Pierwsza część stanowi dokument autentycznych wydarzeń, w których sam uczestniczyłem.
Rozdział I – to relacja z przeżyć, które najlepiej oddaje podtytuł całej książki – wstrząsająca historia „owiec” niszczonych przez swoich pasterzy; a zwłaszcza jednego, który w dodatku spłodził dwie z nich. Cała rzecz jest zupełnie nieprawdopodobna, ale prawdziwa w każdym calu i…dzieje się nadal.
Przeczytacie więc o księdzu, który porzucił swoją konkubinę z dwójką dzieci („Czarna madonna”).
Dowiecie się od autentycznej zakonnicy, jak naprawdę wygląda życie w żeńskim zgromadzeniu zakonnym („W służbie Bogu i Kościołowi”).
Opowiem Warn o tym, że Jezus Chrystus może objawić się nawet byłemu księdzu – czyli mnie („Nocne objawienie”).
Chyba nikt z Was nie słuchał nigdy żadnej spowiedzi, poza swoją własną. Przeczytacie o najlepszych „kawałkach” ze spowiedzi, które sam przeprowadziłem jako ksiądz. Od razu zaznaczam, iż nie naruszę przy tym żadnej tajemnicy („Z czego spowiadają się ludzie”).
Część druga jest moim spojrzeniem na ostateczne losy każdego z nas. Obalam w niej większość doktryny katolickiej, dogmatów i tzw. „uświęconych prawd”. Rozpoczyna ją refleksja na odwieczny temat sensu ludzkiego cierpienia oraz strachu przed śmiercią („Cierpienie i strach”).
Podzielę się z Wami tym, co usłyszałem od osób, które podczas śmierci klinicznej przeszły na „drugą stronę”.
Odpowiem na pytanie – dlaczego Bóg widział i nie „grzmiał”, kiedy miliony niewinnych ludzi ginęły w obozach koncentracyjnych („Opatrzność i jej brak”).
W swoistym tryptyku na temat piekła, Nieba i czyśćca – Dowiecie się, że tylko jeden z tych stanów istnieje naprawdę („Piekło dla biedaków”, „Niebo dla duchownych”, „Czyściec dla naiwnych”).
Wypunktuję – jeden po drugim – błędy Kościoła Katolickiego i jego doktryny („O!…Błędny Kościół”, „Doktryna wyssana z palca papieża”).
Udowodnię ponad wszelką wątpliwość, że każdy papież jest omylny („Papieska omylność”).
Wykażę, jak zgubne dla naszej wiary jest kurczowe trzymanie się skostniałej Tradycji – tworu, który ludzie „ulali” sobie sami, aby odsunąć na dalszy plan Boga i Jego Święte Pismo.
Życzę miłej i owocnej lektury!
Roman Jonasz
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ I CZARNA MADONNA
Ludzkie drogi bywają bardzo pokrętne. Czasem aż trudno uwierzyć! Nasza szara codzienność i beznamiętna wegetacja, przeplatana nielicznymi uśmiechami losu, tylko dla nas samych wydaje się być oczywista i z góry ustalona. Żyjemy jakby skazani na to, co nas spotyka, a jednocześnie i do końca pragniemy żyć lepiej, ciekawiej
– „więcej mieć, bardziej być” – zostawić po sobie na tej ziemi głębszy ślad. Wbrew pozorom udaje się to na swój sposób każdemu z nas. Najbardziej – wydawać by się mogło – beznadziejne i szare życie, pisze tak fascynujące scenariusze, iż nawet najwięksi reżyserzy Hollywoodu nie powstydziliby się ich w swoich kasowych produkcjach. Problemem byłoby jedynie umiejscowienie fabuły w odpowiedniej kategorii: sensacja, dramat, ponury dreszczowiec, zabawna komedia, a może po prostu zwykły film obyczajowy z aktorem popełniającym ciągle pomyłki, który odchodzi w końcu na nie zasłużoną emeryturę i umiera…umęczywszy przedtem całą ekipę z Głównym Producentem włącznie. Jeśli już mowa o gatunkach filmowych, to bezsprzecznie w życiu każdego z nas są one dokładnie i dowolnie pomieszane
– zazwyczaj tyle w nim komedii oraz farsy, co dramatu i sensacji. Jakby jednak nie patrzyć na to ludzkie istnienie i trwanie, często wbrew nadziei – walka z przeciwnościami losu, zmaganie z przeznaczeniem, a nade wszystko każde małe i duże zwycięstwo ludzkiego ducha z ziemską, brudną materią – jest nad wyraz ciekawe. Tak, ciekawe! Może nie zawsze dla tych co sami walczą, ale na pewno dla postronnych, darmowych widzów. Lubimy patrzeć na takie zmagania innych; pomaga to nam strawić nasze własne – jedynie ważne i naprawdę zajmujące.
