej sytuacji nagłą wrogość Słońca mogliby wykorzystać ci, którzy dążą do władzy na Ziemi. Takie podejrzenia podsycały teorie spiskowe wśród tych, którzy pomimo wydarzeń z 9 czerwca, podejrzewali, że cała ta historia z burzą słoneczną to zwykła lipa, próba przejęcia władzy przez jakąś klikę biznesmenów lub ukryty rząd, zamach stanu sterowany z nowego centrum, podsycany przez strach i niewiedzę.

— Nikt w to nie wierzy — powiedziała Perdita. — Nikt już nie wierzy w bohaterów, mamo, a już z pewnością nie w astronomów i polityków. Życie takie po prostu nie jest.

— Może i nie — powiedziała zirytowana Siobhan. — Ale co możesz zrobić, jak nie próbować? I, Perdita — jeśli ostatecznie nie uda nam się uratować planety — jak się z tym będziesz czuła?