Выбрать главу

Zaczęła nawet powoli przyzwyczajać się do okoliczności i atmosfery, w jakiej odbywały się lekcje. Z niemałym zdziwieniem spostrzegła więc pewnego dnia, że jest sama ze swoim nauczycielem. Ten, ni mniej, ni więcej, tylko oznajmił na samym początku: „…Dzisiaj będziesz się uczyła gry na flecie” i…obnażył przed nią swoje genitalia. Chciał ją nakłonić do miłości francuskiej, a gdy się nie godziła zagroził, że powie jej rodzicom o…zaniedbywaniu przez nią lekcji. W tym czasie rodzice Grażynki byli wniebowzięci jej postępami w grze na instrumentach i „dozgonnie” wdzięczni kapłanowi, który „zaofiarował” się ją edukować. Z tym jej niekwestionowanym talentem wiązali nawet jakieś plany na lepszą przyszłość, również dla siebie. Po wielu prośbach, groźbach i perswazjach ze strony starego sutannowego świntucha, dziewczynka uległa. Kiedy było po wszystkim on, ośmielony stosunkowo łatwym łupem, zaczął pospiesznie zdzierać z niej ubranie i tym razem – już zupełnie wbrew jej woli – bestialsko ją zgwałcił. Na szczęście, a może raczej niestety, na ciele Grażynki

– poza intymnymi miejscami – nie było śladów przemocy. Jej wykręcone ręce, masa dorosłego mężczyzny, a przede wszystkim jego status pół – boga wystarczyły, aby zniewolić zastraszone dziecko.

Pobiegła z płaczem do domu. Było jej już wszystko jedno. Wykrzyczała zdezorientowanym rodzicom, że już więcej nie będzie chodziła ani na żadne lekcje, ani nawet do kościoła. „Zgwałcił mnie ksiądz! Słyszycie! KSIĄĄĄĄĄĄDZ!!!” – krzyczała na całe gardło. Odpowiedzią były najsilniejsze policzki jakie kiedykolwiek otrzymała

– i to w dodatku od matki. Ani ona, ani ojciec nie uwierzyli córce. Uważali, że: albo obrzydł jej kościół, co byłoby jawnym dowodem opętania przez szatana, albo też „z nygustwa nie chce jej się grać”. Obydwa powody były najzupełniej wystarczające, by dziewczyna

– po raz drugi tego dnia; tym razem przez własnych rodziców

– została sponiewierana, a przy okazji pobita i obsypana najgorszymi wyzwiskami – „…Co ci się pierdoli w tym głupim łbie, co ci się pierdoli!?” – wykrzykiwał ojciec. „…Masz dziwko talent to się ucz! Możesz być chlubą całej rodziny! Co ci zrobił ten wspaniały ksiądz, że tak go szkalujesz! Masz chodzić na lekcje, bo jak nie – to naprawdę skończysz na ulicy, ty mała diablico!!!”

Dziewczyna jednak zacięła się w sobie. Postanowiła nigdy więcej nie ulec księdzu, który tak „namiętnie” uczył ją grać na „różnych instrumentach”. Nie poszła na kolejną lekcję, a kiedy przypadkiem spotkała stęsknionego kapłana – na jego zaproszenie odpowiedziała zdecydowanie: „Ja ze spermą na nutach grała nie będę!” Duszpasterz prawdopodobnie przestraszył się hardej owieczki i dał za wygraną. Grażyna kontynuowała później naukę gry na prawdziwych instrumentach w szkole muzycznej, choć paradoksalnie uważa do dziś, że najwięcej nauczyły ją lekcje u księdza…

Wydawać by się mogło, że to już koniec dramatu dziecka, dziewczyny, wreszcie młodej kobiety, która przeszła już tak wiele upokorzeń i krzywd ze strony, z której się tego najmniej spodziewała. Przecież Kościół miał być dla niej ostoją szczęścia i radości; ukojeniem w najgorszych chwilach życia. A tymczasem kapłani tego Kościoła, w których wierzyła chyba nawet bardziej niż w samego Jezusa (bo oni byli Jego widzialnymi znakami), ci kapłani w najohydniejszy sposób zdeptali jej najświętsze ideały. Jej psychika, sfera uczuć i wiara w drugiego człowieka zostały na trwałe zwichnięte i podkopane.

Minęło kilka lat. Grażyna zaczynała się powoli usamodzielniać. Po dwóch głębokich ranach, których doznała, postanowiła sobie solennie, że będzie żyła życiem „normalnej dziewczyny” – z dala od obłudnego Kościoła i niewyżytych kapłanów, nawet wbrew rodzicom. Nie było to jednak takie proste. Jeśli chciała mieszkać z nimi pod jednym dachem musiała przynajmniej chodzić na lekcje religii, Msze Święte w niedziele i święta, a czasem nawet pomagać matce w sprzątaniu i dekorowaniu świątyni kwiatami. Czas szybko mijał dziewczynie na wytężonej, pilnej nauce i jej życiowej pasji – muzykowaniu. Kilku chłopców, którzy „wystartowali” do pięknej „laski”, dostało już na wstępie bezapelacyjne „kosze”. Grażyna nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, że może kogoś pokochać, obdarzyć zaufaniem; a już na pewno nie widziała siebie dotykającą czy dotykaną przez jakiegokolwiek mężczyznę. Bała się nawet myśleć o tym. Czasami jednak, widząc swoje zakochane koleżanki, mimo woli brała to pod uwagę, ale takie myśli były jej wstrętne.

