Dziewczynka była grzeczna i niezwykle posłuszna; zresztą to posłuszeństwo dość często było egzekwowane przez rodziców solidnym laniem, jak przystało na prawowierną rodzinę katolicką. Grażynki na prawdę nie trzeba było bić. Pokorę i uległość „wyssała” już chyba wraz z mlekiem matki. Była poważna i bardzo odpowiedzialna jak na swój wiek, co często można zaobserwować u najstarszych dzieci, zwłaszcza w większych gromadkach, gdzie starsze opiekują się młodszymi – „matkują” im i „ojcują”. U Grażynki wyjątkowo wczesna dojrzałość duchowa i emocjonalna szła w parze z niezwykle wczesnym dojrzewaniem fizycznym. Była po prostu nad wiek wybujałe rozwinięta – miała jędrne, wyrośnięte ciałko; śliczną buzię i czarne jak u cyganeczki włoski.
Grażynka uwielbiała wizyty w kościele. Był on dla niej oazą ciszy, spokoju i wytchnienia po utarczkach z młodszym rodzeństwem, a zwłaszcza bardzo wybuchowym i apodyktycznym ojcem. Sama świątynia napawała lekiem, a jednocześnie oczarowywała przepychem i tajemniczością. Jej ogrom – wysokość, przestrzeń – oszałamiał małe dziecko, wychowywane w jednym pokoiku z trojgiem rodzeństwa. Chodzenie na Msze, nabożeństwa i wszelkie możliwe uroczystości, mimo iż narzucone przez rodziców (a może właśnie dlatego) było czymś tak oczywistym, jak jedzenie chleba albo odrabianie lekcji. Była to jednocześnie jedna z niewielu radości dorastającej dziewczynki, której w dodatku nigdy nie odmawiali rodzice. Grażynka od najmłodszych lat należała do przyparafialnej grupki „berbeciów” pod nazwą „Dzieci Maryi” – sypała kwiatki na procesjach, śpiewała w chórku, mówiła wierszyki na imieniny i rocznice święceń proboszcza itp. Małe aniołki były faworyzowane przez dwóch duchownych pracujących w parafii, a zwłaszcza przez młodszego – wikariusza, księdza Zenona, który patronował gromadce „Dzieci”; poza tym przygotowywał 9 – cio łatki do I Komunii Świętej. Grażynka wyróżniała się w tej grupie nie tylko wzrostem (była najbardziej wyrośnięta), ale także pilnością w nauce katechizmu oraz pięknym głosikiem.
W tym właśnie miejscu zaczyna się pierwszy akt dramatu dziewczynki, dziś ponad czterdziestoletniej kobiety. Ksiądz wikariusz bardzo upodobał sobie grzeczne i śliczne dziecko, które na dodatek robiło wrażenie wyjątkowo pokornego, wręcz bezwolnego – zwłaszcza w obecności księdza. Brało się to stąd, iż Grażynka patrzyła w każdego kapłana niczym w święty obrazek na ścianie; tak wychowali ją rodzice. Wikary nie mógł się oprzeć pokusie – podczas katechezy brał ją często na kolana, głaskał po główce i gołych nóżkach. Prawdopodobnie wybrał ją, gdyż była najlepiej zbudowana jak na swój wiek i chciał sprawdzić jak rozwija się młoda dziewczynka. Już wówczas, w salce katechetycznej, ręka wikarego gładziła okolice jej intymnych miejsc tak, aby nie zauważyły tego inne dzieci. Tak było do I Komunii Świętej, którą Grażynka przeżyła niezwykle głęboko; jednak spotkania przy kościele i zajęcia na katechezie trwały nadal.
Młody duchowny nie był najwyraźniej z gatunku tych, którzy poprzestają na pobudzaniu własnej wyobraźni i czczym rozbudzaniu zmysłów. Pod każdym możliwym pretekstem zaczął po lekcjach religii zabierać Grażynkę do swojego pokoju na plebanię. Z premedytacją wykorzystał uległość i zaufanie dziecka. Czerwony z podniecenia obmacywał ją i pieścił w coraz bardziej wyrafinowany sposób. Ona – oszołomiona, zastraszona – czuła się bardzo dziwnie i niezręcznie, ale nie śmiała protestować, gdyż uważała, iż…tak musi być – skoro robi to ksiądz. Tłumaczył jej gorączkowo i w pośpiechu, że „tak się postępuje, jak się kogoś bardzo lubi i szanuje”. Dziewczynka była bezwolna. Mężczyzna rozebrał się do naga; pokazywał dokładnie swoje intymne części ciała, kazał się dotykać i całować. Następnie to samo robił z Grażynka. Wówczas to po raz pierwszy odważyła się na nieśmiały opór, ale on już na to nie zważał. Kiedy podniecenie zaczęło przyprawiać go niemal o drgawki, rozłożył szeroko jej nóżki i zaczął się na siłę w nią wdzierać. Wchodził w nią raz po raz, a kiedy kończył „był bardzo czerwony i bardzo szczęśliwy” – tak wspomina tę sytuację po latach jego ofiara – ofiara gwałtu katolickiego kapłana.
