Выбрать главу

– Co mam ci powiedzieć? – zapytała nonszalancko Duża Siostra.

– Przed chwilą coś mi obiecałaś. Powiedziałaś, że skoro dziś mam urodziny, zrobisz to, o co cię poroszę.

– Co się dzisiaj z tobą dzieje?! – Klepnęła mnie w plecy. Uderzenie było całkiem silne, ale zapanowałam nad bólem i ugryzłam się w język, czekając na jej dalsze słowa. Najpierw po prostu się roześmiała.

– Jak obietnica, to obietnica! Ale lepiej byśmy się bawiły, gdybyś się trochę rozchmurzyła. Szłybyśmy sobie brzegiem, patrzyły na statki, podziwiały widoki, co w tym złego? Jeżeli chcesz, możemy przepłynąć na druga stronę i pójść do kina albo jeszcze gdzie indziej.

– Mówię poważnie, musisz mi powiedzieć! – Zignorowałam jej kuszącą propozycję.

Zaczynała ogarniać mnie rozpacz. Syreny statków konkurowały ze sobą, wyjąc coraz donośniej. Moje zmysły były zawsze wyczulone na ten dźwięk, a dzisiaj odczuwałam go szczególnie dotkliwie. Potrafiłam wyłowić głos poszczególnych syren, jak gdyby każda z nich była obdarzona duszą, opłakującą swój los. Zadrżałam.

– Ty wiesz! – napadłam na nią. – Mam rację?! Nikt z was nie chce, abym się dowiedziała. Wszyscy usiłujecie mnie zwodzić, ale ty mi musisz dzisiaj powiedzieć, siostro! Po prostu musisz!

Uśmiechnęła się niewzruszona, a moje krzyki przeszły w błagalny szept, który tylko my dwie mogłyśmy słyszeć.

– Dobrze – zgodziła się już bez uśmiechu. – Co takiego chcesz wiedzieć?

– Jak doszło u ojca do osłabienia wzroku i dlaczego był zmuszony przejść na rentę tak wcześnie, zanim jeszcze się urodziłam? Nie wierzę w tę historię, którą usłyszałam.

Zapytała mnie, co to za historia.

Powiedziałam jej, iż w aktach w biurze zatrudnienia przedsiębiorstwa promowego znajduje się adnotacja, że uszkodzenie wzroku nastąpiło w wyniku syfilisu. Poza tym ludzie w siedlisku też czynią złośliwe uwagi w podobnym tonie.

– Który z tych skurwieli?! Jaka zgniła cipa mówi coś takiego?! -ryknęła Duża Siostra.

Zatkałam jej usta dłonią. Przechodziłyśmy w pobliżu domów, ludzie mogli nas usłyszeć. Siostra zrobiła zwrot i zbiegła po śliskich schodach, pomiędzy cuchnącymi stertami śmieci, do ciemnej groty pod skalnym nawisem, gdzie padła na kolana i zaczęła bić pokłony przed kamienną ścianą.

– Chodź tu i ukłoń się nisko trzy razy bóstwu opiekuńczemu -zażądała.

– O jakim bóstwie mówisz? – zapytałam, wchodząc z wahaniem do ciemnej niszy.

– O Nadbrzeżnej Opiekunce Połatanych Ubrań – wyjaśniła. -Posąg zniszczono podczas rewolucji kulturalnej, więc nie mogłaś go widzieć. Ale miejscowi buddyści niedawno go odrestaurowali. Chodź tu i poproś o opiekę nad naszą rodziną.

To było takie niecodzienne słyszeć, jak Duża Siostra mówi o dobru rodziny, że osunęłam się na kolana i kłaniałam się kamiennej ścianie, a siostra w tym czasie zebrała w garść wodę sączącą się po skale i wypiła parę łyków. Potem kazała mi zrobić to samo. Oczyma wyobraźni ujrzałam ściek przy murze w naszym siedlisku i zaprotestowałam. Siostra pochyliła się, nabrała jeszcze jedną garść i przyłożyła mi dłoń do ust.

– To woda Buddy – oznajmiła, a kropelki kapały jej spomiędzy palców. – Jest czysta i ma właściwości uzdrawiające – dodała stanowczo.

Więc posłusznie otworzyłam usta i przełknęłam wodę. Smakowała jak źródlana.

– No dobrze, zrobiłam to – powiedziałam. – A teraz dość zwlekania, siostro. Nie sądzisz, że czas, abyś zaczęła mówić?

– O czym?

Dobre pytanie. Czego właściwie chciałam się dowiedzieć? Oczywiście wszystkiego, ale jakim cudem mogłam odgadnąć, co Duża Siostra wie, a czego nie?

Po krótkiej pauzie oświadczyła:

– Zgoda, opowiem ci co nieco o moim życiu. O innych sprawach nic nie wiem. A ty musisz przyrzec, że to pozostanie między nami.

Usiadłyśmy przy dużym głazie, zapatrzone w wiry wartko płynącej rzeki.

VI

1

Matka przybyła do Czungcing na statku – zaczęła Duża Siostra – ot, kolejna dziewczyna ze wsi, która uciekła przed małżeństwem zaaranżowanym przez rodziców. Ukryła się w tej rozległej metropolii, tak by rodzina nigdy jej nie odnalazła.