Przypomina mi się spowiedź pewnego namiętnego kierowcy, który podczas spowiedzi zwierzył mi się:
„… Proszę księdza, dużo jeżdżę i miałem już jeden wypadek i kilka stłuczek. Nie wiem czy to jest grzech, ale…kiedy jadę samochodem i widzę po drodze jakąś kraksę odczuwam dziwną satysfakcję…”.
Drogi Bracie, Droga Siostro – Wierz mi, iż żyją wokół Ciebie ludzie, którzy „rozbijają” się o wiele częściej aniżeli Ty. Zapewne ich nie znasz, ale oni są – trawią w jednym sercu i czterech ścianach swoje rozterki, bóle, cierpienia, a czasem całe „skopane” życie. Bezlitosny, ślepy los doświadczył ich wyjątkowo dotkliwie; na trwałe zranił ich dusze i osłabił ciała. Odebrane zostało im to, co potrafi podeprzeć i podtrzymać w największym zwątpieniu – wszelka nadzieja!
Cóż winni są tacy ludzie!? W czym albo komu zawinili!? Czyżby Wszechmogący Bóg nie miał żadnej miary w doświadczaniu swoich dzieci!?
To nie Bóg, to tylko zwykłe ludzkie krzyże, o tyle inne od pozostałych, że nie na ludzkie barki. Niektórzy „wybrańcy” losu dźwigają takie ciężary i upadają pod nimi przez całe życie, niczym nie zasługując sobie na fatum, które ich spotyka.
Im wszystkim dedykuję tę prawdziwą historię – opowieść o kobiecie i dwójce jej dzieci. W życiu tych trojga ludzi niewiele było wartkiej akcji i sensacji, a jeszcze mniej przygody czy beztroskiej komedii. Było za to i jest nadal wiele, zbyt wiele – czarnego dramatu.
Myślę, że nie znajdzie się nikt, kto po przeczytaniu tego rozdziału odczuje jakąkolwiek satysfakcję.
Zanim zacznę relacjonować fakty, nadmienię tylko, iż wszystkie zdarzenia oraz osoby opisywane przeze mnie w tym dramacie są prawdziwe i autentyczne pod każdym względem. Nie zmienione pozostają również nazwy miejscowości, ulice, nazwiska oraz tytuły hierarchów kościelnych i wszelkie dane osób postronnych. Jednym słowem cała opowieść posiada wszelkie znamiona dokumentu i jest nim w istocie, gdyż powstała po moich długich, wielogodzinnych rozmowach oraz nagraniach z Panią Grażyną i jej dziećmi. Widziałem także na własne oczy, a w niektórych wypadkach sprawdzałem autentyczność: listów, zdjęć, wyciągów bankowych oraz innych dokumentów, świadczących niezbicie o autentyczności całej historii. Dzięki temu mogę operować najdrobniejszymi faktami i cytatami. Najbardziej przekonali mnie jednak sami ludzie.
