On nie, ale kościelni ustawodawcy nie wahają się „wrzucać” tam niemal wszystkich, nie wyłączając małych dzieci. Niemal wszystkich
– prócz siebie! Sami nazywają się „wybrańcami”, „pomazańcami Bożymi”. Mówią o sobie: „następcy apostołów”, „zgromadzenie święte”, „królewskie kapłaństwo”. Swoje faryzejskie, obłudne, instrumentalne i interesowne podejście do Słowa Bożego, Bożych Przykazań i powierzonej sobie Bożej Owczarni – określają mianem: „obrony depozytu wiary”. Wszelkie ewidentne błędy i wypaczenia – jeśli już (wyjątkowo!) się do nich przyznają – zwykli kwitować „Ecclesiae suplet” – „Kościół ponad wszystko”, „potęga Kościoła to przewyższa”. Takie samo podejście charakteryzuje tych „nieomylnych stróżów moralności” wobec wszelkiego rodzaju krytyki ich doktryny. Niewybaczalne jest poddawanie w najmniejszą wątpliwość choćby jednego ustalonego dogmatu; można go co najwyżej samemu trochę „nagiąć” dla własnych potrzeb i korzyści. „Święte gremium” nie zniży się przecież nawet do polemiki z jakimkolwiek odstępcą, który w „normalnych” warunkach tzn. w Średniowieczu – okresie świetności Kościoła, najbardziej odpowiadającym jego ideologii – powinien podtrzymać płomień jakiegoś stosiku. Ludzie, na litość Boską! Czy w XXI wieku można tolerować jeszcze takie anachronizmy i zacofanie pod demagogicznymi szyldami „Bożego wybraństwa” oraz „niezmienności natchnionej nauki”. Bez wątpienia o wiele łatwiej jest w ten sposób trzymać w ciemnocie całe narody, a swoje własne struktury w ryzach i pozorach jednomyślnej, niepodzielnej całości. To nie ma nic wspólnego ani z konserwatyzmem, ani też z kultywowaniem „czcigodnej” tradycji. Jeśli natomiast komuś wydaje się, że dyktatury, monarchie, imperializmy, szowinizmy oraz ideologie oparte na propagandzie sukcesu i strachu mamy już dawno za sobą – grubo się pomylił: Kościół Katolicki jest wieczny!
ROZDZIAŁ VIII NIEBO DLA DUCHOWNYCH
Podczas mojej pracy duszpasterskiej, różni ludzie pytali mnie dość często o Niebo – jak ono wygląda? gdzie się znajduje? itp. Większość wierzących trapi niepewność – czy Niebo jest dla nich osiągalne, realne? W podtekstach tych pytań kryło się jedno pytanie zasadnicze: Czy w ogóle warto starać się tam dostać?
Takie wątpliwości rodzą się na gruncie demagogii sianej przez Kościół Katolicki Któż może lepiej wiedzieć jak wygląda Niebo, jeśli nie prałaci i kardynałowie „świętych”, „nieomylnych” kongregacji? Zamieszkują super komfortowe rezydencje w najpiękniejszych i najbogatszych dzielnicach Rzymu. Większość z nich ma prywatne pałace i apartamenty rozsiane po całym świecie. Na co dzień korzystają z elitarnych klubów z basenami, saunami, kortami, salonami masażu i wszelkim innym dobrodziejstwem, wymyślonym przez kolejne cywilizacje. Wielu (na jednego mam świadka), będących jeszcze w sile wieku, odwiedza pokątne przybytki rozpusty, których nigdy nie brakowało w Świętym Mieście. Żyją po prostu jak pączki w maśle i nic dziwnego, bo stać ich na to, jak mało kogo. Spływają do nich rzeki, wodospady pieniędzy z całego Chrześcijańskiego Świata. Tajemnicą poliszynela są kolejne afery finansowe w instytucjach i bankach watykańskich, tuszowane skrzętnie wewnątrz „własnego gniazda”. Tysiące wysokich rangą duchownych, zatrudnionych w kilkunastu kongregacjach tj. urzędach Kurii Rzymskiej, ma niebywałe możliwości do robienia machlojek i przekrętów. Wiadomo, że Jak obrodzi – ma gospodarz i złodziej”, a w Watykanie jest zawsze urodzaj na wartościowe papierki Jakby tego wszystkiego było mało – kurialiści w Rzymie mają często własne parafie, zakony lub całe diecezje i kolegów „po fachu” na całym świecie. W kuriach biskupich Łodzi i Włocławka, z którymi byłem związany, nie było tygodnia bez paru kilkudniowych odwiedzin przewielebnych, czcigodnych gości ze wszystkich stron Kuli Ziemskiej. Nasi biskupi również spędzają co najmniej kilka miesięcy w roku „na wojażach”. Gdzie w końcu mają się rozerwać – na dancingu, 500 metrów od własnego pałacu? Co w końcu mają do roboty – przerzucić i podpisać parę papierków? Jednym z ich najcięższych obowiązków jest dość częsta obecność na wszelkiego rodzaju imprezach kościelnych – beatyfikacjach, poświęceniach, posiedzeniach, wizytacjach, odpustach, inauguracjach i pogrzebach kolegów. To wszystko jednak, nie wyłączając ostatniego, łączy się zawsze z wielką wyżerką i dobrą zabawą po części oficjalnej.
