Выбрать главу

— Bałam się, że to uczynisz, tak.

Widoczni na ekranach Michaił i Eugene zachowywali starannie wystudiowany, poważny wyraz twarzy. Atena miała o ludzkiej psychologii równie słabe pojęcie jak o etyce, jeżeli myślała, że kiedykolwiek mogłaby dla Buda być rodzajem rekompensaty za nieobecnego syna. Ale to nie był czas, żeby jej o tym mówić.

Bud poczuł ukłucie w swym zmaltretowanym sercu. Biedna Atena, pomyślał.

— Dziewczyno, nigdy bym cię nie powstrzymał przed spełnieniem twego obowiązku.

Zapadło długie milczenie.

— Dziękuję ci, Bud.

Michaił powiedział łagodnie:

— Ateno, pamiętaj, że istnieje twoja kopia, zakodowana w pakiecie informacji wystrzelonym podczas wybuchu Niszczarki. Cokolwiek się dzisiaj wydarzy, możesz żyć wiecznie.

— Ona może — powiedziała Atena. — Kopia. Ale nie ja, doktorze Martynow. Jeszcze niecałe trzydzieści minut — powiedziała spokojnie.

— Ateno…

— Jestem odpowiednio ustawiona i gotowa do działania, Bud. Nawiasem mówiąc, wysłałam polecenia do lokalnych procesorów. Tarcza nadal będzie funkcjonować nawet po załamaniu się moich głównych funkcji poznawczych. To zapewni wam dodatkowe kilka minut ochrony.

— Dziękujemy — powiedział Michaił poważnie.

Atena powiedziała:

— Bud, czy jestem teraz jednym z członków zespołu?

— Tak. Jesteś jednym z członków zespołu. Zawsze nim byłaś.

— Zawsze z największym entuzjazmem podchodziłam do tej misji.

— Wiem, dziewczyno. Zawsze robiłaś, co w twojej mocy. Czy chciałabyś czegoś?

Milczała przez ponad sekundę, która dla niej była jak wieczność.

— Po prostu mów do mnie, Bud. Wiesz, że zawsze to lubiłam. Opowiedz mi o sobie.

Bud potarł usmoloną twarz i usiadł wygodniej.

— Ale już wiesz o mnie bardzo dużo.

— Mimo to opowiedz.

— Dobrze. Urodziłem się na farmie. Wiesz o tym. Zawsze byłem dzieckiem marzycielskim, nie żeby można to było poznać po moim wyglądzie…

Było to najdłuższe dwadzieścia osiem minut w jego życiu.

48. Promieniowanie Czerenkowa

Bisesa i Myra szły wraz z tłumem w stronę rzeki.

Dotarły do Tamizy niedaleko mostu w Hammersmith. Rzeka była wezbrana, pełna wody, będącej skutkiem ulewnych deszczów. W rzeczywistości miały szczęcie, że nie zostały zalane. Siadły tuż obok siebie na niskim murku i czekały w milczeniu.

Brzeg rzeki był w tym miejscu pełen pubów i restauracji; latem można się było tutaj napić zimnego piwa, obserwować statki wycieczkowe i ósemki wioślarzy ślizgające się po wodzie. Teraz puby były zamknięte na głucho albo spalone, ale na terenie nadrzecznych ogródków postawiono prymitywne miasteczko namiotowe, nad którym bezwładnie zwisała flaga Czerwonego Krzyża. Bisesa była pod wrażeniem, że zdołano zorganizować aż tyle.

Zapadła głęboka noc. Na zachodzie peryferie Londynu wciąż płonęły, a smugi dymu i iskry unosiły się w powietrze. Na wschodzie płomienie lizały leniwie wielkie ściany Kopuły. Nawet rzeka nie uniknęła skutków katastrofy. Powierzchnia wody była pokryta żarzącymi się szczątkami. Może były tam także i ciała, powoli płynące w stronę ostatniego cmentarza, jakim było morze; Bisesa wolała nie przyglądać się zbyt dokładnie.

Była trochę zdziwiona, że wciąż żyje. Ale poza tym nie czuła nic. Było to uczucie wyczerpania, które znała z wojska: opóźniona reakcja wstrząsowa.

— Och — powiedziała Myra. — Dziękuję.

Bisesa odwróciła się. Jakaś kobieta niosąca tacę z polistyrenowymi kubkami przepychała się przez apatyczny tłum. Myra wypiła łyk i zrobiła minę.

— Zupa z kurczaka. Z proszku. Fu!

Bisesa wypiła trochę zupy.

— To cud, że zorganizowali to tak szybko. Ale masz rację, niedobra ta zupa.

