Philippa podsunęła:
— Więc ta masa gazu skierowała się ku Ziemi…
— Sam gaz jest rzadszy niż próżnia przemysłowa — powiedziała Siobhan. — To energia, jaką niosą jego cząstki i pola, wywołała te szkody.
Kiedy cząstki te dotarły do Ziemi, zderzyły się z ziemskim polem magnetycznym. Pole to normalnie osłania planetę, a nawet satelity krążące po niskich orbitach, ale dzisiaj ów wyrzut materii zepchnął pole magnetyczne poniżej orbit wielu satelitów. Systemy satelitarne wystawione na działanie cząstek o wysokiej energii pochłonęły elektryczność statyczną, która następnie spowodowała wyładowania.
— Wyobraź sobie miniaturowe błyskawice strzelające iskrami koło twoich płytek drukowanych…
— To nie byłoby dobrze — powiedziała Philippa.
— No właśnie. Cząstki naładowane przeniknęły również do górnych warstw atmosfery, tracąc po drodze energię — to była przyczyna pojawienia się zórz. A pole magnetyczne Ziemi doznało ogromnych wahań. Zapewne wiesz, że elektryczność i magnetyzm są ze sobą powiązane. Zmienne pole magnetyczne indukuje prąd w przewodnikach.
Philippa powiedziała niepewnie:
— Czy nie na tym polega działanie prądnicy?
— Dokładnie tak! Kiedy ziemskie pole magnetyczne ulega wahaniom, powstają potężne prądy płynące przez samą Ziemię, i przez każdy materiał przewodzący, jaki znajdzie się na ich drodze.
— Jak nasze sieci elektroenergetyczne — powiedziała Philippa.
— Albo nasze łącza. Setki tysięcy kilometrów kabli, przez które nagle zaczynają płynąć szybkozmienne prądy o wysokim napięciu.
— No dobrze. Więc co mamy z tym zrobić?
— Zrobić? Nic nie możemy zrobić. — Pytanie wydało się Siobhan absurdalne; musiała powstrzymać nagłą chęć roześmiania się. — Rozmawiamy o Słońcu. — Słońce to gwiazda, która w ciągu jednej sekundy generuje więcej energii niż ludzkość byłaby w stanie wytworzyć przez milion lat. Ten wyrzut materii spowodował burzę geomagnetyczną, której gwałtowność znacznie przekroczyła skale używane przez cierpliwych obserwatorów aktywności Słońca, ale dla samego Słońca to był zaledwie drobny skurcz. Zrobić, dobre sobie. W wypadku Słońca nie można było niczego zrobić, chyba tylko trzymać się od niego z dala. — Musimy to po prostu przetrzymać. Philippa zmarszczyła brwi.
— Jak długo to potrwa?
— Nikt tego nie wie. O ile się orientuję, jest to wydarzenie bezprecedensowe. Ale wyrzucona materia porusza się szybko i wkrótce nas minie. Zapewne za parę godzin.
Philippa powiedziała poważnie:
— Musimy wiedzieć. Musimy myśleć nie tylko o energii. Są jeszcze ścieki, wodociągi…
— Bariera rzeczna — powiedział Toby. — Kiedy jest przypływ?
— Nie wiem — powiedziała Philippa notując. — Pani profesor, czy mogłaby pani spróbować określić skalę czasu?
— Dobrze, spróbuję. — Przerwała połączenie.
— Oczywiście — powiedział Toby do Siobhan — rozsądną rzeczą byłoby przede wszystkim zbudowanie naszych systemów w bardziej solidny sposób.
— Ale czy my, ludzie, kiedykolwiek byliśmy rozsądni?
Siobhan pracowała. Ale w miarę upływu czasu sytuacja na łączach telekomunikacyjnych pogarszała się. I rozpraszały ją kolejne obrazy.
Oto miała miejsce potężna eksplozja wielkiego transeuropejskiego rurociągu, który obecnie zaopatrywał Wielką Brytanię w gaz ziemny. Podobnie jak kable, rurociągi miały długość wielu tysięcy kilometrów, a indukowane w nich prądy mogły wywołać uszkodzenia i doprowadzić do awarii. Ażeby zapobiec takiej możliwości, rurociągi były w regularnych odstępach uziemione. Ale ten rurociąg, będący konstrukcją bardzo nowoczesną, został ze względów oszczędnościowych wykonany z etylenu i mógł się znacznie łatwiej zapalić. Siobhan tępo przyglądała się statystyce tego jednego przypadku: szeroka na kilometr ściana ognia, drzewa zwalone na przestrzeni setek metrów, setki ofiar śmiertelnych… Próbowała wyobrazić sobie ten horror zwielokrotniony tysiąc razy, bo ogarniający cały świat.