Tamtego dnia, gdy tu dopłynęła, gęsta jak mleko mgła spowijała miasto. „Czung-cing!” – rozległ się okrzyk przy relingu.

Matka przecisnęła się na pokład z cuchnącej, zatłoczonej kabiny pod pokładem i zaczerpnęła w płuca rześkiego rzecznego powietrza. Jej oczom ukazały się dziwnie wyglądające domy u podnóża wzgórz i rzędy kamiennych stopni wiodących do starożytnych murów miasta. Kiedy statek podpłynął bliżej przystani pontonowej, ujrzała tłum czekających ludzi: mężczyzn w garniturach i kapeluszach, kobiety w jedwabnych szeongsamach i butach na wysokich obcasach, tragarzy z nosidłami na barkach, nosicieli lektyk, handlarzy zachwalających towary i uzbrojonych policjantów. Wszystko było takie dziwne i nowe, że na chwilę zapomniała, dlaczego się tu znalazła.

Był rok 1943, ciężka zima dobiegła końca; gęsta mgła dawała poczucie bezpieczeństwa, bo Japończycy byli zmuszeni wstrzymać naloty do maja, aby dopiero przy bezchmurnym niebie ranić miasto bombami. Czungcing, tymczasowa siedziba rządu Kuo-mintangu, obfitował w szpitale, uczelnie, fabryki, najróżniejsze firmy, a nawet w stada bydła. To brudne, wilgotne miasto, któremu Jangcy zapewniała utrzymanie, a kordon wzgórz ochronę, pełniło rolę politycznego i kulturalnego centrum kraju.

Matka uciekła z domu zaledwie parę dni wcześniej i pomimo bólu w dolnej części kręgosłupa z powodu urazu, jaki odniosła, wyskakując z okna, ruszyła z przystani prosto przed siebie, szczęśliwa, że gęsta mgła jest jej sprzymierzeńcem. Nie miała odwagi przystanąć choćby na chwilę. Ale żaden z krewniaków jej nie szukał. O brzasku, gdy zapiały koguty, dołączyła do zmierzającej ku miastu grupy sprzedawców bambusowych mat. Miała przy sobie tylko jedną rzecz: moskitierę z bielonych konopi, wyszywaną w granatowe ptaszki, która stanowiła całą jej wyprawę. Kiedy zapadła noc, matka wraz z kilkunastoma innymi młodymi kobietami z portowego miasteczka w powiecie Czong wsiadła na parowiec kursujący po Jangcy, który miał je dowieźć do pracy w fabryce tekstylnej. Dziewczęta spały pod pokładem, ciut powyżej kadłuba. Przy wejściu ułożyło się dwóch żołnierzy; pilnowali, by nic się im nie przytrafiło w drodze do fabryki. Większość kobiet przerażał odgłos wody uderzającej o kadłub i ryk syren okrętowych. Ale matka zwinęła się w kłębek i spała jak zabita, nieświadoma tego, co się wokół dzieje. Ten być może pierwszy od wielu miesięcy mocny sen był dla niej błogosławieństwem.

2

Matka miała okazję lepiej przyjrzeć się miastu, dopiero kiedy zeszła ze zmiany w fabryce, a to, co zobaczyła, nie wyglądało najciekawiej. Ponieważ wiosna dobiegała końca i wkrótce miały opaść mgły, bezpiecznych dni pozostało niewiele. Północna część miasta ginęła w oparach, natomiast zarys południowej to wyłaniał się z nich na chwilę, to znikał. Zygzaki wąskich uliczek biegły w różne strony, pnąc się i opadając pośród dzielnic biedoty, gdzie chałupy na palach wzdłuż dróg i na pochyłościach wzgórz przypominały stada szarych górskich jaszczurek.

Duża Siostra mówiła o mieście sprzed trzydziestu siedmiu lat, a mimo to opis brzmiał znajomo. Wątpię, czy przez pół wieku cokolwiek się zmieniło w okolicznych slumsach poza tym, że teraz tłoczyło się w nich jeszcze więcej ludzi.

To miasto ze swą różnorodnością, przyczajonymi niebezpieczeństwami i ukrytymi sekretami miało prawo budzić lęk Trudno było odgadnąć, kim naprawdę są mężczyźni poruszający się po ulicach Czungcing; nawet strój nie wyjaśniał niczego. Każdy z nich mógł być miejscowym opryszkiem lub dżentelmenem, wrogim agentem albo przestrzegającym prawa obywatelem, śledczym tropiącym zamieszki, funkcjonariuszem tajnej policji, człowiekiem triady, uczonym, hazardzistą, urzędnikiem, aktorem, włóczęgą czy kieszonkowcem. Podobnie rzecz się miała z kobietami w Czung-cing; niemożliwością było odgadnąć z wyglądu, czy ma się do czynienia z mężatką, ze zbiegłą żoną czy z tanią prostytutką. Wszystkich otaczała atmosfera tajemniczości i dla wszystkich siłę napędową stanowiła chęć czerpania przyjemności z życia.