Obróciła się z powrotem w stronę zniszczonego miasta. W rzeczywistości nie przywykła do miast i nigdy nie przepadała za życiem w Londynie. Dorastała na owej farmie w hrabstwie Cheshire. Wyszkolenie wojskowe, które przeszła, zaprowadziło ją do Afganistanu, a potem, kiedy znalazła się na Mirze, została wyrzucona do prawie pustego świata. Mieszkanie w Chelsea, które odziedziczyła po kochającej ciotce, miało zbyt wielką wartość, aby z niego zrezygnować, stanowiło dla niej i dla Myry zbyt wygodny dom; zawsze zamierzała je kiedyś sprzedać.

Ale od chwili powrotu do domu rzadko opuszczała Londyn. Przygnębiona pustką Mira polubiła obecność otaczających ją ludzi, milionów ludzi wygodnie przebywających w swych biurach i mieszkaniach, w parkach i na drogach, i w zatłoczonych tunelach metra. A kiedy pojawiło się zagrożenie spowodowane burzą słoneczną, poczuła się jeszcze bardziej przywiązana do Londynu, bo nagle miasto i cywilizacja, jaką reprezentowało, zostały zagrożone.

Było to miejsce mające głębokie korzenie, w którego ziemi spoczywały kości setek pokoleń. Na tle takiej perspektywy, nawet gniew burzy słonecznej był niczym. Mieszkańcy Londynu odbudują swoje miasto, jak to zawsze miało miejsce w przeszłości. A przyszli archeologowie, grzebiąc w ziemi, znajdą warstwę popiołu i ślady powodzi, wciśnięte między warstwy tysiącletniej historii, podobnie jak popioły Boudiki i Wielkiego Pożaru, i bombardowania Londynu, i wszystkich tych, którzy daremnie próbowali doszczętnie spalić Londyn.

Jej uwagę zwróciła słaba, niebieska poświata unosząca się nad Kopułą. Była tak słaba, że trudno ją było dostrzec przez zasłonę dymu, tak że nawet nie była pewna, czy jest rzeczywista.

Powiedziała do Myry:

— Widzisz to? Tam, teraz znowu. To niebieskie światło. Widzisz?

Myra spojrzała w górę i zmrużyła oczy.

— Chyba tak.

— Jak myślisz, co to jest?

— Prawdopodobnie promieniowanie Czerenkowa — powiedziała Myra.

Po latach nauki na temat burzy słonecznej wszyscy byli w tej dziedzinie ekspertami. Z promieniowaniem Czerenkowa można się było spotkać w reaktorze jądrowym. Światło widzialne było efektem wtórnym, rodzajem optycznej fali uderzeniowej spowodowanej przechodzeniem przez ośrodek taki jak powietrze cząstek naładowanych, których prędkość przekraczała lokalną prędkość światła.

Ale w złożonej sekwencji zjawisk fizycznych związanych z burzą słoneczną to nie powinno się zdarzyć, nie teraz.

Bisesa powiedziała:

— Jak myślisz, co to oznacza?

Myra wzruszyła ramionami.

— Przypuszczam, że Słońce znów coś knuje. Ale nic nie możemy na to poradzić. Jestem bardzo zmęczona, Mamo.

Bisesa chwyciła córkę za rękę. Myra miała rację. Nic nie mogły na to poradzić, mogły tylko czekać pod tym dziwnym niebem, w tym wypełnionym niebieską poświatą powietrzu, na to, co ma się wydarzyć.

Myra wypiła do dna zawartość kubka.

— Ciekawe, czy mają jeszcze trochę tej zupy.

CZĘŚĆ SZÓSTA

Odyseja czasu

49. Pacyfik

Platforma wiertnicza na morzu, jakieś dwieście kilometrów na zachód od Perth, była mało pociągająca. Dla Bisesy, patrzącej w dół z helikoptera, wydawała się całkiem mała.

Trudno było uwierzyć, że to wszystko dzieje się dzisiaj, że to miejsce ma się stać pierwszym prawdziwym portem kosmicznym na Ziemi.

Helikopter wylądował trochę nierówno i Bisesa i Myra wygramoliły się na zewnątrz. Bisesa wzdrygnęła się, gdy uderzyło w nią z całą mocą słońce Pacyfiku, mimo że miała na głowie szeroki kapelusz. Pięć lat po burzy słonecznej, chociaż flotylle samolotów dniem i nocą patrolowały niebo, ciągnąc za sobą elektrycznie naładowane sieci i rozpylając substancje chemiczne, warstwa ozonowa jeszcze nie w pełni została zrekonstruowana.