Выбрать главу

– O Boże, dlaczego on? I zemdlała.

Wóz milicyjny przywiózł babcię do domu starców w Nowej Wsi pod Ełkiem. Siedzi teraz na ławce i rozciera wzdęte gośćcem kolana. – Nie, panowie – sepleni – on mnie nie wyrzucił, tylko powiedział: „Babcia idzie ze wsi”. – W istocie to zdanie nie brzmi groźnie. Jest raczej jakby wyjęte z elementarza, opisowe, relacjonujące: Babcia idzie ze wsi. Dlaczego on to babci powiedział? Babcia się namyśla:

– A bo izba ciasna, a mój wnuk, panowie, Marian Jesion, będzie robił żeniaczkę. Jego już wzięła potrzeba. On mi tak powiedział: „Babciu, mnie wzięła potrzeba”.

Stąd więc tego wieczoru, kiedy odbyła się piękna zabawa z bardzo udanymi efektami, babcia Jesionowa wkroczyła w odmęty ciemności, idąc przed siebie w nieznane, w świat. Babcia wkroczyła w ciemności, a jej wnuk, Marian Jesion, w nastrojowej czerni garnituru, zbrylantynowany władca świata w obłokach zapachu wody kolońskiej „Derby” (Lechia, Poznań), tańczył szałowy, a zarazem wstrząsający przebój sezonu – „24 000 pocałunków”, wyskowytany rozdzierająco przez wojewódzkiego saksofonistę.

I wszystko jest w porządku.

Marian Jesion zaspokoi swoją dręczącą potrzebę, a babcia będzie miała państwowy dach i państwową miskę grochówki z boczkiem. A oto co się zmieni – ponieważ w domu Jesionów ubyło jednej gęby, wydatki ulegną redukcji i potrzebujący Marian będzie mógł sobie kupić plastikowy krawat na gumce. Jest to niewątpliwy symbol nowoczesności, a w Pratkach idzie wielki kurs na nowoczesność. Moje dziewczęta mówią, że teraz ludzie kupują wszystko. Maszyny, wuefemki, tapczany i zegarki. Ludzie zabiegają o radia, garnitury, kryształy i pralki. W zupełnym zaufaniu dziewczęta opowiadają mi, że niektórzy, aby sprostać tej powszechnej tendencji awansu materialnego, po prostu kradną. Więc choćby kucharki z sąsiedniego PGR-u kradną mięso. I jakie sprytne są! One wynoszą schaby i podgardla w kubłach z pomyjami. Potem tylko opłukują przy studni i wieś już może kupować. Stąd też przy pogodnej niedzieli sprytne kucharki mogą oblec swoje dzwoniaste biusty w błękitną mgiełkę kosztownych bluzek z szyfonu.

– Czy wiecie, że kradzież jest grzechem? – pytam. Moje urocze dziewczęta z Pratek śmieją się, ale nie jest to śmiech żywiołowy, perlisty i olśniewający, lecz groteskowy, klownowaty grymas śmiechu, przy którym usta rozciągają się cd ucha do ucha, ale pozostają szczelnie zaciśnięte, a same trzewia niejako autonomicznie wstrząsają się histeryczną drgawką. One muszą się tak śmiać, ponieważ nie mają zębów, albo ściślej, mają ich kilka, rozstawionych gdzieniegdzie, z rzadka, jak zmurszałe paliki na opuszczonej przecince.

Jako źle wychowany, jako notoryczny chamuś, pytam moje dziewczęta: – Dlaczego, babki, nie myjecie zębów? – Ale po co się o to pytać? Całe Pratki nie myją zębów. Pratki żują te schaby spustoszoną nagością dziąseł, a chłopcy mamlą starczo kęs kwaszonego ogórka po wypiciu kielicha gorzały. Kawalerka pratkowska kupuje sobie motocykle, a dziewczęta nabywają za słony grosz przebojowe halki z organdyny i dlatego nikogo nie stać na tubkę pasty „Odonto” (Lechia, Poznań) za trzy złote i pięć groszy. Myślałem już wszcząć kampanię o zniżkę ceny na pastę do zębów, a zwłaszcza o zaniechanie tych pięciu groszy w cenie sprzedażnej, bo może one powstrzymują ludzi, którzy muszą sobie kupić kolekcję kryształów, przed nadmiernym i wycieńczającym budżet wydatkiem. Liczyłem na to, że zwerbuję zastęp sojuszników i że cała sprawa znajdzie przychylny oddźwięk w Ministerstwie. Że się poruszą czynniki i że specjalnym zarządzeniem ta bariera pięciu groszy zostanie raz na zawsze usunięta.

Ale potem przeprowadziłem inne rozumowanie. Skoro nie myją zębów i nawet myśl o tej czynności nie przyszła im do głowy, nie mogły interesować się ceną pasty do zębów „Odonto” (Lechia, Poznań), wynoszącą 3,05 zł, ani rozważać faktu owych pięciu groszy nadgorliwie dorzuconych do okrągłej sumy złotych trzech. Omawiana zasada higieniczna nie jest tam przestrzegana dlatego, że pratkowianom nie powiedziano słowa w tej sprawie, a nikt we wsi nie wpadł samodzielnie i spontanicznie na pomysł mycia zębów.

