Wkrótce nadszedł 1945 rok. Zamilkły tak dobrze wszystkim znane syreny alarmowe przed nalotami, nie słychać było przeraźliwych pisków ludzi, w panice szukających schronienia. Mieszkańcy miasta wkrótce stracili nawyk niespokojnego spoglądania w niebo i wypatrywania czarnych punktów, które zbliżając się, przybierały kształt japońskich bombowców. Schrony przeciwlotnicze stały teraz puste. Miasto wypełniła oszałamiająca atmosfera radości ze zwycięstwa nad wrogiem. Lecz ten punkt zwrotny w jego historii miał niewielki wpływ na życie osiemnastoletniej robotnicy z fabryki tekstylnej. Los zdążył już zdecydować, że przypadną jej w udziale przeżycia, które rodzicom, rodzeństwu czy rówieśnicom nadal pracującym na roli nie mogły się nawet wyśnić.
Siedziałam tuż przy Dużej Siostrze na wyżłobionym głazie, a sprawy, o których opowiadała, wydawały mi się nie z tego świata. Zawyła jękliwie syrena liniowca, który zawijał do portu przy Niebiańskich Wrotach. Jej głos przypominał żałobną muzykę w wykonaniu taniej orkiestry. Słońce zachodziło za wzgórza na północnym brzegu, przystrajając je w delikatną, czerwoną aureolę. Kilkoro amatorów kąpieli zmierzało już do brzegu, trzymając suche rzeczy nad głową. Miasto miało burzliwą historię; słowa siostry czyniły w mej głowie taki zamęt, że nic bym nie zrozumiała, gdybym nie chłonęła ich również sercem.
Młody mężczyzna, który wszedł do Fabryki Tekstylnej 601 w dzielnicy Piaskowych Ławic, nie zamierzał przystawać przy dormitorium dla nowo zatrudnionych pracownic. Ale kiedy przechodził obok, usłyszał dziwny hałas, więc wsunął głowę do środka, żeby sprawdzić, co się tam dzieje, a jego dwóch ludzi od specjalnych poruczeń zatrzymało się parę kroków za nim. Pod ścianami dużej budy podobnej do namiotu leżały sienniki, w powietrzu wisiał zaduch starego potu.
Młoda kobieta stała przywiązana do słupa, pasma włosów z rozplecionych warkoczy oblepiały jej policzki; całe światło słoneczne, które wpadało do pomieszczenia, zdawało się skupiać na ciele kobiety, nadając jej skórze aksamitny połysk. Rzęsy miała czarne i długie, a zawzięcie zaciśnięte usta były wilgotne i karminowe z gniewu. Bat brygadzisty śmigał w powietrzu, tymczasem ona uparcie zmagała się z więzami.
Duża Siostra stwierdziła, że punkt zwrotny w historii naszej rodziny nastąpił w chwili, gdy mężczyzna w kapeluszu zajrzał do dormitorium, bo właśnie tamtego ranka oczarowała go uroda matki i zaintrygował jej upór. Zaskoczyło go, że ta ładna wiejska dziewczyna okazuje taki zawzięty sprzeciw i nie ugina się pod razami bata, nie błaga o litość, przez co brygadzista poniósł uszczerbek na honorze. Kiedy się odwrócił wściekły z gniewu, stanął twarzą w twarz z człowiekiem triady, więc pozostało mu tylko pokornie się uśmiechnąć. W triadzie panowała hierarchia; mężczyzna, który wszedł do środka i zapytał, co się dzieje, był zdecydowanie ważniejszy od brygadzisty.
Ponieważ słońce padało zza pleców matki, nie mogła widzieć wyraźnie rysów mężczyzny, zauważyła jedynie, że ma kapelusz, jest wysoki i trzyma się prosto. Nagle ogarnęła ją trwoga, bo obecność kogoś takiego mogła oznaczać poważne kłopoty. Zdesperowana, odwróciła zaczerwienioną ze strachu twarz, a jej pierś gwałtownie unosiła się i opadała, poruszana urywanym oddechem.
Kiedy przystojny młody mężczyzna rozkazał ją uwolnić, mogła mu się wreszcie lepiej przyjrzeć. Poruszyło ją jego pełne troski spojrzenie.
Romantyczna z natury Duża Siostra co rusz się w kimś zakochiwała. Nie byłam w stanie przerwać jej opowieści, a teraz z kolei nie potrafię jej dokładne przytoczyć. Mogę jedynie mniej więcej odtworzyć, co mówiła, i spróbować zrozumieć, skąd wzięła się tamta miłość od pierwszego wejrzenia. Matka była wiejską, niewątpliwie ładną dziewczyną, która za wszelką cenę pragnęła obronić swoją niewinność; kto wie, może akurat ten fakt stanowił kryterium dla człowieka triady przy wyborze żony. Należało szukać kogoś, kto zadba o dom. Jako mało znaczący watażka w tajnej organizacji musiał z uporem piąć się w górę, więc instynktownie nie ufał zalotnym kobietom, które pchały mu się do łóżka.
