Słowa, które napisałem nie pochodzą wprost ode mnie. Wyczytałem je w oczach cierpiących niewinnie ludzi – załamanych surowością życia, powalonych ciężką chorobą, stojących w obliczu śmierci. Widziałem w nich niemoc i strach przed czymś nieodgadnionym. Bezsilność doprowadzała ich do rozpaczy albo krańcowego przygnębienia. Wszyscy zagubieni, przybici swoim losem ludzie wołają z całej duszy do Boga: „dlaczego!!?”, „za co!!?”. W ich wołaniu ukryta jest już odpowiedź – to wszystko nie ma najmniejszego sensu; jest tylko dziełem przypadku.
Co odpowiadają tym ludziom księża? – „…Cierpisz za grzechy swoje i całego świata”, „Wytrwaj do końca to będziesz zbawiony”, „Ofiaruj swoje cierpienia w intencji zatwardziałych grzeszników”, „Bóg tak chce…ma w tym swój zbawczy plan…”
Kompletne bzdury!!! Obarczać winą Boga za cierpienia ludzi!!! Z tych biedaków robi się jeszcze na siłę ofiary. Przypomina to trochę rytualne mordy na niewinnych ludziach w kulturach pierwotnych. Oni też (np. palone żywcem dziewice) mieli być przebłagalną ofiarą dla różnych pogańskich bożków. Jak można dzisiaj wciskać ludziom takie bzdety!? Zresztą taka argumentacja wcale do nich nie przemawia. Wiem o tym doskonale, bo kilka lat wstecz sam próbowałem karmić ich takim „sianem”. Oni chcą żyć, cieszyć się życiem – do tego zostali stworzeni. Trzeba mówić im prawdę – o bezgranicznej miłości Boga, Który czeka na nich z utęsknieniem, aby oddać im stokroć więcej niż stracili przez zły los. Otumanieni kościelną demagogią nieszczęśnicy, tracą ostatnią nadzieję i gubią zupełnie sens tego, co ich spotkało. Tymczasem sami nie wiedzą, jak bardzo blisko Boga się znajdują, przez sam fakt cierpienia. Pozornie są jeszcze daleko – często zbuntowani, a nawet złorzeczący. Jednak wokół nich czuje się już Ducha Bożego, wszechogarniającą miłość Zbawiciela. On już tęskni za nimi i czeka na drodze, aby rzucić się na szyję swojemu zbłąkanemu dziecku, ubrać go w dostojne szaty i wyprawić na jego cześć wielką ucztę.
Stworzyciel patrzy na ubywający ciągle piasek w klepsydrach naszego życia. Wie, że na ziemi jesteśmy tylko prochem skazanym na poniewierkę, w zależności od tego jaki zawieje wiatr: dobry lub zły. Nie chce w to wszystko ingerować, pomagać, wspierać – bo wie, że wszystko co nas spotyka jest przejściowe.
ROZDZIAŁ VII PIEKŁO DLA BIEDAKÓW
Piekło, jako miejsce czy też stan w jakim znajduje się po śmierci dusza, NIE ISTNIEJE!!! Zostało wykoncypowane przez służalczych wobec papieży teologów, którzy zręcznie manipulując biblijnymi fragmentami, wymalowali w świadomości ludzi wierzących dantejskie obrazy wiecznej pomsty Chrystusa nad grzesznikami. Innymi słowy Jezus – Najlepszy Pasterz, jako Sędzia na końcu czasów, miałby skazywać swoje zabłąkane owieczki (o które zawsze najbardziej się troszczył) na: „wieczne potępienie”, „nieugaszony ogień”, „płacz i zgrzytanie zębów…”. Te określenia piekła były zawsze i są z lubością przytaczane przez tomistycznych teologów, biblistów i kaznodziejów. Kiedyś jeden z nich w rozmowie ze mną powiedział:
„…Trzeba, proszę księdza, jak najczęściej przypominać ludziom o śmierci i karze. Trzeba straszyć ich ogniem piekielnym, bo to ostatni ratunek przed zupełnym upadkiem moralnym i rozwiązłością…”
Takie jest stanowisko całego Kościoła; tak też rozumuje i głosi swoje poglądy większość księży. W rzeczywistości chodzi o przywiązanie zastraszanych ludzi do Kościoła, a więc – co za tym idzie – do: opłat za sakramenty, niedzielnej tacy, corocznej zbiórki (pardon – „wizyty duszpasterskiej) i okazjonalnych „zrzutek”, intencji mszalnych; „frycowego” za place, pomniki na cmentarzach itp.
