W Lądzie nad Wartą, w klasztorze księży Salezjanów wisi ogromnych rozmiarów obraz przedstawiający Sąd Ostateczny. Na rozstaju dwóch dróg rozchodzą się dwie nieprzeliczone masy ludzi: jedni, w sutannach i zakonnych habitach zmierzają węższą drogą do Nieba; wszyscy pozostali, ze zwieszonymi głowami, podążają wprost do piekielnych czeluści. Okazuje się, że duch faryzeizmu zawsze wywierał na katolickich kapłanach niezatarte piętno. Presja wiecznej kary i surowego Boga jest także największym spoiwem utrzymującym obecny Kościół w jedności. Każdy wolnomyśliciel, odstępca czy heretyk ma zaklepane ruszto i rezerwację wideł. Dopóki ludzie będą umierać i nie wyjaśni się dokładnie sprawa „życia po życiu” (czyli do końca Świata), tak długo najskuteczniejszym sposobem na przytarcie nosa nieprawomyślnym i zastraszenie całej reszty – pozostanie ciągłe „podgrzewanie” piekielnych pieców. To bez wątpienia najbardziej uniwersalna i ponadczasowa metoda.
Teologowie i bibliści podpierają swoją teorię zagłady grzeszników konkretnymi fragmentami z Pisma Świętego. Rzeczywiście jest ich niemało. Konkretne, obrazowe wizje Sądu nakreślił sam Jezus. Mowa jest również o karze, mękach i wiecznym – nieugaszonym ogniu.
Katoliccy badacze Pisma przyjmują te opisy niezwykle dosłownie. Dogmatem wiary katolickiej jest na przykład to, że kary piekła polegają na prawdziwym przypiekaniu potępieńców. Ma do tego służyć prawdziwy, fizyczny ogień lub żar – porównywany do… żaru słonecznego. Z tą „nieomylną prawdą Kościoła” łączy się następna – „…Kary piekielne są karami materialnymi…” – co jest już tak wielką bzdurą, iż trudno tu nie poddać się uczuciu politowania. Każdemu dziecku można wytłumaczyć, że niematerialna dusza nie może podlegać materialnym karom!
Prawdziwa mądrość katolickich mędrców polega na podkreślaniu tego, co w sam raz pasuje do katolickiej doktryny. Najlepiej jeśli jakiś fragment Biblii, wypowiedź świętego lub ojca Kościoła, potwierdza (nieważne w jakim kontekście) słowa papieża – tego czy poprzednich. Całe sztaby teologów głowią się nad tym, jak wybrnąć jakimś cytatem z kolejnych papieskich gaf i niedorzeczności. Na tej zasadzie i tym sposobem stworzono większą część doktryny katolickiej. Także w naszym temacie teologowie i bibliści wyszli na przeciw oczekiwaniom któregoś z papieży – wyszukali urywki o sądzie i karach, po czym zgodnie orzekli, że trzeba je brać dosłownie. O dziwo, ogólna opinia współczesnych uczonych w Piśmie o biblijnych opisach jest zupełnie odmienna. Przestrzegają bardzo mocno przed dosłownym, literowym tłumaczeniem, nawet słów samego Jezusa. Jeśli by przyjąć odwrotne podejście, trzeba by uznać, iż np. Jezus nie był jedynakiem („…oto Jego Matka i bracia stanęli na dworze…” [15], św. Piotr był szatanem [16], a zbawionych będzie tylko 144 tysiące [17].
O ile takiej interpretacji teologów (co do całej Biblii) nie można odmówić racji bytu, to trzeba też jasno powiedzieć, że tam gdzie jest im wygodnie czytają wszystko Jota w jotę” – jak leci, chociażby nie pasowało to nijak do całego kontekstu Słowa Bożego. Tymczasem z tego kontekstu jasno i wyraźnie wynika tylko bezmiar Bożej miłości i przebaczenia. Skoro za teologią katolicką przyjmujemy, iż nasz Stworzyciel i Odkupiciel posiada wszystkie swoje przymioty w stopniu najwyższym i doskonałym, to dlaczego jeden z nich «miłosierdzie» próbuje się na siłę ograniczać!?
