Latem «PAN», jak go nazywa dziś pani Grażyna, pojechał „wielce zmęczony” na wczasy do swojej siostry, która mieszkała w NRD. Wrócił do kraju 25 sierpnia 1977 roku i tego samego dnia zjawił się u Grażyny. Oto, jak ona sama wspomina ten dzień i to, co się wtedy wydarzyło:
„…On wtedy przyjechał z tego NRD napalony jak idiota. Pamiętam jak zrzucił zaraz po wejściu marynarkę, zdarł spodnie i po prostu, gdy byłam nachylona nad tym dzieckiem, on mnie złapał i wziął tak, jak mężczyzna bierze kobietę… ja nie miałam czasu na żadną reakcję. A nawet gdybym miała, to nie wiem czy bym powiedziała – słuchaj, nie rób mi tego. Na pewno bym powiedziała – słuchaj, mam dni płodne, nie rób mi tego, bo faktycznie miałam. Ale czy mogłam mu się zupełnie przeciwstawić, skoro byłam od niego zależna finansowo i nie miałam nic kompletnie? No… chyba nie. Kiedy mu później powiedziałam – słuchaj, ja mam dni płodne, a on do mnie – i co z tego! I się okazało – co z tego, po miesiącu – znowu byłam w ciąży! Jak mu to powiedziałam, gdy przyjechał z tymi pieniążkami zasranymi, położył mi na stół należność za Rafała, przysunął swoją twarz do mojej i krzyknął – I CO! Jak to co, znowu jestem w ciąży – odparłam. Wyciągnął wtedy, jak za pierwszym razem autentyczne 3.000 złotych, rzucił na stół i powiedział:…I ty wiesz co masz z tym zrobić! Ja tego nie będę chował! Rozpłakałam się wtedy jak małe dziecko i powtarzałam przez łzy – nie zrobię tego…, nie zrobię…!”
Po wyjeździe Pana, Grażyna skontaktowała się jak mogła najszybciej z matką, a ta zadzwoniła do księdza Antoniego, żeby natychmiast przyjechał. Tak, jak obiecał, tak przyjechał dość szybko swoim samochodem. Matka długo z nim rozmawiała, najpierw przy córce, a później w cztery oczy. O dziwo! Antoni obiecał, że się… ożeni. Miał tylko sprzedać swój telewizor, meble, samochód i „zacząć nowe życie…” Jak się później okazało – grał tylko na zwłokę; zaskoczony nieoczekiwanym skomplikowaniem się sytuacji.
Kiedy pani Grażyna opowiadała mi o tym „przełomie” w postawie księdza Antoniego Jońca, zadałem jej pytanie – czy go jeszcze wówczas kochała? czy gotowa była dzielić z nim dalsze życie? Oto co mi odpowiedziała:
„…Ja, kochać… ja nie wiem. Być może bardzo chciałam, na pewno próbowałam. Być może zależało mi na tym, żebyśmy byli razem. Być może zależało mi na tym, żeby te dzieci miały ojca; żebym była normalnym członkiem społeczności. Nie chciałam chodzić ciągle przygarbiona i nasłuchiwać – z której strony, kto, co i gdzie mi zrobi czy powie, czy w jakiś sposób inny upokorzy…”
Drugi poród przebiegał z jeszcze większymi problemami niż pierwszy. Powodem było wrodzone zwężenie szyjki macicy. Miała okropne bóle. Termin porodu minął kilkanaście dni wcześniej, jednak lekarz ciągle czekał na normalne objawy porodowe, których nie było. Dosłownie minuty brakowały do pęknięcia macicy i jajników; „cesarkę” zrobiono dosłownie w ostatniej chwili. Po wyciągnięciu zdrowej dziewczynki, kiedy Grażyna obudziła się z narkozy, usłyszała słowa doktora:
„To prawdziwy cud,…nie mieliśmy nawet czasu spytać panią: kogo ratować, więc ratowaliśmy obie i… udało się!”
Urodziła się Ewa – podobna jak dwie krople wody do swojego ojca. Obecnie jest jego lustrzanym odbiciem; nawet porusza się w taki sam sposób jak on.