Współcześni apostołowie Chrystusa, Który nie miał nawet własnego osiołka, jeżdżą wozami za parę miliardów (st. zł), robionymi przeważnie na zamówienie. Znam tylko jednego biskupa w Polsce, objeżdżającego diecezję Polonezem. Na dalsze trasy – z przyczyn oczywistych – „dosiada” jednak Mercedesa. Naturalnie każdy z hierarchów ma jednego lub dwóch szoferów, służące, lokajów, a nawet (idąc z postępem) własnych ochroniarzy.
Powróćmy teraz do kościelnej wizji Nieba, wydumanej przez wyżej wymienionych. Oni mają niebo na ziemi; chcieliby więc jakoś przedłużyć tę sielankę. To chyba jedyna cała grupa społeczna (może z wyjątkiem szejków arabskich), która przeniosłaby chętnie swoją ziemską „wegetację” wprost do „krainy wiecznych łowów”. Niebiańską szczęśliwość „na łonie Abrachama” hierarchowie Kościoła widzą i określają jako: wieczną ucztę, niekończące się nabożeństwa z hymnami pochwalnymi na cześć Pana, odpoczynek na „zielonych” pastwiskach, zasiadanie po prawicy Boga w towarzystwie innych zbawionych tj. kolegów. Takie sformułowania widnieją w niepodważalnych dogmatach oraz oficjalnych dokumentach dotyczących tzw. eschatologicznej wizji człowieka (czyli jego ostatecznych losów). Współpracują oni ściśle z biblistami, którzy jak zwykle skwapliwie wykorzystali autentyczne fragmenty z Biblii do skonstruowania kolejnego kawałka doktryny Kościoła, pod którym chciałby podpisać się papież.
Jak naprawdę wygląda rzeczywistość Nieba – naszej Ojczyzny i ostatecznego celu, po ziemskiej podróży zwanej życiem? Aby dać pełną odpowiedź na to pytanie trzeba wpierw jeszcze raz uświadomić sobie, co właściwie jest warte te 70, 80 szarych, znojnych lat (nie wspominając już o przypadkach trwałych kalectw oraz tragicznych i przedwczesnych zgonach ludzi o wiele młodszych) spędzonych przez nas na Planecie Ziemia. Każdy człowiek, będący choćby średnio wnikliwym obserwatorem, może stwierdzić, że przysłowiowy „funt kłaków” to najwłaściwsza cena za ludzkie życie. Patrząc ciągle z handlowego tj. trzeźwego punktu widzenia – któż rozsądny dałby więcej za coś, co w każdej chwili można bezpowrotnie stracić!? Nie trzeba zresztą bacznie obserwować i filozofować, wystarczy choćby trochę wspomnień z własnych przeżyć.
Jako szary śmiertelnik, a także były kapłan z doświadczeniem spowiednika, mogę nazwać życie: pasmem stresów, z chwilami względnego spokoju; walką o przetrwanie, przeplataną krótkimi zawieszeniami broni; nieustanną pogonią za szczęściem, przypominającą ściganie własnego cienia itp. W każdym razie na samym końcu tej walki i bieganiny, ostatnim „rzutem na taśmę” kopiemy wszyscy w kalendarz. Są dwie jedynie pewne rzeczy w całym tym wyścigu – start i meta.
