Выбрать главу

Rafał przez pięć dni dosłownie ukrywał matkę przed presją Antoniego. Kapłan, przestraszony determinacją syna, chciał wymóc na Grażynie jego milczenie.

Kiedy ich sytuacja materialna stała się katastrofalna, Rafał – który w międzyczasie stracił pracę – zadzwonił po raz kolejny i ostatni. Odpowiedzią na jego poniżenie były spokojne, wyważone słowa księdza Jońca:

„Nie obchodzi mnie wasze życie. Dajcie mi spokój. Zapomnijcie o moim istnieniu”.

Czy myślał tak, kiedy chciał po torach kolejowych iść do swojej „CZARNEJ MADONNY?”

Niech ta historia będzie przestrogą dla tych wszystkich, którzy patrzą bezkrytycznie na swoich duszpasterzy, widząc w nich chodzące anioły, pozbawione ziemskich przywar i wad. Niech będzie to przestroga dla zagorzałych obrońców celibatu i innych wynaturzeń w Kościele Katolickim. To właśnie wynaturzony system tego Kościoła, płodzi wynaturzonych ludzi pokroju księdza Jońca.

Ciekawy jestem, jak wielu z Was zdawało sobie sprawę, że ksiądz może być tak podły w stosunku do innych ludzi. Ci inni – to jego dwoje dzieci i kobieta, z którą współżył bez żadnej odpowiedzialności. Ci inni – to troje ludzi znienawidzonych przez Kościół i jego kapłanów; wytykanych palcami, wyśmiewanych i poniżanych przez „prawowiernych” Katolików, którzy między innymi w taki właśnie sposób wyrażają swoją „gorliwość”.

Oby to, co zostało napisane, pobudziło do myślenia zapatrzone w swoich „księżulków” dziewczęta i kobiety, którym dobrze skrojona sutanna i ładna, „brewiarzowa” – kapłańska buzia, potrafi przesłonić cały świat.

Niech ta historia będzie w końcu przestrogą dla samego księdza Antoniego, jak i jemu podobnych. Pamiętajcie, Drodzy Kapłani – aby móc coś powiedzieć, nie trzeba wcale mówić z ambony!

* * *

Na życzenie pani Grażyny Karamara zamieszczam jej posłanie i – zarazem ostrzeżenie:

„Jeżeli ktokolwiek – nie wyłączając władz kościelnych i osób duchownych – po ukazaniu się książki, naruszy w jakikolwiek sposób moją prywatność i godność osobistą; będę zmuszona skorzystać z szeroko proponowanej pomocy mediów, aby obronić siebie i dobre imię moich dzieci. Ujawnię wówczas publicznie wszystko to, co złożyło się do tej pory na cały nasz dramat – wraz z wszelkimi szczegółami”.

Grażyna Karamara

Grażyna w ciąży z Rafałem

Ewa

Rafał

Przekaz na dwoje dzieci „po podwyżce”

ROZDZIAŁ II W SŁUŻBIE BOGU I KOŚCIOŁOWI

Podczas mojego pobytu w dwóch seminariach duchownych, a później w kapłaństwie, miałem możliwość obserwować życie i zachowanie sióstr zakonnych. Jako ksiądz wiele z nich spowiadałem. Wzajemne kontakty kleryków i księży z zakonnicami są na porządku dziennym, zwłaszcza w parafiach gdzie one pracują. Siostry są zresztą wszędzie

– prowadzą domy rekolekcyjne, uczą w szkołach religii, urzędują w kurialnych biurach, wyszywają szaty liturgiczne, sprzedają dewocjonalia, są przewodnikami po sanktuariach, pokojówkami biskupów itp. itd. Te, które są odgrodzone od świata wysokimi murami (np. kontemplacyjne Karmelitanki) muszą być niemal samowystarczalne

– hodują krowy, świnie i drób. Przede wszystkim jednak odmawiają mnóstwo najróżniejszych modlitw.

Mieszkając i pracując w parafiach (zawsze w mniejszych lub większych grupach) wykonują przeważnie prace typowo fizyczne

– sprzątają świątynie, układają kwiaty w wazonach, piorą „bieliznę” kościelną i… kapłańską, uprawiają przykościelne ogródki itp. Oczywiście za swoją pracę otrzymują od proboszczów wynagrodzenie, ale są to na ogół psie pieniądze, które i tak muszą oddać swojej „górze”.

