Выбрать главу

Grażyna jeszcze wielokrotnie zwracała się do Jońca o zwiększenie przysyłanych kwot. Pisała mu o swojej chorobie, motywując przy okazji fakt, iż nie może już do niego przyjeżdżać. Prosiła o pieniądze na lekarstwa dla mamy, kiedy ta leżała ciężko chora. Kiedy te prośby i zaklęcia nie odnosiły żadnego skutku, zaczęła wymyślać inne choroby, a nawet tragedie rzekomo spotykające ją lub dzieci. Po takich rozpaczliwych listach, przychodziły czasami śmiesznie niskie – dodatkowe kwoty, które zazwyczaj wcale nie ratowały sytuacji. Na domiar złego przekazy coraz częściej przychodziły nieregularnie, nawet z parotygodniowym opóźnieniem. Kilka razy zamiast pieniędzy przysłał jej paczkę, np. z 25 – ma kilogramami kawy, z dopiskiem: „Nie mam nic innego; sprzedaj to, a będziesz miała na życie”. Daję głowę, że była to kawa zebrana wśród jego własnych parafian, z przeznaczeniem na „dary dla Polaków”.

Któregoś roku, przez ponad trzy miesiące, Joniec nie przysłał ani jednej marki. Nie odpowiadał na ponaglające listy Grażyny, która nie wiedziała co się stało. Kiedy dzwoniła, odkładał słuchawkę. W końcu okazało się, że jej brat – w tajemnicy przed nią – pożyczył od Jońca około tysiąca marek, a ten „odebrał” sobie dług od bogu ducha winnej dziewczyny, która o niczym nie wiedziała. Co ciekawe, brat Grażyny zaklinał się później, iż oddał na czas wszystkie pieniądze.

Ogromnym ciosem dla dziewczyny była śmierć matki. Jeszcze wtedy, gdy była ona umierająca, odważyła się po raz pierwszy od wielu lat odwiedzić ją w rodzinnym domu. Ojciec – świątobliwy, wojujący katolik – kazał jej „spierdalać razem z…głupią matką” – za to, że ze sobą „trzymały”. Grażyna zabrała konającą mamę do szpitala, gdzie ta wkrótce zmarła. Bardzo mocno śmierć babci przeżyły również dzieci, dla których ta odważna kobieta była jedyną życzliwą osobą, a zarazem jedynym gościem w ich domu. Zostali więc sami dla siebie – ona i jej wyklęte pociechy.

Dzieci jak powszechnie wiadomo, mają to do siebie, iż w miarę szybko rosną. Nie inaczej było również z Ewą i Rafałem; tym bardziej, że wzrost odziedziczyli po ojcu. Uczyli się bardzo dobrze i coraz więcej rozumieli. Byliby zupełnie podobni do swoich rówieśników, gdyby nie wielka rana w ich młodych sercach – ojciec ksiądz – którego nie ma, którego trzeba się wstydzić, który ich nienawidzi. Mama nigdy nie wpajała im takiej nienawiści względem Antoniego. Wydawało jej się, iż za sam fakt ojcostwa nie zasługuje z ich strony na takie traktowanie; co więcej, przypominała im nieraz o szacunku dla rodziciela. Aby nie zaszczepiać w ich sercach wrogich uczuć do – bądź co bądź – ojca, posuwała się nawet do kłamstw i drobnych oszustw. Kupowała słodycze, zabawki albo coś do ubrania; zawijała to w papier, pakowała do kartonu i witała ich tryumfalnie, gdy wracali ze szkoły: „tatuś przysłał wam paczkę!” Po prostu wstydziła się go przed własnymi dziećmi i chciała przy okazji złagodzić ból porzuconych półsierot. Oni sami, kiedy dojrzeli i dowiedzieli się całej prawdy, wyrobili sobie o nim zdanie. Ta świadomość, że są jacyś inni, gorsi oraz życie w nieustannym poniżeniu, pogardzie otoczenia i strachu – wywarły na nich niezatarte piętno. Od najwcześniejszych lat, te dzieci były nieufne i zamknięte w sobie. Wyczuwały napięcia i lęki mamy. Pozbawione od zawsze i na zawsze ojca, nie mogły odnaleźć się nigdy pośród rodzin, gdzie głową domu był mężczyzna. Powoli uświadamiały sobie, iż ciąży na nich brzemię, które na dodatek ma być zachowane w największej tajemnicy. Mama wielokrotnie tłumaczyła im, że gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek pytał o ojca – mają odpowiadać: „nie ma go z nami”, nie wchodząc w dalsze szczegóły. Nie było to wcale łatwe w praktyce, a często stawało się tylko pretekstem do dalszych zaczepek.