Jak nietrudno się domyśleć, 9 – cio letnia Grażynka czuła się podle po „uprawianiu miłości” z napalonym pedofilem. Była cała obolała i do głębi wstrząśnięta; biła się z myślami, nie wiedziała jak potraktować zachowanie księdza. Brzmiały jej w główce często powtarzane słowa rodziców: „Wszystko co robi ksiądz jest dobre!” Z drugiej jednak strony ci sami rodzice bardzo ostro reagowali kiedy widzieli u niej jakiekolwiek zainteresowanie własną płcią; wystarczyło, aby spojrzała z ciekawością pod pieluchę młodszego braciszka albo podrapała się bezmyślnie po majteczkach.
Dziewczynka, choć bardzo chciała, wstydziła się opowiedzieć o wszystkim swojej mamie. O ojcu nawet nie pomyślała, gdyż ten traktował ją wyjątkowo zimno, np. w porównaniu z innymi dziećmi; gotów był od razu spuścić jej lanie, jak to często czynił przy byle okazji. Dopiero po czasie zrozumiała, iż prawdopodobnie nigdy nie czuł do niej nic więcej prócz niechęci – jej poczęcie przed laty zmusiło go do ślubu z mamą.
Grażynka poszła tam, gdzie w ciężkich chwilach kazano jej zawsze chodzić – poszła do swojej drugiej w życiu spowiedzi. Akurat spowiadał ksiądz z innego miasteczka. Bardzo oburzył się na…nią; powiedział, że „…Nic się nie dzieje. Z takimi rzeczami nie przychodzi się do konfesjonału…!” Kapłan wypytał się jednak dokładnie, który ksiądz jej to zrobił.
Molestowanie i wymuszone stosunki z księdzem Zenonem powtarzały się. Dziewczynka stała się znerwicowana i zamknięta w sobie. Jej „partner” na początku ostrzegał, a później straszył ją, że jeśli powie komukolwiek o ich „tajemnicy” to rodzice i nikt inny nie będzie ją kochał. Wiedział jak podejść zagubione dziecko; była spragniona miłości – poniewierana przez ojca, jako najstarsza z rodzeństwa zawsze była trochę na uboczu. Ponad wszystko zależało jej na miłości mamy, a teraz usłyszała, że i ją może stracić. Ksiądz Zenon robił z nią co tylko chciał. Nie przestawała jednak rozpaczliwie myśleć, jak się z tego wyplątać. Pewnego dnia powiedziała odważnie rodzicom, iż „…nie będzie więcej chodziła do kościoła”. Zaczęły się krzyki i perswazje, a ojciec pod groźbą bicia zmusił ją do wyjawienia powodu takiego „bezczelnego bluźnierstwa”. Szlochając, opowiedziała jednak tylko o tym, co miało miejsce na samym początku – o sadzaniu na kolanach i głaskaniu po udach. Bała się wyznać czego naprawdę doznała od (dobrze znanego rodzicom) duchownego. Powiedziała też, że z tego powodu czuje się bardzo źle w kościele i prosiła na wszystko, żeby jej tam nie posyłali. Rodzice nawet nie chcieli o tym słyszeć. „Ksiądz cię nigdy nie skrzywdzi. Nie ma w tym nic złego, że cię czasami przytuli i pogłaska; powinnaś się z tego cieszyć…!” – wykrzykiwali jej nad głową. Na drugi dzień miała iść do spowiedzi i wyspowiadać się z „…grzechu nieczystych myśli”. Cudem uniknęła bicia. Cóż miała robić? Chodziła dalej na religię i spotkania „Dzieci Maryi”; unikała tylko jak mogła księdza Zenona – chowała się nawet w zakamarkach świątyni, kiedy dzieci rozchodziły się do domów, a ona miała pójść do jego pokoju. Wikary jednak prawie zawsze ją odnajdywał.