Przyszła matura i nadzieja na realizację kolejnego wielkiego pragnienia, które kiełkowało w niej od paru lat. Ambitna i zdolna dziewczyna postanowiła zostać lekarką. Co więcej, zdała celująco wszystkie egzaminy na wyższą uczelnię medyczną i otrzymała indeks. Kiedy wydawało się, że wreszcie spełni się jedno z jej marzeń i zacznie żyć tak, jak chce – na jej drodze po raz kolejny stanęli zacofani, apodyktyczni rodzice. Kategorycznie zażądali, aby poszła na którąś z uczelni katolickich. Uważali, iż skoro dostała się na medycynę, to jest na tyle zdolna, aby „wystartować” na KUL lub ATK w Warszawie i ukończyć katolicki uniwersytet, co było szczytem ich marzeń. Nawiasem mówiąc dobrze, że nie wypchnęli ją na siłę do zakonu. Dziewczyna nie miała wyboru – szantażem było wstrzymanie wszelkiej pomocy finansowej, gdyby – „przyśniło jej się iść na lekarkę…”. Wbrew sobie, z wielkim bólem zmuszona była oddać indeks, chociaż nie wyobrażała sobie i do dzisiaj nie wyobraża innej pracy dla siebie, jak tylko praca lekarza. Zdała pomyślnie na katolicką uczelnię i wkrótce, realizując marzenia rodziców, została katolicką studentką. Jej losy ponownie zostały związane z kręgiem ludzi Kościoła, choć na pewno ona sama nie sądziła wówczas, iż będzie to związanie tak silne i nieodwołalne – determinujące całe jej dalsze życie.

Jako studentka nawiązała szereg znajomości z rówieśnikami, wśród których był także jeden chłopiec. Byli przyjaciółmi i nic poza tym. Ważne było to, że Grażyna dzięki Tomkowi zaczynała bardzo powoli odzyskiwać zaufanie do płci przeciwnej, a dzięki temu również odnajdywać się w nowym środowisku. Tomek bywał dość częstym gościem u niej w domu, jako że mieszkał niedaleko.

Pewnego dnia chłopak przyprowadził ze sobą kolegę, który przedstawił się jako Antek. Był to bardzo wysoki i dość przystojny młody mężczyzna, na wygląd o kilka lat starszy od Grażyny. Dziewczynie nowy znajomy właściwie od razu przypadł do gustu. W czasie pierwszego spotkania zachowywał się bardzo taktownie; był ujmująco grzeczny i miły. Patrzył tylko może zbyt pożądliwym wzrokiem w jej duże, brązowe oczy. Po jakimś czasie Antek przyjechał sam z Opola, gdzie – jak mówił – pracował. Jego wizyty stawały się coraz częstsze. Zaczęli ze sobą oficjalnie chodzić, a Grażyna poczuła, że chyba po raz pierwszy w życiu kogoś pokochała. Antek, wyraźnie powściągliwy

– gdy dziewczyna sprowadzała rozmowy na jego temat – zapewniał gorąco o swojej miłości i bezgranicznym oddaniu. Był bardzo zazdrosny i podejrzliwy – „…to z miłości…” – mawiał. Z jakiegoś powodu nie mógł spotykać się z nią w niedziele, ale zaklinał za to w licznych listach: „Do Ciebie Kochanie mógłbym biec z Opola po torach, żeby Cię móc znów uwielbiać!” Uwielbiał bawić się jej długimi, gęstymi włosami i szeptać namiętnie do ucha: „…Moja czarna madonno…” Chodzili ze sobą przez parę miesięcy i – jak to zwykle bywa

– kiedy „zmęczyło” ich chodzenie, to się w końcu położyli. Pani Grażyna dziś, z perspektywy dwudziestu lat, w ciekawy sposób motywuje swoją pierwszą, dobrowolną decyzję, o swoim pierwszym, dobrowolnym razie:

„Antek bardzo dążył do współżycia. Ja chyba chciałam spróbować, jak to jest z człowiekiem świeckim. To była zwykła ciekawość, chociaż go kochałam. Chciałam zobaczyć, jak on będzie mnie traktował. Miałam wielką nadzieję, że inaczej niż ci ludzie w sutannach…”

No i stało się – po około roku znajomości zorientowała się, iż zaszła w ciążę. Taka „wpadka” – jak to zwykle bywa – jest dużym ciosem dla młodej dziewczyny, która w tym przypadku: zaczęła studia (była na początku drugiego roku); nie wiedziała co to stabilizacja życiowa i własne pieniądze, była „wychowanką” koła różańcowego (dosłownie i w przenośni); miała nawiedzoną matkę i ojca, który mógłby zrobić wielką karierę, gdyby np. wróciły nagle czasy Świętej Inkwizycji. Nie wspomnę już o jej dotychczasowych doświadczeniach z mężczyznami, sprowadzających się do przedmiotowego traktowania, upodlenia i zbrukania jej niewinności, zanim jeszcze zdążyła zakwitnąć. Na szczęście Antek był normalnym chłopakiem, a do tego przystojnym, inteligentnym i – co najważniejsze – kochał ją do szaleństwa. W takiej sytuacji dziewczyna mogła liczyć tylko na niego, że okaże się odpowiedzialny i zatroszczy się o ich wspólną przyszłość, nie mówiąc już o dziecku, które spłodził. Nie miała najmniejszych wątpliwości – jej Antoś stanie na wysokości zadania – założą cudowną, kochającą się rodzinę; będą „żyli długo i szczęśliwie!” Czyż nie o tym marzy każda dziewczyna? W przypadku Grażyny to marzenie miało się właśnie spełnić. Tylko przez dłuższą chwilę poddała się refleksji – że to już teraz (nie miała jeszcze 21 lat), kiedy tak bardzo chciała się uczyć i grać…grać…grać! Szybko jednak nabrała otuchy, obiecując sobie solennie, iż za wszelką cenę musi pogodzić naukę z obowiązkami przyszłej żony i matki. Czekała z niecierpliwością na przyjazd ukochanego Antosia.