Pragnę wyrazić w tym miejscu głębokie uznanie i podziw dla głównych bohaterów i zarazem autorów opowieści – Pani Grażyny Karamara oraz jej córki Ewy i syna Rafała z Nysy w woj. opolskim. Dziękuję im za odwagę, ofiarność, a także niespotykane poświęcenie dla wielkiej sprawy odnowy Kościoła Katolickiego. Dla tego szczytnego celu tych troje (na własną prośbę!) poświęciło swoją prywatność, a być może dla wielu także dobre imię.
Przenieśmy się ponad 30 lat wstecz do małego, pięciotysięcznego miasteczka na Opolszczyźnie. Mieszkało tam z czwórką małych dzieci małżeństwo Karamara. Ojciec rodziny pracował w miejscowej fabryczce; matka opiekowała się dziećmi. Żyli wyjątkowo skromnie z niewielkiej pensji ojca; mieszkając w maleńkim, wynajętym mieszkaniu. Najstarszą z rodzeństwa była 9 – letnia Grażynka.
Zanim zajmiemy się losami dziewczynki, należałoby wspomnieć o pewnej przypadłości rodziny Karamara. Być może, wielu z Was rozpozna w postawie tych ludzi swoje własne poglądy i będzie identyfikowało się z ich zasadami, ale ja nie zawaham nazwać tego przypadłością, a nawet więcej – swoistym garbem naiwności. Myślę tu o bezkrytycznym i bezgranicznym uwielbieniu dla instytucji Kościoła Katolickiego; w szczególności zaś dla wszystkich bez wyjątku księży. Z pewnością wielu z Was, mając podobne obciążenie genetyczne (sam takowe posiadałem), nie doświadcza z tego tytułu żadnych zniewag czy też przykrości. Co więcej – gro Katolików ceni sobie bardzo takie, a nie inne podejście do Kościoła i kapłanów; po prostu dobrze im z tym.
Tak było również z tatą i mamą Karamara. Dla nich, a z czasem również dla ich dzieci, nie istniało życie poza Kościołem albo na jego peryferiach. Świątynię nawiedzali niemal codziennie; zwłaszcza matka, która dosłownie w niej „przesiadywała”. Dzieci już od lat niemowlęcych były „wciągane” w ten bałwochwalczy kult: Mszy, nabożeństw, świętych obrazów, adoracji, procesji, śpiewów, modlitw itp. Wszelkie spotkania z kapłanami miały posmak osobliwych misteriów; były niejako przedłużeniem tych tajemniczych obrzędów, jakie nadludzie ci sprawowali wokół ołtarzy. Księża byli dla Karamarów święci, nieomylni, doskonali pod każdym względem. Księży w ich domu traktowano jak aniołów; ubóstwiano i całowano po ręcach jak samego Chrystusa. Rodzice zapraszali duchownych w swoje skromne progi przy każdej okazji, a ci skwapliwie (przy najwyższym zachwycie domowników) „niszczyli” domowe zapasy wielodzietnej rodziny.
Można śmiało powiedzieć, iż te kontakty z parafią i kapłanami nadawały całej rodzinie sens życia, nobilitowały do „wyższych sfer” i były chyba jedynym ukojeniem w ich niełatwej egzystencji. Jak już wspomniałem, wszystko byłoby w porządku, jak w przypadku tysięcy podobnych rodzin, a jawne przegięcia kultowe Karamarów wyszłyby im tylko na zdrowie – gdyby nie fatum. Podobno jednak nic nie dzieje się bez przyczyny, zaś w tym przypadku powodów fatum trzeba doszukiwać się w zupełnym zaślepieniu oraz irracjonalnym, bezkrytycznym podejściu do systemu, w którym zakamuflowane były dla takich jak Karamarowie – fałsz, próżność, hipokryzja i obłuda; uwydatnione zaś – wyimaginowany monopol na prawdę, świętość, niewinność oraz nieskalany ład i porządek. Oszukani ludzie żyli więc w nieświadomości i hołdowali błędnym przekonaniom; aż w końcu cały ich „romans” z pruderią Kościoła wydał nader cierpkie owoce. Już wkrótce za to wszystko odpokutować miała najstarsza z trzech sióstr – 9 – letnia Grażynka.