W całym tym upokorzeniu i dramacie dziewczynka nie była do końca przekonana, czy ksiądz robi dobrze, czy źle – tak bardzo przesiąkła mentalnością i agitacją najbliższych, Zenon obsypywał ją cukierkami, a raz nawet dał jej całą szklankę słodkiego wina, po którym dostała zawrotu głowy. Był dla niej miły, choć miał zawsze tylko jeden cel. Dziecko, oprócz nieustannych bólów krocza, dręczyły jednak ciągłe skrupuły i wyrzuty sumienia.
Po mniej więcej półtora roku dramat został na jakiś czas przerwany, ponieważ rodzina Karamarów przeniosła się do Nysy w woj. opolskim, gdzie ojciec dostał nową, nieco lepszą pracę. Cała szóstka zamieszkała również w większym mieszkaniu. Grażynka wyrastała szybko na podlotka i powoli zapominała o największym koszmarze dzieciństwa, kiedy jej prześladowca pojawił się nagle pewnego dnia w domu rodziców. Okazało się, iż został przeniesiony na parafię nie opodal Nysy i (ku uciesze rodziców) będzie u nich stałym gościem. Jeszcze kilka razy udało mu się usidlić i wykorzystać dziewczynkę; kiedyś zrobił to pod nieobecność mamy (tato w tym czasie pracował) w ich własnym domu. Dwukrotnie nakłonił rodziców Grażynki, aby ta pojechała do niego, pomóc mu w robieniu dekoracji w kościele.
Wszystko skończyło się definitywnie, kiedy dziewczynka oznajmiła kategorycznie księdzu Zenonowi, że jeśli nie da jej spokoju powie o wszystkim rodzicom, a jeżeli i to nie poskutkuje, to także innym ludziom. Kapłan w końcu z niej zrezygnował. Grażynka nie miała wówczas jeszcze czternastu lat.
Druga odsłona „czarnego” dramatu w życiu, już wówczas młodej nastolatki, rozegrała się niespełna dwa lata później. Wpadła w oko jednemu z miejscowych księży, który prowadził parafialny chór. Była piękną, niemal w pełni rozwiniętą dziewczyną, a przy tym przejawiała niespotykane zdolności muzyczne – doskonały słuch i piękny głos. Wkrótce okazało się także, iż potrafi bardzo szybko uczyć się gry na różnych instrumentach, ale do tego zainspirował ją już nowy wielbiciel. Namówił rodziców, aby mogła przychodzić najpierw na zajęcia chóru, a potem do niego na plebanię, gdzie on sam będzie ją uczył gry na fortepianie i organach. Grażynka rwała się do muzyki i muzykowania, odnalazła w tym wielką radość i cel swojego młodego życia. Ten zapał przyćmił skutecznie jej czujność, choć miała już wówczas powody, aby być niezwykle ostrożną w osobistych kontaktach z księżmi. Nie wzbudziło jej podejrzeń nawet to, że podczas kilku pierwszych lekcji towarzyszyła im nieznana kobieta, którą jej nauczyciel traktował bardzo swobodnie i przyjacielsko. Kolejne nauki miały już jednoznaczną wymowę. Ksiądz, będący już w sile wieku, zaczął „oswajać” swoją piętnastoletnią uczennicę z seksem i zachowaniami seksualnymi. Podczas gdy ona ćwiczyła zadany utwór, on tymczasem dwa metry od niej, na łóżku również „ćwiczył” ze swoją kochanką. Robili to zawsze przy zamkniętych drzwiach, żeby dziewczyna nie mogła uciec. Tak, jak w pierwszym przypadku, duchowny znał doskonale rodzinę Grażynki oraz wychowanie jakie otrzymała. Wiedział dobrze, iż wpojono jej bezgraniczną ufność, pokorę i szacunek wobec księży. Co prawda zgorszona dziewczyna mogła opowiedzieć wszystko gdyby tylko chciała, ale komu by wówczas uwierzono – smarkuli z VIII klasy czy jemu, statecznemu kapłanowi? Gra była więc warta zachodu. Mógł „wychować” sobie nastoletnią nałożnicę, a może chodziło mu o wciągnięcie jej z czasem do wspólnych zabaw z kochanką? Trudno powiedzieć, w każdym razie edukacja Grażynki przebiegała dwutorowo. Ona sama na początku starała się ignorować namiętną parę i skupiać całą uwagę na grze. Czyniła w niej autentycznie zdumiewające postępy.