Jak to więc w końcu jest? Hulaj dusza, piekła nie ma!?
Aby znaleźć klucz do odpowiedzi na to pytanie musimy znowu powrócić do problemu sensu życia, cierpienia i śmierci; łączy się to bowiem w oczywisty sposób ze sprawą wiecznej odpłaty i może być rozpatrywane tylko w całej perspektywie odniesienia Boga do człowieka. Klucz leży właśnie w tym – jak traktuje nas Bóg.
Nie ulega wątpliwości, a Pismo Święte mówi o tym wielokrotnie i bardzo wyraźnie, że stworzenie człowieka było przejawem Bożej miłości. Księgi natchnione mówią dalej o nieposłuszeństwie ludzi, którzy – począwszy od Adama i Ewy – zaczęli korzystać ze swojej wolnej woli, nie zawsze po myśli Stwórcy. Alegorycznego, bajkowego opisu grzechu pierworodnego i wygnania z Raju nie wolno traktować dosłownie. Bóg nie potępiłby człowieka za użycie jednego z darów, którym go obdarzył – PRAWA WYBORU. Wszechwiedzący najlepiej znał „dzieło rąk swoich”, które tym m.in. różniło się od zwierząt, że było wolne. W wolności również wyraża się najpełniej nasze podobieństwo do Boga, Którego może tylko smucić i ranić to, iż nie wykorzystujemy jej (wolnej woli) zgodnie z Jego przykazaniami. Cała dalsza Historia Zbawienia Starego Testamentu potwierdza tę tezę. Miłość Stwórcy dla własnych stworzeń nie dopuszcza potępienia, a jedynie ukierunkowanie (np. przez patryjarchów, proroków, biblijne teksty natchnione) na właściwe drogi. Tak zachowuje się każdy ojciec wobec swych dzieci – napomina, ciągle i do końca kochając. Szczytem tej miłości było poświęcenie Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, za grzechy całego świata. Dla Boga nasza grzeszność jest czymś oczywistym – wpisanym w naszą naturę; jest konsekwencją wolności. Ludzie sprawiedliwi, święci – nigdy nie byli przez Niego hołubieni i wywyższani, wręcz przeciwnie – wielokrotnie ich doświadczał. Nigdy nie liczyła się u Niego ilość odmawianych modłów i praktykowanie wyrzeczeń. Sam Jezus ganił składanie ofiar, wielomóstwo na modlitwie oraz faryzejskie, skrupulatne trzymanie się prawa Bożego! [18] Wszystko to świadczy o tym, że Pan Bóg nie przykłada większej wagi do czynienia dobra, jako wartości samej w sobie. Jest to oczywiste – nie można „wzbogacić” dobrem Tego, Który ma wszystko w „pełnej obfitości”. Niebieski Ojciec cieszy się z każdego przejawu naszej dobrej woli; z każdego dobrego uczynku, ale to jakimi jesteśmy ludźmi nie przesądza o naszym ostatecznym losie, a tym bardziej nie może być powodem wiecznego potępienia. Jeśli ktoś tego nie rozumie, odsyłam go do cudownej „Przypowieści o Synu Marnotrawnym” [19], tłumaczącej wszelkie wątpliwości.