Jeden z biskupów włocławskich chwalił się kiedyś w gronie tamtejszych księży, jak to – będąc jeszcze proboszczem – wciskał ludziom na kazaniach wyssane z palca tzw. przykłady. Sprytny duszpasterz (przeważnie tacy zostają biskupami) opowiadał ludziskom, a one wierzyły: jak to wyrzucił złego ducha z opętanego nim człowieka; o nieboszczyku, który straszył w swoim byłym domu, dopóki duchowny nie odprawił za niego Mszy św. itp. Wszystkie te bajery „sprzedawał” swoim owieczkom „powodowany wielką troską o ich zbawienie”. „…A ile później babki Mszy pozamawiały; jaki respekt czuły przede mną…!” – chwalił się biskup.
Jeśli już jestem przy biskupie Andrzejewskim, krajowym duszpasterzu rolników – przypomina mi się dokładnie jego konferencja do kleryków w seminarium w czasie, gdy na krótko pełnił obowiązki ordynariusza diecezji, po śmierci biskupa Zaręby. Powiedział wówczas ni mniej, ni więcej: „…Jeśli ktoś z ludzi świeckich przyjdzie do was, aby skarżyć się na jakiegoś księdza, że zrobił to czy tamto – nigdy i pod żadnym pozorem nie wolno wam przyznać mu racji, choćbyście sami wiedzieli to samo co on! Mówcie zawsze z wielkim przekonaniem i naciskiem, że to oszczerstwo, nierealne, niemożliwe! Ja zawsze tak postępuję, a ludzie – jeśli nawet nie wierzą – przynajmniej mnie samego mają za bardziej świętego niż jestem; o tamtym zaś, który im podpadł, mówią: to musi być jakiś wyjątek…”
Nie strachem ani kłamstwem, ale miłością i przebaczeniem posługiwał się Jezus, chcąc przybliżyć ludziom Ojca. Tymczasem podstawową działalnością Kościoła jest szerzenie strachu. Najlepiej udaje się to w przypadku dzieci (już od przedszkola – w myśl konkordatu), u których na długie lata, a najczęściej do śmierci, pozostanie w świadomości obraz karzącego Boga. Strach nie jest metodą na nawrócenie czy też podniesienie poziomu moralności chrześcijańskiej. Zwykło się mówić, iż – przekonać kogoś do jakiejś idei; uzyskać poklask, akceptację, wielki posłuch i szacunek – można albo miłością albo strachem. Nie trzeba chyba dokonywać rozróżnienia skutków jednej i drugiej metody. Czyż nie o przemianę serc apelował Jezus?!
Cóż z tego, że morderca nie zabije ze strachu przed dożywociem czy stryczkiem, skoro w głębi serca już dawno kogoś „załatwił” i zrobi to w końcu naprawdę, jak tylko będzie miał dobrą okazję i przestanie się bać.
Czy lepiej jest, gdy żona zgadza się z mężem, ponieważ go kocha i szanuje? A może strach przed ciosem w szczękę jest lepszą motywacją?
Kiedy katoliccy hierarchowie zorientowali się, że fanaberie papieży, feudalne zacofanie struktur kościelnych, pogardliwe i interesowne traktowanie wiernych oraz autokratywne rządy Kościoła – nie staną się nigdy przedmiotem szacunku i miłości ze strony tzw. laikatu
– wymyślili na postrach piekło. Nie musieli się zresztą wielce wysilać
– wystarczyło jedynie „wziąć” kilka klasycznych fragmentów Biblii i dorobić do nich parę dobrze skrojonych scenariuszy dreszczowców. Propaganda z ambon „na dołach”, jak zwykle dopełniła całości wytycznych „góry”.