Na takim gruncie – już w wieku młodzieńczym – zrodziły się buntownicze zachowania u Rafała, który zaczął szukać swego miejsca wśród młodzieży (tak, jak on) wytykanej palcami. Obecnie wspomina to jako bunt skierowany przeciwko ojcu. Dość szybko zdał sobie jednak sprawę, że wyrządza krzywdę nie jemu, gdyż ojciec wcale się z nim nie utożsamiał, tylko mamie i siostrze.

Rafał i Ewa stali się pełnoletni. Rafał skończył zawodówkę ogrodniczą i zmuszony był iść do pracy jako niewykwalifikowany robotnik, ponieważ w domu brakowało pieniędzy. Jego siostra szykowała się do matury. Coraz częściej bez żadnych oporów – dojrzale i z dystansem – rozmawiali razem z mamą o swoim ojcu. Nigdy nie zaznali od niego dobroci ani serdeczności, więc nie zależało im, aby mieć w domu ojca. Najgorszy okres braku rodzica mieli już za sobą. Mimo to w rodzeństwie, a zwłaszcza w Rafale, narastała myśl poznania ojca, spojrzenia mu w twarz, porozmawiania z nim. Nie bez znaczenia była również ich ciągle zła sytuacja materialna. Schorowana mama i ich start w dorosłe życie wymagały dużo większych funduszy aniżeli te, którymi obdarzała ich głowa rodziny. Spodziewali się, że może wizyta całej trójki wyzwoli w Jońcu jakieś resztki uczuć i będzie on chciał zadośćuczynić ich potrzebom. W końcu pojechaliby po swoje. Każdy normalny ojciec – na ile tylko może – kształci swoje dzieci, zapewnia im życiowy start, leczy swoją żonę, gdy ta choruje itp. A on mógł! Przed dwudziestu laty dano mu niepowtarzalną szansę zrobienia kariery w zamian za „splamienie sutanny” i „dobrego imienia Kościoła”; nie mówiąc już o zmarnowaniu życia młodej, pięknej kobiecie i pozbawieniu ojca dwójki własnych dzieci. Oni wymagali od niego tylko poniesienia naturalnych i oczywistych konsekwencji słabości męskiej natury. Bardziej niż pieniędzy oczekiwali jednak odrobiny uczuć, zainteresowania; pragnęli, choć przez chwilę, zobaczyć w nim własnego tatę. Szczególnie Rafał nalegał na wyjazd i on też wziął sprawę w swoje ręce.

Jak wiadomo ksiądz Antoni powiedział Grażynie, że nigdy nie chce widzieć swoich dzieci. Pod tym warunkiem wysyłał jej śmieszne, jak na swoje możliwości kwoty, na które zresztą ona musiała wielokrotnie „zarabiać”. Oczywistym powodem, dla którego w ogóle coś wysyłał, był strach przed ujawnieniem przez nią, a później przez Rafała i Ewę, całej ponurej tajemnicy na forum publicznym. Kapłan czuł się więc w miarę pewnie i do głowy mu nie przyszło jaką wycieczkę szykuje mu jego rodzinka.

Od Nysy, gdzie mieszkają, do jego obecnej placówki w Salz dzieli ich odległość prawie tysiąca kilometrów. Od dawna, tj. od ostatniej wizyty mamy u Jońca, nie mieli dość pieniędzy, aby pozwolić sobie na taki wyjazd. Dostateczne środki mogli uzyskać tylko od niego. Telefon albo list Grażyny nie wchodził w rachubę. Otrzymałaby tę samą odpowiedź co zwykle: „…no to przyjedź…”. Już od kilku lat tego nie robiła. Zbyt dużo upokorzenia i zdrowia kosztowały ją te wyjazdy; zresztą Rafał i tak by jej zabronił. On to właśnie chciał uciec się do pewnego wybiegu. Postanowił zadzwonić do Jońca i poprosić o zdublowanie dwóch przekazów, tłumacząc to nagłą potrzebą. Od chwili podjęcia tej decyzji do momentu podniesienia słuchawki telefonu, mającego połączyć go z głosem ojca, przeżył – jak sam wspomina – „depresyjne stany świadomości”. W pewien sobotni wieczór, drżącą ręką wystukał wreszcie długi numer. Za drugim razem otrzymał połączenie: „Ja, fahren Salz, Anton Jonietz”. „Dobry wieczór, mówi twój syn” – odezwał się chłopak, głosem tak drżącym i wystraszonym, jakby przed chwilą „obrobił” bank. „Słucham!?” – brzmiało pytanie. Rafał zaczął dreptać w miejscu żeby mu nie puścił zwieracz odbytu. Stracił panowanie nad sobą; chciał rzucić słuchawkę, nie słuchać tego głosu, lecz zdrowy rozsądek wziął górę nad paniką: „…Mam prośbę. Jeżeli mógłbym cię prosić, czy byłbyś w stanie sumę, którą wyślesz za miesiąc przesłać teraz?”