Tak więc Pan Bóg „pobłogosławił” nieformalny związek (jeśli to w ogóle można było nazwać związkiem) kolejnym dzieckiem. Tymczasem ojciec „rodziny” trafił na „dywanik” do swojego biskupa ordynariusza, samego wielkiego Alfonsa Nossola. Ten powszechnie znany i szanowany przez Polaków i Niemców „arcykapłan” Opolszczyzny, słynął ze swej surowości, ale był też uznawany za człowieka wielkodusznego i sprawiedliwego. Wszyscy jego poddani – kapłani i zakonnice – wiedzieli, że na Nossola jest tylko jeden, wypróbowany sposób: przyznać się samemu do winy, zanim „rozpali się gniew szefa”. Ksiądz Antoni, choć był świeżo upieczonym kapłanem, o takich sprawach wiedział doskonale, jak wszyscy inni. Z tego, co relacjonował później niedoszłej teściowej i swojej nieślubnej – został wezwany w związku z przeniesieniem na inną parafię. Ponieważ takie drobiazgi załatwia się zazwyczaj jednym „świstkiem”, a nie osobistą audiencją u samego „Dona”, więc nasz „bohater – dzieciorób”, w jak najbardziej uzasadniony sposób, po prostu „spękał”. Zaraz po otrzymaniu dekretu wyjąkał więc lojalnie i pokornie, że „…jest ojcem jednego dziecka, a drugie jest w drodze” (miało to miejsce na krótko przed narodzeniem Ewy). Ksiądz biskup, jak łatwo się domyśleć, cośkolwiek o tym wiedział i chciał potraktować całą sprawę szablonowo tj. przenieść delikwenta na inną parafię, a przy okazji udzielić mu stosownej reprymendy. Nos biskupa Nossola nie sięgał jednak zbyt daleko. „Siatka wywiadowcza” nie doniosła mu jeszcze, iż „bociek po raz drugi pikował nad pokoikiem Grażyny”. Dowiedziawszy się zatem o drugim dziecku, kazał zawezwać przed swoje oblicze „pokalaną” przez jego poddanego dziewicę.
Dziewczyna niezmiernie się zdziwiła tym wezwaniem; była bardzo przestraszona – bała się kolejnych szykan i upokorzenia. O dziwo, hierarcha zachował się bardzo na poziomie: był delikatny, kulturalny, wręcz przyjacielski. Już na wstępie zaznaczył, że zobowiązuje Grażynę do zachowania bezwzględnej tajemnicy, która miała obejmować nie tylko ich rozmowę, ale „całą sprawę”. Cóż to było za zobowiązanie
– już sama wcześniej o tym zadecydowała. Nie myślała nigdy, że przyjdzie się jej tłumaczyć przed biskupem. Ten, nie wdając się w szczegóły romansu, dał jej do wyboru trzy warianty:
– „zesłanie” księdza Antoniego za granicę, na parafię do Niemiec;
– przeniesienie go do Diecezji Białostockiej – dokładnie na drugi koniec Polski – tam, „gdzie wrony zawracają całymi stadami”;
– suspendowanie = pozbawienie prawa „bycia” księdzem, np. na rok.
Samo złożenie losów kapłana w ręce jego konkubiny, gdyż tak to faktycznie wyglądało, było wielkim precedensem. Nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałem. Zazwyczaj w podobnych wypadkach ojca (nie tylko duchowego) przenoszono na inną parafię, najczęściej w tej samej diecezji. Biskup, który był tzw. „gościem”, dawał wówczas nawet bogatszą placówkę, aby ksiądz mógł utrzymać „przyszywaną” rodzinę. Ale żeby dziewczynie dać możliwość podjęcia decyzji w takiej sprawie!? Pochylmy więc czoło przed biskupem Nossolem, bo w istocie okazał się „Wielkim Gościem”. Na jego gest miał z pewnością wpływ fakt, iż Grażyna była już „pokarana” nie jednym, a dwójką dzieci i była bez środków do życia. Przeanalizujmy teraz krótko trzy rozwiązania problemu Antka Jońca.
Pierwszy wariant zakładał faktyczny i wysoki awans, zwłaszcza jeśli zważyć na bardzo młody wiek kapłana (28 lat) oraz jego niekwestionowane „zasługi” dla Kościoła Opolskiego.
Drugi wyjazd był już mniej atrakcyjny, szczególnie pod względem finansowym. O ile tereny Białostocczyzny słyną z pobożności jej mieszkańców, to niestety – w parze z tą pobożnością idzie często bieda. Zakładamy, że ksiądz Joniec nie pracowałby w białostockiej katedrze, tylko co najwyżej we wsi „Wygwizdów Dolny”.
Trzecie rozwiązanie zakładało już prawdziwą karę, ponieważ wiązało się z utratą – na dłuższy czas – środków utrzymania. Nie wszyscy odczuwają to jednak aż tak bardzo dotkliwie. Wielu „dorobionych” księży lub mających bogate rodziny (tak, jak w przypadku Antoniego) traktuje okres suspensy jak przymusowy urlop. Jest wtedy czas na romanse, przygody, podróże i zwiedzanie świata.