Выбрать главу

Rafał odpowiedział mu, że gdyby tego chcieli, nie musieliby przyjeżdżać do niego, ale załatwiliby sprawę na miejscu, nagłaśniając ją do maximum. „Nie chcemy zakłócać ci spokoju; mamy szacunek dla twojego kapłańskiego stanu. Możesz tu mieszkać i być księdzem do końca życia; cieszyć się szacunkiem swoich parafian” – zapewniał go chłopak.

Później Joniec próbował wmówić Grażynie, że wie od kogoś z Polski, jak to ona rozgłasza wszystkim – z kim ma dzieci. Pobiegł na górę i przyniósł mały skrawek papieru, na którym było napisane imię Rafała. Miał to być dowód na jej rzekomą zdradę. Chwilami zachowywał się jak obłąkany. Potrafił nie odzywać się dwadzieścia minut, trzymając twarz w dłoniach, w których tkwił zapalony papieros. Wbiegał nagle na schody prowadzące na piętro; siadał na nich i z głową między kolanami zastygał w bezruchu na pół godziny. Krzyczał; przeklinał po polsku i niemiecku; zarzucał Grażynie błędy w wychowaniu dzieci. Na to ostatnie ona nie wytrzymała i odpaliła mu „wiązankę”:

„Nie masz prawa mnie osądzać! Nie dołożyłeś ręki do ich wychowania. Przez dwadzieścia lat nie zapytałeś o nie ani razu; nie odwiedziłeś ich; nie dałeś żadnej zabawki! To ja poniosłam cały trud wychowania naszych dzieci – w biedzie i poniżeniu, które żeś mi zafundował! Dzieci są grzeczne, kulturalne i ułożone…i to tylko dzięki mnie i mojej mamie! Ty od początku chciałeś je pozabijać! I teraz chętnie też byś to zrobił…!”

Rafał po raz ostatni próbował go spokojnie przekonywać i porozumieć się z nim – „…Chcemy, abyś zrozumiał naszą trudną sytuację. Jeśli nie chcesz mieć z nami żadnego kontaktu, bo nas nienawidzisz, to przynajmniej zwiększ o połowę kwoty, które nam przysyłasz. To już nam w jakiś sposób pomoże. Przecież nie dostajemy nawet dziesiątej części twoich dochodów. Zrozum, że nie czujemy do ciebie nienawiści i potrafimy zrozumieć to, co się stało, ale daj nam żyć! Mama jest chora – potrzebuje lekarstw. My powinniśmy się dalej uczyć. Twoja córka kilka dni temu miała dziewiętnaste urodziny; bardzo chce iść na studia…”.

„Co mnie to wszystko obchodzi! Radźcie sobie sami; ja nie mam więcej pieniędzy! Myślicie, że mam miliony marek!…” – powtarzał do znudzenia Joniec.

„…Nie chcemy twoich milionów, ale nie wciskaj nam, że klepiesz tu biedę. Co robi ten nowy Mercedes w garażu!” – zdenerwował się chłopak – „…nie rób z nas wariatów; nie przyjechaliśmy tu po jałmużnę, którą nas karmiłeś przez lata. Nie chcemy nawet części tego, co nam się słusznie należy. Wiesz ile byś musiał płacić alimentów!?…”

Joniec zerwał się z krzesła i zaczął gorączkowo przetrząsać szuflady. Znalazł kluczyk od Mercedesa i cisnął nim w Rafała. „…Weź go sobie! Zabierz wszystko…!!!” Wydarł się na całe gardło i wybiegł z kuchni. Być może bał się, że Rafał będzie chciał dokumenty od auta i akt darowizny lub sprzedaży „merca”. Był jednak zbyt inteligentny i zbyt dobrze znał się na ludziach (ukończył na studiach psychologię), aby nie wiedzieć, co chłopak sobą reprezentuje. Nie należy on do takich, którzy bezpardonowo wykorzystują podobne okazje; jest wrażliwy i bardzo ułożony – jak na młodego człowieka, który żyje od zawsze z jarzmem bękarta. Zresztą, nie oszukujmy się! Gdyby przyszło co do czego – Joniec biegłby za tym Mercedesem pieszo do samej granicy!

Nikt nie ma chyba najmniejszych złudzeń, jakiego rodzaju człowiekiem jest nasz bohater. To klasyczny przykład chorobliwego materialisty – dusigrosza, który uczucia wyższe zamienił na dewizy. Mogę coś o tym powiedzieć, ponieważ rozmawiałem z nim osobiście przez telefon; a poza tym, same fakty mówią za niego. Znam doskonale taki typ „duszpasterzy”, którzy opiekę nad powierzonym im „stadem” ograniczają do hipokryzji, wciskania tanich frazesów, a nade wszystko do „postrzyżyn”. Ksiądz Antoni jest tak daleki od postawy opiekuńczego ojca – jak cały Kościół, któremu z taką wytrwałością służy – daleki jest od nadziei pokładanej w nim przez Chrystusa, jego Założyciela. Jońcowi zabrakło nawet poczucia odpowiedzialności i elementarnej sprawiedliwości, jaką winien okazać swoim „najbliższym”.