Każda grupa sióstr ma swoją przełożoną, a wszystkie (w jednym zgromadzeniu, np. Nazaretanek czy Szarytek) podlegają tzw. matce generalnej. Daleka jest jednak droga do hierarchicznych wyżyn w zakonach żeńskich. Wszystkie siostry muszą skończyć (z reguły od razu po szkole podstawowej) kilkuletni okres przygotowania, tzw. nowicjat. Potem są wyznaczane przez matkę generalną do różnych zajęć w różnych częściach kraju, a nawet świata – tam, gdzie określone zgromadzenie czy zakon ma swoje przyczółki. Zakonnice nobilitowane do dalszej kariery i wyższych sfer habitowych kończą dzisiaj wyższe studia, uniwersytety i uzyskują tytuły naukowe. Takie nieliczne „rodzynki” są wybierane i kierowane do dalszej nauki tylko i wyłącznie według uznania swojej matki generalnej, która może zrobić wszystko z każdą siostrą – tak jak biskup z księdzem. Ulubienice „mateczki” zarabiają później znacznie więcej od swoich koleżanek; zostają zwykle przełożonymi w domach zakonnych – mają więc władzę (obok pieniędzy to najważniejsza rzecz w Kościele!), a w przyszłości jedna z nich zajmuje miejsce samej matki chlebodawczyni.

Nie sugeruję, broń Boże, że młode dziewczyny idą do zakonu dla kariery – wręcz przeciwnie! Władza absolutna nielicznych wybranek i ich nieograniczony (jak w przypadku biskupów) dostęp do zakonnej kiesy to znowu tylko konsekwencja feudalnego ustroju Kościoła. W przeświadczeniu ogromnej większości ludzi zakonnice mają po prostu „przerąbane”. I tak, obiektywnie rzecz biorąc, jest w rzeczywistości. To, że „siostrzyczki” muszą zapomnieć o dwóch, chyba największych instynktach – seksualnym i macierzyńskim – to tylko pół biedy. Druga połowa to styl życia jaki prowadzą. Przeciętne, szare zakonnice są na ogół wykorzystywane przez matki generalne, biskupów, proboszczów i własne przełożone do ciężkiej, często niewolniczej pracy. Siostry, zwłaszcza młode, są prawdziwymi popychadłami i pomiotłami. Poniża się je i przeznacza do najgorszych prac. Dopiero po latach, jeśli potrafią rozpychać się w życiu łokciami, wyrabiają sobie bardziej uprzywilejowaną pozycję i zazwyczaj… odbijają minione zniewagi na młodszych koleżankach.

Będąc księdzem spowiadałem co najmniej kilkadziesiąt zakonnic. Spowiedzi te były dla mnie, nie waham się to stwierdzić, najtrudniejsze i najbardziej wstrząsające. Osobiście znam też dokładnie kilka przypadków prawdziwych ludzkich tragedii w wydaniu zakonnym.

Pewnego razu, w mojej rodzinnej parafii – gdzie od lat mieszkają i pracują siostry – pojawiła się młoda, może 17 – letnia „nowicjuszka”, ładna i miła dziewczyna w habicie o zakonnym imieniu Anna. Objęła odpowiedzialne stanowisko zakrystianki w stosunkowo dużej świątyni. Miała wiele naprawdę wyczerpujących obowiązków: sprzątania, prasowania, dekoracje, układanie kwiatów, przygotowanie liturgii, a nad sobą bardzo wymagającego i szorstkiego proboszcza. Matka przełożona puściła ją od razu na głębokie wody i zagnała do najcięższych prac. Mimo to Ania przez kilka miesięcy dzielnie się trzymała, nie traciła pogody ducha. Lubili ją wierni, ministranci i księża wikariusze (z wyjątkiem proboszcza). Ja byłem wówczas po 4 – tym roku seminarium, a pierwsze miesiące pobytu młodej siostry w parafii przypadły na moje wakacje. Starałem się jak mogłem ulżyć jej w obowiązkach, pomagając przy cięższych pracach, ale od kiedy proboszcz zmroził mnie zimnym i podejrzliwym wzrokiem przy okazji takiej pomocy, musiałem spasować.

W miarę, jak zbliżał się mój wyjazd do seminarium coraz częściej widziałem smutek w oczach dziewczyny. Traciła swój naturalny entuzjazm i radość życia. Coraz częściej brakowało jej cierpliwości i zapału do pracy. Mimo, iż sporadycznie zaczęła zaniedbywać swoje obowiązki – nie mogłem patrzeć, jak proboszcz „objeżdża” ją na całą zakrystię i traktuje gorzej niż sprzątaczkę. Wyczułem również wyraźne napięcie w jej kontaktach z pozostałymi siostrami, które prawie się do niej nie odzywały, a przełożona kiedyś ostro ją ofuknęła. Przed wyjazdem próbowałem z nią o tym wszystkim porozmawiać, ale zakryła twarz dłońmi i zaczęła cicho łkać – „Może ja się do tego wszystkiego nie nadaję?…chyba się nie nadaję!” Chciałem ją jakoś pocieszyć, ale robiła wrażenie kompletnie załamanej. Opuściłem parafię pełen najgorszych obaw.