Wszystkie pragnienia i pełnię szczęścia osiągniemy w sposób doskonały tj. duchowy. To co materialne jest z samej swojej natury przejściowe i niedoskonałe. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że człowiek na ziemi nigdy nie jest do końca szczęśliwy i usatysfakcjonowany tym co posiada, jak również tym co odczuwa. Niezmiennym odczuciem każdego z nas jest niedosyt. Rzeczywistość duchowa zapewni nam nareszcie doskonałe, bezgraniczne spełnienie. Cielesny popęd i naturalna potrzeba bliskości ukochanej osoby ustąpi miejsca miłości absolutnej, uniwersalnej, idealnej. Żądza posiadania zostanie zaspokojona posiadaniem bez granic…dóbr duchowych – jedynie trwałych i naprawdę wartościowych. Dusza ludzka, uwolniona z cielesnej powłoki, wykorzysta wreszcie swoje wszystkie właściwości. Nie będzie już ograniczona czasem ani przestrzenią. Nie będzie także podlegała cierpieniom, troskom, namiętnościom i pragnieniom, które dyktowało jej ciało. Wszelkie ułomności oraz niedogodności związane z ziemską wegetacją przestaną istnieć.
Człowiek z chwilą śmierci przestaje być tylko najbardziej rozwiniętym spośród naczelnych. Staje się „duszą żyjącą” podobną do Ducha Bożego. To podobieństwo wyrażać się będzie w tych samych przymiotach, właściwych dla bytu duchowego, a nie w samej Wszechmocy, którą posiada tylko Sam Bóg.
Istotą szczęścia w Niebie jest więc zaspokojenie wszelkich potrzeb, polegające w zasadzie na ich… braku. Wyraził to jednoznacznie sam Jezus mówiąc o „wodzie”, która zaspokoi wszelkie „pragnienia i łaknienia” przechodzących ze śmierci do życia [43]. Drugie, największe źródło szczęścia to powrót do domu Ojca i samo z Nim przebywanie. Znękana dusza po ziemskiej pielgrzymce, podczas której doznała wielu zmartwień i upokorzeń – nie znalazłszy dla siebie „właściwego miejsca” i nie zaznawszy szczęścia – zanurza się w bezgranicznej Ojcowskiej miłości.
Nie muszę chyba dodawać, że Niebo nie jest żadnym miejscem i nie należy szukać go wysoko „w niebie”. Jest to błogostan, w którym znajduje się dusza zaraz po śmierci; nie związany ani z czasem, ani z przestrzenią. Rozpatrywać go można – mówić i myśleć o nim – wyłącznie w perspektywie nadprzyrodzonej, na płaszczyźnie duchowej.
Chciałbym tu zdecydowanie wystąpić przeciwko jednemu z fragmentów doktryny, wspólnemu m.in. dla Adwentystów Dnia Siódmego i Świadków Jehowy. Chodzi o głoszoną przez nich naukę o „tchnieniu życia”, będącym dla nas Katolików – odpowiednikiem duszy. Według naszych braci innowierców, dla których mam ogromny szacunek za ich umiłowanie Biblii, nie ma w ogóle czegoś takiego jak „dusza”, a człowiek z chwilą śmierci przestaje faktycznie istnieć. Dopiero ci nieliczni, którzy sobie na to zasłużyli, zmartwychwstaną do życia wiecznego. Reszta jest na zawsze unicestwiona.
Nie rozwodząc się zbytnio powiem, że takie poglądy są sprzeczne z Bożą miłością i Bożym Objawieniem tak samo, jak katolickie dogmaty o wiecznych mękach dla grzeszników. Drodzy Bracia! Pan Bóg nie po to Stworzył, Nauczał; a potem Cierpiał, Umarł i Zmartwychwstał za setki miliardów ludzi, aby pozostawić przy życiu setki tysięcy. Nie mógłby – będąc naszym Najlepszym Ojcem Samą „Miłością” – zakpić sobie z nadziei całych pokoleń na przetrwanie i wspólne z Nim życie. Gdzie tu miejsce na Boże przebaczenie!
Nie ma więc piekła! Pismo Święte nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości. W Bożym planie odkupienia i zbawienia człowieka nie ma miejsca ani na zemstę, ani nawet na wymierzenie sprawiedliwości synom marnotrawnym. Sam Jezus wielokrotnie to powtarzał:
„…Zaprawdę, powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by ludzie się dopuścili, będą im odpuszczone” [44].
Jest zatem tylko Niebo dla każdego, z tą jednakże różnicą, iż dusze zatwardziałych, nieprzejednanych grzeszników, a zwłaszcza obłudników – najostrzej piętnowanych przez Jezusa – jak również tych, którzy mając pokaźny bagaż własnych win, nie potrafili zdobyć się na akt przebaczenia wobec innych – dusze te będą odczuwały wstyd i wyrzuty sumienia. Obmyje je niewyczerpana Łaska przebaczenia Zbawiciela, ale właśnie ten wspaniałomyślny akt Bożej Miłości, a nade wszystko ciężkie grzechy popełnione za życia, rozpalą w nich „niegasnący” płomień żalu. Zakłóci to wieczną radość i szczęście zbawionych, jednak nie będzie to związane z żadną karą, ingerencją ani też wyrokiem ze strony Boga. Da o sobie znać po prostu jedna z niezbyt miłych konsekwencji wolnej woli i samostanowienia człowieka.
