Jednakże wszystko to wydawało się nie obchodzić Myry. Miała teraz osiemnaście lat i podobnie jak matka była wysmarowana kremem do opalania, ale jakoś wyglądało to na niej bardziej elegancko. Miała na sobie spódnicę, co było w jej wypadku nietypowe, długą, obszerną kreację, która ani trochę jej nie przeszkadzała, kiedy wysiadała z helikoptera.
Rozpostarty na stalowej powierzchni platformy czerwony dywan wiódł do grupy budynków i jakichś nieokreślonych maszyn. Idąc tuż obok siebie, matka i córka postępowały wytyczonym szlakiem. Po obu stronach dywanu, z kamerami zwisającymi na ramionach, stali reporterzy.
Na końcu dywanu czekała, aby je powitać, niska, pulchna kobieta: premier Australii, pierwsza Aborygenka, jaka piastowała ten urząd. Jeden ze współpracowników szepnął jej coś do ucha, najwyraźniej informując ją, kim są ci dziwnie wyglądający ludzie, i powitanie wypadło znakomicie.
Bisesa nie wiedziała, co powiedzieć, ale Myra paplała bez oporów, oczarowując wszystkich stojących w pobliżu. Myra bardzo chciała zostać astronautką, i miała wszelkie szanse, aby to osiągnąć; astronautyka była jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin.
— Jestem zafascynowana Windą Kosmiczną — powiedziała. — Mam nadzieję, że pewnego dnia nią pojadę!
Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na Bisesę. Była tu dzisiaj jako gość Siobhan Tooke, z domu McGorran, ale nikt nie wiedział, kim jest ani co ją łączy ze Siobhan, i bardzo jej to odpowiadało. Jednak kamery bardzo interesowały się Myrą, a ona, traktując otoczenie z odrobiną ironii, starała się to jak najlepiej wykorzystać. W Myrze nikt by dzisiaj nie rozpoznał owej brudnej trzynastolatki z nocy po przejściu burzy słonecznej. Była teraz bardzo inteligentną, pewną siebie młodą kobietą, nie wspominając o jej smukłej sylwetce i wielkiej urodzie, jaką nigdy nie cieszyła się Bisesa.
Bisesa była dumna z Myry, ale sama czuła się jakby porzucona po niewłaściwej stronie nieuchwytnej bariery wieku. Po wielu wstrząsach, jakie musiała znieść — swoich przeżyciach na Mirze, samej burzy słonecznej i wielu latach powolnego i bolesnego odbudowywania utraconego świata — uczyniła wszystko, co było w jej mocy, aby odbudować także swoje życie i zapewnić Myrze stabilną przyszłość. Ale wciąż czuła się poobijana wewnętrznie i prawdopodobnie już tak pozostanie.
Jednakże dla młodych ludzi na całym świecie burza słoneczna okazała się w pewnym sensie korzystna. Nowe pokolenie wydawało się bardziej zahartowane dzięki wyzwaniom, w obliczu których stanęła ludzkość. Ale nie była to myśl szczególnie krzepiąca.
Z kolejnych helikopterów wysiadali następni goście i pani premier ruszyła ich powitać.
Bisesę i Myrę poprowadzono w stronę dużego namiotu wypełnionego stołami, które były zastawione napojami i kwiatami, co wyglądało dość dziwnie na tej wyspie pełnej maszyn.
Był tam spory tłum obejmujący wybitne postacie z całego świata, takie jak były prezydent Stanów Zjednoczonych Alvarez, brytyjski następca tronu i jak podejrzewała Bisesa, liczni przedstawiciele owej tchórzliwej grupy ludzi, którzy przeczekali burzę słoneczną przyczajeni w punkcie L2, podczas gdy wszyscy inni cierpieli nieznośne gorąco.
Dzieci, z których wiele jeszcze nie miało pięciu lat, przemykały między nogami dorosłych; po spadku przyrostu naturalnego, jaki nastąpił przed burzą słoneczną, teraz ciąże występowały aż nazbyt często. Jak zawsze ci mali ludzie interesowali się tylko sobą i Bisesa patrzyła oczarowana na owo zupełnie odrębne wydarzenie towarzyskie.
— Bisesa!
Przez tłum przepychała się ku niej Siobhan. U jej boku szedł Bud w olśniewającym mundurze generała sił powietrznych i kosmicznych USA, uśmiechając się od ucha do ucha. Towarzyszyli im Michaił Martynow i Eugene Mangles. Michaił poruszał się o lasce, uśmiechnął się serdecznie do Bisesy.
Ale Myra, jak Bisesa mogła się była spodziewać, wlepiła wzrok w Eugene’a.
— No! No! Kto zamówił coś takiego?