Mężczyzna dokładnie przyjrzał się matce, rzucił parę słów do brygadzisty i zaraz wyszedł.
Po tamtym niepokojącym incydencie matka wróciła do pracy i z biegiem czasu zapomniała o całej sprawie, podobnie jak wcześniej zapominała o innych niebezpieczeństwach, o które otarła się w młodości. Żyła bardzo skromnie, a odłożone pieniądze wysyłała do domu. Aż tu pewnego dnia, jakieś dwa miesiące później, kiedy po skończonej zmianie wraz z innymi dziewczętami czekała w kolejce do kontroli osobistej, która miała zapobiec wynoszeniu kłębków przędzy czy skrawków tkaniny, podszedł do niej brygadzista i rozpływając się w uśmiechach, poprosił, by przeszła prosto do fabrycznej bramy.
Za bramą matka stanęła jak wryta na widok nowej rikszy o okuciach wypolerowanych do blasku i rikszarza w liberii, który czekał na nią w pozie pełnej szacunku.
3
W tamtych czasach bywalcy eleganckich restauracji przychodzili do nich w garniturach i w skórzanych butach, a włosy i brody nosili starannie przycięte, natomiast kobiety miały pantofle na wysokich obcasach i fryzury w stylu ulubionych gwiazd hollywoodzkich; kolczyki, naszyjniki, broszki oraz rękawiczki dodawały szyku, biżuteria pobrzękiwała dyskretnie, a rozdęcia na bokach satynowych szeongsam były tak głębokie, jak dyktowała moda.
Dużą Siostrę od urodzenia cechował talent krasomówczy. Wcześniejsze pokolenia snuły legendy o heroicznych rycerzach, lecz za jej czasów wyparły je filmy i książki. Jako mała dziewczynka siedziałam skulona w kącie i chłonęłam historie opowiadane przez młodych ludzi, którzy przyjeżdżała ze wsi na długi urlop. Stłoczeni w małym pokoju, rozsiadali się na obu łóżkach lub na podłodze i gryząc pestki melona, opowiadali o przerażających duchach zamieszkujących góry albo o szpiegach Kuomintangu. Czasami skupiali się na sprawach bliższych życia: romansach przyjaciół, potyczkach z wieśniakami, bójkach na noże z bezwzględnymi przedstawicielami miejscowej kadry i szykanami policji, jakie z nich wynikały. Historie sypały się jak z rękawa, jedne wywoływały salwy śmiechu, inne wyciskały łzy.
– Mała Szóstko, zejdź na dół! – wołała matka, która nieodmiennie miała pretensję, że za mało pomagam w domu. Wtedy Duża Siostra przepędzała mnie zniecierpliwiona. Lecz kiedy zrobiłam już, co należało, znowu kucałam w drzwiach na poddasze i słuchałam, gotowa w każdej chwili się stawić na następne wezwanie matki.
Nie wiem, w jakim stopniu Duża Siostra ubarwiła tę rodzinną historię. Szczerze mówiąc, ona miała większe predyspozycje do zostania pisarką niż ja. Niestety, nawet nie skończyła szkoły, a swe najlepsze lata zmarnowała w służbie rewolucji. Bezpowrotnie je utraciła. Podczas jednego z towarzyskich spotkań stwierdziła, że los obszedł się z nią okrutnie, nie pozwalając jej zostać pisarką, ponieważ to, co przeżyła, wystarczyłoby na kilka ciekawych powieści. Zrobiło mi się przykro, gdy to powiedziała, bo odniosłam wrażenie, że utraciła życiową szansę.
Teraz, kiedy jej słuchałam, nie potrafiłam powiązać tamtej młodej, ładnej dziewczyny z matką taką, jaką znałam – mało kobiecą, niekształtną, o grubych nogach i wiecznie złą. Usiłowałam ją sobie wyobrazić w ulubionej luźnej szeongsamie w kolorze indygo i filcowych papciach, bez żadnej biżuterii, z błyszczącymi czarnymi włosami sczesanymi z czoła i zaplecionymi w dwa warkocze… z krótkimi włosami też by jej było do twarzy. Skromne spojrzenie ciemnych oczu idealnie pasowało do rysów, uśmiech dodawał jej dyskretnego czaru. Tak… mogła być piękna. Duża Siostra ma rację, dlaczego matce miałyby być obce uroki młodości?