I to jest cała prawda.

Ta prawda mianowicie, że Pratki tańczą najnowsze szałowe przeboje, rozbijają się na wuefemkach, kupują na zapas telewizory, nabywają elektryczne maszyny do szycia i zasłonki mistrza Pikasa, a zarazem bożyszczem Pratek pozostaje wojewódzki debil, który odstawia fantastyczne numery, zarazem Pratki wypędzają schorowaną staruszkę w nieznane, leją się w zapienionej nienawiści po mordach i nie myją zębów.

Tak rozmyślając popadłem z punktu w idealizm i zacząłem marzyć. Marzyło mi się, aby kosztem nadania trzech płyt z muzyką do tańca jakaś rzeczowa osoba w radio powiedziała kilka słów o tych zębach. Że trzeba położyć pasty na szczoteczkę, że trzeba pocierać nią ruchem zwrotnoposuwistym i że trzeba to potem nie połknąć, a wypluć. Że istnieje nadzieja na obniżkę ceny jednej tubki do trzech złotych. Marzyłem dalej, aby instruktor z powiatu, który obsługuje kolejne zebranie partyjne, już po omówieniu spraw decydujących dla dalszego rozkwitu naszej ojczyzny, zechciał mimo woli i zupełnie na marginesie zapytać: A jak tam z zębami, towarzysze? Myjecie wy te zęby czy nie?

Bo do Pratek wyeksportowano maszyny i nylonowe krawaty, szyfonowe bluzki i rozłożyste tapczany, ale nie nazbyt się ktoś pokwapił, żeby zaszczepić tam kilka elementarnych pojęć z zakresu elementarnej kultury.

Że babcia i że zęby.

Niby różne sprawy, ale nie tak przecież zupełnie.

Wydma

Wydmę odkrył Trofim.

W pięćdziesiątym dziewiątym ważny z powiatu zapytał go: Pilnować umiecie? Trofim się zastanowił: Czemu nie? Na to ważny powiedział: Niech jedzie. Zawieźli go wozem na miejsce. Stanął na podwórzu, rozejrzał się.

Otoczył go świat zmarnowany.

Zielsko, wyżarte rdzą maszyny, drzwi leciały z zawiasów. Niebo jest piękne, a ziemia jaka podła – mógł pomyśleć, bo taką ma filozofię. Ścieżką poszedł do jeziora i trafił na Wydmę. Wiatr trącał o piasek, piasek drżał i śpiewał. Trofim posłuchał tej muzyki.

Muzyka jak przeniknie w samotności, odejmuje człowiekowi ból.

Popaliłem sobie i myślę: To chyba zostanę. Koń był, tom konia nakarmił. Trochę sprzątnąłem, ale wiele to ja nie zrobię, bo mam sztywną rękę.

Potem przysłali Ryśka. Skąd jesteś? – wypytał Trofim. Rysiek powiedział, że z wypadku. Dziura w czole, osiem złamań. Zaraz coś sobie przypomnę, panie redaktorze, choć się nie mogę zamyślać, bo mi trzeszczy w mózgu. Pamiętam, że miałem żonę i miałem motor. Pić to piłem ciężko. Jak już leciałem z nóg, to żona mnie wlekła do motoru i mówiła: Na, jedź. Zawsze trzeźwiałem w jeździe. A ten ostatni raz to nic nie wiem. W szpitalu leżałem dwa miesiące bez świadomości.

Trzydzieści pięć lat wyleciało mu z życia. Jeśli Ryśkowi przyjdzie umrzeć w okolicach sześćdziesiątki, odejdzie udręczony myślą, że zostawia świat jako dwudziestopięcioletni chłopak, przed którym wiele się dopiero otwiera. Takie zejście jest szczególnie ciężkie i Trofim mistyk uważa, że będzie ono prawdziwą karą za grzeszne życie Ryśka, bo jeśli Bóg otwiera komuś konto potępień, to już je pedantycznie realizuje aż do ostatniej pozycji. Ryśkowi pozostał z wypadku wzrok rozdwojony. Wszystko widzi zdublowane. Dwie twarze, dwie kobiety, dwie miski barszczu. Piękne jest to, że Rysiek widzi dwa księżyce, jak Mickiewicz nad Świtezią. Ma talent do zegarków. Ludzie znoszą mu z okolicy jakieś antyki, a Rysiek wieczorami naprawia. Taki gruchot leży przed nim bezwładny i nieruchomy. Wreszcie zaczyna tykać. Pochylony Rysiek nasłuchuje, jak przez mechanizm płynie strumień czasu, podobny niewidocznej rzece omywającej podziemne skały. Możeś ty był zegarmistrzem – dociekał Trofim. Może – odpowiada Rysiek z wahaniem, bo wszystko jest przecież takie niepewne.