Niewielu jest ludzi, zwłaszcza tych wyrosłych z katolickich korzeni, którzy oparliby się takiej agitacji. W mniejszym lub większym stopniu każdy człowiek boi się śmierci, to jest naturalne.
Jeśli do tej naturalnej ludzkiej bojaźni dołączyć jeszcze strach przed wiecznymi mękami; rzucić parę dogmatów o świętości Kościoła, jego monopolu na prawdę oraz nieomylność papieża – to Powiedzcie mi – gdzie mają iść biedni, zastraszeni, skołowani ludzie? Pójdą do Kościoła!!! I o to właśnie chodzi. Kościół (czyt. duchowieństwo) bez ludzi upadnie, zginie, przestanie istnieć! To ludzie utrzymują go przy życiu swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi; nie modlitwami, postami czy cierpieniem, ale PIENIĘDZMI, bo TEN Kościół nie może istnieć bez pieniędzy w odróżnieniu od Kościoła Jezusa i apostołów – partego na wzajemnej miłości, silnego wiarą swoich członków. Pieniądze są głównym celem dzisiejszego Kościoła, a raczej jego możnych strażników. Właśnie dla nich ten cel uświęca wszelkie środki. Tak, jak Jezuici grabili i mordowali dla żądzy zamorskich bogactw, inkwizytorzy palili na stosach dla zagarnięcia dobytku swoich ofiar – tak też zawsze wizja piekielnych otchłani naganiała ciemne owieczki do kościelnych „naw”, gdzie czcigodni pasterze „doili” je skutecznie z gotówki. Ten ostatni sposób, jak już wcześniej wspomniałem, okazał się najbardziej uniwersalny i ponadczasowy – przetrwał do naszych czasów i stał się największym batem na „pospólstwo”. Czyż to nie jest największy szantaż w dziejach ludzkości – straszyć całe pokolenia, miliardy ludzi piekłem – po prostu dla kasy!!?
Szatan, który oczywiście istnieje, ale tylko po to, żeby zwodzić ludzi na ziemi – wykazał się w tym przypadku szczególną przebiegłością, co w niczym nie umniejsza zasług jego niezwykle pojętnych uczniów. Znalazł on w osobach współczesnych faryzeuszy najbardziej wdzięczny materiał do swoich szatańskich intryg.
Kary przewidziane dla potępieńców są wielorakie, a same źródła katolickie opisują je jako „nie do opisania”. O fizycznym ogniu i torturach już wiemy. Do tego dochodzi jeszcze wieczny „brak oglądu Boga” oraz obcowanie z szatanami i innymi potępieńcami. W całym tym towarzystwie panuje ciągła nienawiść; wszystko dzieje się w nieprzeniknionych ciemnościach i potwornym…zimnie. Wielki ten koszmar toczy się „pod ziemią”.
Zaznaczam, że to nie są moje wymysły ani też żadne ubarwienia. Sam musiałem studiować te brednie m.in. w oparciu o „Katolicki Katechizm Ludowy”, napisany przez ks. Spirago (tom I,II,III) lub „Eschatologię” ks. M. Ziółkowskiego, który podpiera kościelne mądrości – nie wersetami biblijnymi – ale wymysłami pierwszych zwodzicieli Chrześcijaństwa, np. św. Cyprianem:
„Skazanych będzie paliło zawsze rozpalone piekło i gorejącymi płomieniami pożerająca kara, a nie będzie niczego, skąd katusze mogłyby mieć kiedyś spoczynek lub koniec… Nie wszyscy potępieni ponoszą jednakowe kary; jedni doznają większych cierpień, inni zaś mniejszych. Intensywność mąk piekielnych zależy od ilości i ciężkości grzechów” [26].