Syn będący stale przy ojcu, uwidacznia postawę człowieka bogobojnego. Ojciec traktuje go na zasadzie -,jak jesteś, to dobrze”. Prawdziwa ojcowska troska kieruje się w stronę tego, który zbłądził – syna marnotrawnego. O niego warto zabiegać, na niego czekać na drodze do domu, bo to on – będąc słabym i grzesznym – zbłądził. Ku niemu zwraca się cała miłość Ojca. A kiedy niewdzięczny, splugawiony największymi grzechami syn uznaje, że ani bogactwo, ani rozpusta nie dały mu szczęścia – powraca skruszony, aby odebrać słuszną karę. Co czyni Ojciec? Rzuca się mu na szyję, ubiera w najpiękniejsze szaty, zakłada na jego palec pierścień (symbol władzy), karze zabić cielę, wyprawia wielką ucztę i ogłasza powszechną radość. Nie liczy się dla niego zło samo w sobie, które popełnił grzeszny syn. Miłość przekreśla najgorsze winy i wszystko przebacza. Ciężar gatunkowy wyrządzonego zła nie ma najmniejszego znaczenia. Im ktoś więcej nagrzeszył, tym większa jest radość z jego nawrócenia, choćby nastąpić ono miało w ostatniej chwili życia. Bóg rozumie nas o wiele lepiej niż nam się wydaje. On patrzy w głąb serca i najbardziej cieszy Go, kiedy sami przekonamy się co jest dla nas lepsze i że nasze miejsce jest przy Nim. Ludzkie grzechy, wbrew temu co mówi Kościół, nie szkodzą Bogu ani Go nie ranią. Porównania do ran Chrystusa są czystą alegorią. Nie zapominajmy, iż opisy biblijne – nie mówiąc już o całej Tradycji Kościoła – to dzieło literackie; natchnione, ale stworzone przez ludzi. Bogu tak naprawdę zależy na tym, żeby jak najwięcej zatwardziałych w grzechach synów marnotrawnych, odnalazło drogę do Niego. Na tych, którym to się nie udało albo którzy nie zdążyli, zawsze czeka maleńka kropla krwi Zbawiciela, obmywająca ze wszelkich win.
Czy można sobie wyobrazić, aby Kochający Ojciec potępił swoje dzieci, choćby nie wiem jak nabroiły!? A rodzice ziemscy, czy wyrzekają się popełniających błędy własnych dzieci? Wręcz przeciwnie, są one obiektem ich nieustannej i szczególnej troski! Biblia mówi jasno: „Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył”… „Ja nie mam żadnego upodobania w śmierci – wyrocznia Pana Boga…” [20]
Kto twierdzi, że Bóg – Najlepszy Ojciec, Który Syna swojego dał na Ofiarę za nas – jest jednocześnie mściwym katem i oprawcą, wtrącającym za karę ludzi do piekła na wieczne męki – jest winien obrazy Boskiej. Winni są wszyscy teolodzy i współcześni „uczeni w Piśmie”, którzy straszą biednych ludzi Bogiem – sadystą.
Żeby nie wyglądało to w ten sposób – wymyślono przewrotną, szatańską tezę, iż to sam człowiek, popełniając grzech skazuje się na ogień wieczny, a Pan Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Wyobraźmy sobie palące się w pożarze dziecko i stojącego obok spokojnie ojca. A może to teolodzy i bibliści są sadystami!? Nie posądzam ich o to, ale jak potrzebowali bicza na owieczki to go ukręcili! Prawda jest taka, że „Bóg za dobre wynagradza”, a złe puszcza w niepamięć nawróconym; przebacza zaś grzesznikom. Jeśli tak nie jest, to cóż warte byłoby nasze życie – ciężkie i pełne cierpienia, niepewności i strachu; kończące się śmiercią, sądem i mękami!? Już sama wiara w Jezusa Chrystusa, a nie pełnienie dobrych uczynków, jest dla naszego Ojca wystarczającym powodem, aby przebaczyć nam nawet najcięższe winy. Jeśli ktokolwiek ma co do tego jakieś wątpliwości – musi koniecznie przeczytać List Świętego Pawła do Rzymian [21]. Ja jestem tylko ułomnym człowiekiem i mogę kłamać, ale Słowo Boże nie kłamie!!!