Tak naprawdę Niebo jest przeciwnością życia, które na upartego można nazwać piekłem. Niepewność – ustępuje miejsca gwarancji bezpieczeństwa; ulotność – zamienia się w niezmienność, strach – w ukojenie; ciągłe uciążliwości i cierpienia – łagodzi wieczna ulga, pociecha i osłoda.
O samym momencie śmierci musimy myśleć tylko i wyłącznie jak o wejściu do Nieba, bo taka jest prawda!!! Śmierć jest nagrodą po trudach życia, a nie „karą za grzech pierworodny”!!! To propaganda strachu i wiecznego obwiniania człowieka, rozsiewana przez Kościół, uczyniła z dzieci Bożych zastraszone, do końca niepewne swego losu „zające” na wielkim polowaniu. Trójca Przenajświętsza, wraz z orszakiem aniołów na koniach, dziesiątkuje z dubeltówek ludzkie plemię. Po zabiciu upolowaną „zwierzynę” piecze się na piekielnym ogniu w sposób tradycyjny tj. dokładnie i bardzo długo („wiecznie”), odcinając się w ten sposób zdecydowanie – w poszanowaniu tradycji – od zupełnie nieprzydatnych w tym przypadku mikrofalówek.
Niebo jest rzeczywistością duchową. Bardzo trudno zatem w ludzkich słowach, przystosowanych do opisywania rzeczywistości materialnej, oddać charakter samego szczęścia, które nas tam czeka. Bez wątpienia nagroda Nieba będzie polegała na zrealizowaniu w sposób doskonały naszych wszelkich niespełnionych pragnień ziemskich. Nie znaczy to oczywiście „zaliczenia” wyśnionej dziewczyny albo kupna samochodu marzeń! Wieczny odpoczynek na „łonie Abrachama” nie będzie wiecznym zbijaniem bąków w jakiejś nadmorskiej posiadłości albo byczeniem się na hamaku w cieniu drzew.
Kiedy byłem w liceum, pewnego razu wspólnie z kolegami gasiliśmy po lekcjach pragnienie w przydrożnym barze. Gorąc był niesamowity, a zimne, kuflowe piwo smakowało jak napój bogów. Jeden z chłopaków powiedział wtedy z rozbrajającą powagą:
„…Panowie, jak w Niebie nie ma dobrego browaru to ja się nie piszę…!” Drugi szybko go uzupełnił: „…stary, zapominasz o laskach! Dla mnie Niebo to beczka piwa, harem lasek i wór kasy, żeby uzupełniać towar…”
Dziwić się chłopakom, iż tak właśnie wyobrażali sobie wieczną nagrodę, skoro świeżo w pamięci mieli nauki księdza katechety o Niebie, jako „niekończącej się liturgii”. Broniąc się przed takimi wizjami, większość ludzi utożsamia szczęście wieczne z doczesnym odczuwaniem różnych przyjemności. Jest to z drugiej strony bardzo ludzkie i naturalne – człowiek ma zawężony horyzont, widzi i odczuwa to, czym żyje na co dzień. Ciągle do czegoś dąży, czegoś pragnie! Są to przeważnie pragnienia materialne. Niby dobrze wiemy, że sława, władza czy bogactwo nie dają szczęścia. Świadczą o tym chociażby samobójstwa bogatych, sławnych i wielkich tego świata. Mimo wszystko jednak wydają się nam one przeważnie głupie i niezrozumiałe. Wszyscy wiedzą, że pieniądze szczęścia nie dają, ale każdy chce się o tym przekonać na własnej skórze. Bardzo niewielu ludzi żyjąc na ziemi kieruje się wartościami duchowymi tak, jakby już byli w Niebie. To ideał niezwykle trudny do zrealizowania; ogromny wysiłek, na który po prostu nie stać większości śmiertelników. Generalnie Niebo jawi się nam jako osiągnięcie wszystkiego – uwieńczenie najskrytszych planów i zasłużony, wieczny odpoczynek. Tak też jest w rzeczywistości, ale w jakże innej perspektywie! Na zupełnie innej płaszczyźnie!