A dotknięci zostali nie tylko ludzie i ich systemy technologiczne. Docierały wyrywkowe informacje o stadach ptaków, które najwyraźniej zgubiły drogę, i zapadające w pamięć obrazy wielorybów wyrzuconych na brzeg w Ameryce Północnej.
Toby Pitt przyniósł jej telefon, nędzny aparat, za którym ciągnął się sznur.
— Przepraszam, że to trwało tak długo — powiedział.
Telefon musiał mieć co najmniej trzydzieści lat, ale kiedy został podłączony do niezawodnych zapasowych linii światłowodowych, zaczął jako tako działać. Dopiero po paru próbach dodzwoniła się do recepcjonisty, którego przekonała, żeby odnalazł jej matkę.
Maria robiła wrażenie wystraszonej, ale panowała nad sobą.
— Mam się dobrze — powtarzała. — Przerwa w dostawie prądu trwała tylko chwilę, system awaryjny działa. Ale dzieją się tu dziwne rzeczy.
Siobhan przytaknęła.
— Szpitale muszą być zatłoczone. Ofiary poparzeń, wypadki drogowe…
— To nie tylko to — powiedziała Maria. — Ludzie przychodzą, bo nawalają im rozruszniki serca albo serwomięśnie, albo implanty kontrolujące pracę jelit. Wydaje mi się, że są tutaj całe tłumy cierpiących na atak serca. Nawet ludzie nie mający żadnych implantów.
Oczywiście, zamyśliła się Siobhan. Ludzkie ciało to skomplikowany układ sterowany bioprądami, które same podlegają wpływom pól elektrycznych i magnetycznych. Wszyscy jesteśmy uzależnieni od Słońca, pomyślała, jak ptaki i wieloryby; podlegamy niewidzialnym siłom, których istnienia kilkaset lat temu nikt nawet nie podejrzewał. I jesteśmy, my i nasze ciała, tacy bezbronni wobec wybryków Słońca.
Toby Pitt powiedział:
— Siobhan, przepraszam, że przerywam, ale masz drugi telefon.
— Kto to?
— Premier.
— Dobry Boże. — Zastanowiła się i zapytała: — Który?…
— Telefon, który trzymała w dłoni, ożył. Przez jej ciało przebiegł prąd i mięśnie prawej ręki gwałtownie zesztywniały. Telefon wypadł jej z dłoni i przejechał po stole, sypiąc deszczem błękitnych iskier.
CZĘŚĆ DRUGA
Zwiastuny
8. Powrót do zdrowia
Ktoś walił do drzwi mieszkania.
Bisesa nauczyła się ukrywać swoje reakcje w obecności Myry. Przywoławszy na twarz uśmiech i nie zwracając uwagi na gwałtowne bicie serca, powoli wstała z kanapy i odłożyła magazyn.
Myra spojrzała na nią podejrzliwie. Leżała na brzuchu, oglądając na ściennym ekranie syntetyczną operę mydlaną. Bisesa pomyślała, że w oczach tej ośmiolatki maluje się wyraz głębokiego, zbyt głębokiego zrozumienia. Myra wiedziała, że kilka dni temu ze światem stało się coś dziwnego, ale przede wszystkim dziwne było to, że jej matka jest tutaj. Między nimi istniało coś w rodzaju porozumienia, jakby spisku. Zachowywały się normalnie i może ostatecznie kiedyś to wszystko okaże się normalne, taką żywiły niewypowiedzianą nadzieję.
Bisesa mogła wydać ciche polecenie Arystotelesowi, aby część drzwi stała się przezroczysta. Ale jako oficer brytyjskiej armii, przeszkolony w zakresie techniki walki, nigdy do końca nie ufała elektronicznym zmysłom i dla pewności wyjrzała przez staromodnego judasza.
To była tylko Linda. Bisesa otworzyła drzwi.