Eugene zbliżał się do trzydziestki, jak szybko obliczyła Bisesa, i był prawdopodobnie o ponad dziesięć lat starszy od Myry. Wciąż był diablo przystojny; w istocie wiek, który nieco uwydatnił rysy jego twarzy, uczynił go jeszcze bardziej atrakcyjnym. Ale w garniturze wyglądał po prostu śmiesznie. A kiedy Myra zbliżyła się do niego, sprawiał wrażenie przerażonego.
— Cześć. Jestem Myra Dutt, córka Bisesy. Spotkaliśmy się parę lat temu.
Wyjąkał:
— Naprawdę?
— O tak. Na jednej z tych uroczystości, gdzie wręczano medale. No wiesz, medale i prezydenci. Wszystko zaciera się, nie?
— Tak sądzę…
— Mam osiemnaście lat, właśnie zaczęłam studia na uniwersytecie i zamierzam poświęcić się astronautyce. Jesteś tym, który przewidział burzę słoneczną, prawda? Co teraz robisz?
— No tak naprawdę pracuję nad zastosowaniem teorii chaosu do kontrolowania pogody.
— Więc przerzuciłeś się z pogody w kosmosie na pogodę na Ziemi?
— W rzeczywistości obie te dziedziny nie są tak oderwane od siebie, jak mogłabyś sądzić…
Myra wzięła go pod rękę i poprowadziła w stronę stołu z napojami.
Bisesa podeszła do Siobhan i pozostałych trochę niepewnie, upłynęło tak wiele czasu. Ale wszyscy uśmiechali się, wymienili pocałunki i uściskali się serdecznie.
Siobhan powiedziała:
— Myra nie traci czasu, co?
— Zawsze dostaje to, czego pragnie — z żalem powiedziała Bisesa. — Ale teraz takie są dzieci.
Michaił przytaknął.
— To dobrze. A jeśli okaże się, że to jest to, czego chce także Eugene, no cóż, miejmy nadzieję, że im się uda.
Nawet teraz Bisesa wyczuła w jego głosie żal i nutę utraty. Pod wpływem impulsu jeszcze raz go uścisnęła, ale ostrożnie. Wydawał się niezwykle kruchy; mówiono, że podczas burzy słonecznej spędził zbyt wiele czasu na Księżycu, nie dbając o własne zdrowie.
Powiedziała:
— Jeszcze ich nie żeńmy.
Uśmiechnął się, a jego twarz zmarszczyła się.
— Wiesz, on orientuje się, co do niego czuję.
— Tak?
— Zawsze to wiedział. Jest na swój sposób miły. Tylko że w jego głowie nie ma zbyt wiele miejsca na cokolwiek poza pracą.
Siobhan prychnęła.
— Mam wrażenie, że jeśli ktoś potrafi to zmienić, to właśnie Myra.
Bisesa i Siobhan pozostały bliskimi koleżankami, kontaktując się ze sobą za pomocą e-maili, ale osobiście nie spotkały się od wielu lat. Siobhan przekroczyła pięćdziesiątkę i włosy miała przyprószone delikatną siwizną, miała na sobie elegancki kostium. Jest w każdym calu tym, czym jest, pomyślała Bisesa; była wciąż Astronomem Królewskim, postacią popularną w mediach oraz ulubienicą establishmentu w Wielkiej Brytanii, Eurazji i obu Amerykach. Wciąż miała bystre spojrzenie, wyraz owej błyskotliwej inteligencji oraz pełen humoru i otwartości sceptycyzm, dzięki któremu przed laty z uwagą wysłuchała dziwnej historii Bisesy o obcych i innych światach.
— Wyglądasz niesamowicie — powiedziała Bisesa szczerze.
Siobhan machnęła ręką lekceważąco.
— Niesamowicie staro.
— Czas leci — powiedział Bud trochę sztywno. — Myra miała rację, prawda? Ostatnim razem, kiedy byliśmy razem, to był czas rozdawania medali, zaraz po burzy.
— Podobało mi się to — powiedział Michaił. — Zawsze lubiłem filmy katastroficzne! A każdy dobry film katastroficzny powinien się kończyć uroczystością rozdania medali albo ślubem, a najlepiej jednym i drugim, w ruinach Białego Domu. Faktycznie, jeżeli pamiętacie, ostatnim razem spotkaliśmy się wszyscy na ceremonii rozdania Nagród Nobla. — Ceremonia o mało nie skończyła się katastrofą. Eugene’a trzeba było zmusić, żeby przybył i odebrał nagrodę za pracę poświęconą burzy słonecznej; upierał się, że ktoś, kto tak bardzo się pomylił, nie zasługuje na żadne uznanie, ale Michaił zdołał go przekonać. — Myślę, że kiedyś mi za to podziękuje — powiedział.