Jeden z tzw. ojców Kościoła porównał kiedyś, bardzo trafnie, dusze przebywające w Niebie do różnej wielkości naczyń. Każde naczynie napełnione jest po brzegi wodą tak, jak każdą zbawioną ludzką duszę przepełnia bezmiar szczęścia. Istotną, zasadniczą różnicę stanowi rozmiar, pojemność naczynia – duszy. Chodzi tu o pewnego rodzaju zdolność odczuwania szczęścia, duchową głębię, wielko – lub małoduszność. Bóg daje nam wszystkim po równo, ale indywidualne posiadanie jest uzależnione od tego, jaką tak naprawdę przedstawiamy wartość my sami; wartość, którą możemy kształtować i pomnażać w czasie ziemskiego życia. Wielu z nas, musimy to szczerze przyznać, po prostu nie stać na pewne szlachetne zachowania; nie potrafimy wspiąć się na wyżyny człowieczeństwa, choć robimy wszystko, co w naszej mocy. Szukając analogii, np. w życiu małżeńskim, można posłużyć się następującym porównaniem: niektóre pary mogą nie kłócić się ze sobą przez dzień lub dwa, a inne wytrzymują ponad tydzień. Nie ulega przy tym wątpliwości, że dla dobra związku oraz dobra własnego – wszyscy starają się jak mogą, aby żyć w zgodzie.
ROZDZIAŁ IX CZYŚCIEC DLA NAIWNYCH
Długo można by wymieniać przejawy i konkretne dowody próżności oraz samowoli Kościoła, ale chyba największym jest „ustanowienie” czyśćca. Doszło do tego w 1438 roku. Był to klasyczny przypadek manipulacji Bożym Objawieniem; więcej – stworzono coś z niczego!
Matka Kościół naucza, że w chwili śmierci dusze, które mają na koncie choćby jeden grzech ciężki – natychmiast idą do piekła na wieczne męki. Ktoś miał na przykład pecha: jechał na spowiedź ze śmiertelnym przewinieniem i miał po drodze śmiertelny wypadek – koniec…kropka, zabrakło parę minut, a tak – na rozpałkę! Nie ważna jest szczera intencja poprawy i żal za grzechy, bo nie zaistniał jeden z warunków pokuty – wyznanie grzechu przed kapłanem.
O pewnym szczęściu mogą natomiast mówić denaci z grzechami lekkimi, ci idą do czyśćca – po „oczyszczającą pokutę” przed wstąpieniem do Nieba.
Papież uznał, że nie wypada wszystkich jak leci wtrącać do piekła. Nagroda Nieba była zarezerwowana dla duchownych, tych którzy kupili sobie odpusty zupełne oraz nielicznych świętych, wyznaczonych przez papieża. Dużą cześć całej reszty postanowiono „upchnąć” gdzie indziej.
Męki czyśćcowe są, według doktryny katolickiej, nie mniejsze od piekielnych i polegają na „karach zmysłowych” m.in. „rzeczywistym ogniu” oraz opóźnieniu w oglądaniu Boga. Ich dobrą stroną jest natomiast ograniczenie w czasie. Najwięcej szczęścia będą mieli ci, którzy odwiedzą czyściec tuż przed końcem świata, gdyż Kościół naucza, że ta „pralnia z wybielaczami” dla duszyczek będzie funkcjonowała tylko do dnia Sądu. Pokutujące dusze, wspierane dodatkowo modlitwami żyjących – najczęściej bliskich – mogą poza tym obejmować okresowe amnestie, związane ze wstąpieniem do Nieba.
Pismo Święte, które (podaję do wiadomości hierarchów Kościoła Katolickiego) zawiera Boże Objawienie – ani jednym słowem, aluzją czy też podtekstem, nie sugeruje istnienia czegoś podobnego do czyśćca. Nie można doszukać się go nawet pomiędzy wierszami, ani w Starym, ani w Nowym Testamencie. Ten ostatni za to wielokrotnie podkreśla, iż tylko dla Boga i Jego Syna zarezerwowane jest oczyszczenie ludzi z ich grzechów, a jakiekolwiek samooczyszczenie, pokuta czy też zasługi po śmierci są niemożliwe. Katolicka doktryna po raz kolejny uwłacza więc najdoskonalszej Ofierze Chrystusa na krzyżu, pomniejszając jej wartość. Tylko „krew Jezusa Chrystusa, Syna Jego oczyszcza nas z wszelkiego grzechu” [45]. W Biblii nie ma też żadnej wzmianki o ogniu karzącym albo oczyszczającym dusze (jak to ma być podobno w czyśćcu).
Nauka o czyśćcu wywodzi się, jak większa część doktryny katolickiej, z wierzeń pogańskich odziedziczonych po starożytnym Egipcie, Grecji oraz Rzymie, który asymilował wpływy tych pierwszych. Egipcjanie dla przykładu wierzyli w „oczyszczającą wędrówkę dusz” wchodzących w tym celu w różne zwierzęta. Ten pogląd, znany nam dziś doskonale z Hinduizmu, był głęboko zakorzeniony w wielu innych religiach Wschodu.