Grażyna i jej dzieci zrozumieli, że do tego człowieka nic nie może dotrzeć. Istniały na to dwa wytłumaczenia: albo sam jest głęboko przekonany o swojej racji – robiąc z siebie ofiarę, a nie sprawcę; albo też (na co dawał wymowne dowody) celowo „rżnie głupa” przed nimi.

W każdym razie dalsze przeciąganie wizyty było bezcelowe. Być może on sam zostawił ich na dłuższy czas, aby doszli razem do tego wniosku. Korzystając z jego nieobecności, obejrzeli dokładnie jeszcze kilka oprawionych w ramkach fotografii, rozwieszonych w różnych częściach kuchni i korytarza. Na jednej z nich przewielebny proboszcz parani Salz otoczony był grupką swoich „owieczek”, które zdawały się być zachwycone swoim pasterzem. Kolejne zdjęcie przedstawiało go, jak przewodzi orszakiem ludzi świętujących żniwa. Żył tu rzeczywiście jak „pączek w maśle” (to jedno z jego ulubionych powiedzeń), mając zupełnie czyste konto. Dlaczego nie pozwala żyć innym? Tym, o których powinien troszczyć się na pierwszym miejscu!? Czy tego zabrania mu jego wiara!? Być może etyka kapłana Kościoła Rzymsko – - Katolickiego, ale: wiara, sumienie, godność!??

Z zadumy nad osobą ojca wyrwał ich jego głos: „Nie dam wam nic, bo was nienawidzę! Słyszycie: NIENAWIDZĘ WAS!!! Wasza wizyta jest napaścią na moją prywatność. Nie mieliście prawa tu przyjeżdżać…!!!” Nie pozostało im nic innego, jak tylko opuścić plebanię, co też spiesznie i w milczeniu uczynili. Ksiądz Antoni nie krył swego zadowolenia, kiedy otwierał im drzwi.

Byli wycieńczeni fizycznie i nerwowo. Głód trawił ich żołądki. Wyszli na ulicę jak wypędzone z domu psy; chociaż w Niemczech psy traktuje się o niebo lepiej. Zostali poniżeni i sponiewierani przez najbliższego im człowieka. Kapłan – ich ojciec – udowodnił im, że są przez niego nie chciani i znienawidzeni.

Gdy Rafał – który spośród nich wiązał największe nadzieje na spotkanie z ojcem – uzmysłowił sobie to wszystko co się stało, rozpłakał się jak dziecko.

Minęły trzy tygodnie od wizyty Karamarów u Jońca. Nie było godziny, żeby Rafał nie analizował jej przebiegu. Im dłużej myślał, tym mniej rozumiał swojego ojca. W ciągu swojego 23 – letniego życia nigdy nie zetknął się chyba z tak podłym człowiekiem, z taką ludzką znieczulicą! To było dla niego nie do pojęcia! Doszło do tego, iż znów zaczął wierzyć w Jońca – w jego przemianę. Łudził się, że tamten przemyślał całą sprawę. Zadzwonił do ojca, aby się więcej nie dręczyć.

„Dobry wieczór. Czy myślałeś o tym, o czym rozmawialiśmy u ciebie” – zapytał z nutką nadziei w głosie.

„Tak…Przez własną głupotę – przyjeżdżając do mnie – spowodowaliście to, że zaniżam wam wysyłaną kwotę do połowy. Zostaniecie w ten sposób ukarani” – brzmiała rzeczowa odpowiedź.

Rafał nie odezwał się na to ani słowem. Po prostu oniemiał. Zadzwonił jeszcze za kilka dni oznajmiając, iż nie zostawi tej sprawy w ten sposób; nie pozwoli niszczyć siebie i swoich najbliższych. „Jestem gotowy powiedzieć o tym całemu światu – w jaki sposób ksiądz katolicki postępuje ze swoimi dziećmi. Nie powstrzymasz mnie! Nie zastraszysz, jak moją mamę!!!” – krzyczał po raz pierwszy, w jakimś akcie rozpaczy i samoobrony.

Ten telefon spowodował niespodziewany przyjazd Jońca do Nysy. Rafał stojący przed domem nie wierzył własnym oczom. Gość bezceremonialnie zażądał spotkania z Grażyną. Chłopiec wiedział już czym to pachnie. Postanowił za wszelką cenę nie dopuścić do spotkania tych dwojga. Antoni miał nad jego matką ogromną przewagę i doskonale o tym wiedział. Wykorzystywał to wielokrotnie bez żenady. Potrafił ją zakrzyczeć i wymusić posłuszeństwo. Bazował na tym, że jest od niego zupełnie uzależniona. Było coś jeszcze, o czym Joniec nie wiedział. Grażyna w głębi serca pozostała małą, dziewięcioletnią dziewczynką, zgwałconą bezkarnie przez księdza. Ona przyzwyczaiła się być…ofiarą kapłanów, którzy – niczym dawniej greccy bogowie – robią co chcą z „córkami ludzkimi”.