Выбрать главу

– Naszych przodków nie ma w pobliżu, więc jak się dowiedzą? -spytałam, za mała, by rozumieć, że lepiej nie zadawać takich pytań. Tymczasem moi bracia i siostry trzymali język za zębami.

– Bzdura! Nasi przodkowie stoją przy nas, kiedy mówimy -skarciła mnie matka, rzucając groźne spojrzenie.

Gdy wreszcie usiedliśmy do stołu, wskazała na nasze miski i pałeczki.

– Widzicie? – powiedziała. – Pałeczki się rozchodziły, a teraz stykają się czubkami. Nasi przodkowie tu byli.

– No pewnie – powiedziała Czwarta Siostra.

– Mała Szóstko, kiedy się nauczysz prawidłowo trzymać pałeczki? – zwróciła się do mnie matka. Zamarłam z pałeczkami w powietrzu. – Spójrz tylko, nie należy ich trzymać przy końcu. Jeżeli będziesz tak robić, któregoś dnia wyjedziesz daleko i nigdy nie wrócisz do domu. Trzymaj je niżej. Wtedy zawsze będziesz blisko matki i ojca.

Przesunęłam pałeczki, chwytając je w połowie.

– Nie, tak też niedobrze! Czy ty nie masz uszu? Dlaczego nigdy nie słuchasz, co mówię? Nie krzyżuj ich w ten sposób! Bo pieniądze nie będą się ciebie trzymać i na zawsze pozostaniesz biedna. Uchwyć je, o tak, i trzymaj razem, kciuk i palec wskazujący powinny się stykać. Niczego nie mogę cię nauczyć! No, zabieraj się do jedzenia, a jutro masz się nauczyć trzymać pałeczki prawidłowo.

Moi bracia i siostry ani na chwilę nie przestawali jeść, jak gdyby nic nie słyszeli.

Kiedy zbliżał się Dzień Czystej Jasności, święto zmarłych, ojciec udawał się w góry, by wykopać pędy czystej jasności. Czasami szedł sam, a czasami zabierał mnie i Piątego Brata. Zawsze uważał, żeby nie wykopać ich z korzeniami. W ten sposób mogliśmy liczyć na większe zbiory w przyszłym roku. Podczas klęski głodu nawet korzenie powyrywano, więc potem trudno było o dziko rosnące jadalne rośliny.

To była szczególna roślina, o liściach miękkich jedynie przed Dniem Czystej Jasności. Później robiły się twarde i włókniste, mimo że z rana była na nich świeża rosa. Budziły skojarzenia z życiem kobiety – dobre dni mijały niepostrzeżenie. Te drobne, niezbyt grube listki pokryte białym puszkiem wyrastały z łodyg w małych pęczkach. Zrywało się je, myło, siekało i obtaczało w mące, formując cienkie placuszki, które układało się przy woku. Kiedy tylko z woka odparowała cała woda, podnosiliśmy pokrywę i rozgrzewaliśmy jego dno, poruszając nim kolistymi ruchami nad ogniem. Placuszki, smażąc się, wydzielały przyjemny świeży zapach i były ciągliwe. Bardzo podobała mi się ich nazwa: ciasteczka czystej jasności.

Ojciec zabraniał nam rozmawiać podczas jedzenia tych ciasteczek, lecz w jego surowym zachowaniu było coś, co budziło respekt, w przeciwieństwie do rytualnych zabiegów matki. Mieszkał daleko od swego miejsca urodzenia w Czeciang, o śmierci ojca i matki dowiedział się od ziomka podczas przymusowego wojennego marszu. Duchy zmarłych rodziców prawdopodobnie były zbyt daleko, żeby znaleźć się u boku syna, który na dobre związał swe życie z rzeką.

VIII

1

Obudziłam się przed świtem i już nie zasnęłam. Duża Siostra, rozłożywszy się wygodnie, przygniatała mnie nogą. Delikatnie się wysunęłam, naciągnęłam pod brodę cienką kołdrę i zwinęłam w kłębek przy ścianie.

Kiedy siedziałyśmy nad rzeką, siostra nakreśliła jedynie ogólny zarys tamtych minionych lat. Wiedziałam, że najważniejsze szczegóły zatrzymała dla siebie, nie wyłączając odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytanie: dlaczego czułam się niepożądana w rodzinie?

Leżałam w łóżku, czułam silniejsze niż kiedykolwiek zawroty głowy i z trudem oddychałam. Wątpliwości pogłębiały się z każdą mijającą sekundą. Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych Partia Komunistyczna wreszcie zrozumiała, jaką głupotą było promowanie dużych rodzin, lecz wtedy wyjałowiona ziemia nie była już w stanie wykarmić gwałtownie wzrastającej populaqi. Jednakże z winy rewolucji kulturalnej próba zaradzenia temu problemowi odwlekła się do lat siedemdziesiątych. Ponieważ wszelkie zmiany polityki rządu miały gwałtowny charakter, wprowadzono drakońskie przepisy dotyczące planowania rodziny. Ale było już za późno. Z powodu nadmiernej liczby ludności każde małżeństwo mogło mieć tylko jedno dziecko; po jego narodzinach jedno z małżonków musiało poddać się sterylizacji. Znacznie później, w związku z narastającym oporem, pozwolono parom na jeszcze jedną próbę, jeżeli pierwsze dziecko okazało się dziewczynką.

A więc Chińczyków było za dużo. A ja, czy też należałam do tej nadwyżki?

Kiedy nastał świt, ból w jelitach dał znać, że znowu czeka mnie zaparcie – przypadłość, która zawsze mnie nękała, nawet w dzieciństwie, ilekroć miałam jakieś kłopoty. Wiele kobiet z Południowego Brzegu cierpiało na tę dolegliwość.

Ponieważ nie mieliśmy ubikacji w domu ani też wspólnego ustępu w siedlisku, musieliśmy korzystać z nocników. W licznych rodzinach nie zdawały one egzaminu. Do publicznego szaletu, zapuszczonego przybytku z trzema miejscami w części dla kobiet, trzeba było iść dziesięć minut pod górę krętą, błotnistą ścieżką. Nigdy nie byłam w męskiej części, ale wiedziałam, że jest dwa razy większa od naszej i ma o trzy otwory więcej. To był powód do dumy miejscowych mężczyzn: „Dziewczęta od urodzenia znają swoje miejsce, mają o połowę mniej wychodków od nas”.

Od wczesnych godzin rannych ludzie ustawiali się w kolejce pod publicznym szaletem. Do naszej kobiecej części kolejka zawsze była dwa razy dłuższa. Starsze kobiety lub te, którym przytrafiło się rozwolnienie, po prostu szły za ustęp do otwartego szamba, gdzie wstydliwie opuszczały majtki i przykucały nad krawędzią. Mężczyźni robili to, gdzie im się podobało, czasami schodzili sobie ulżyć na brzeg rzeki, a potem kopnięciem nogi zasypywali piaskiem ekskrementy, podobnie jak koty czy psy.

Często zdarzało mi się słyszeć, jak ludzie opowiadali o jakimś potworze z czerwonymi szponami, który straszył w kobiecym ustępie. Mówili, że jaskrawoczerwone pazury wyłaniają się z kloaki i atakują odsłonięte intymne miejsce. Takie opowieści zniechęcały nieśmiałe młode kobiety do odwiedzania ustępu w pojedynkę. W końcu policja rozwikłała zagadkę; przynajmniej tak powiadano. Podobno do ustępu zakradał się jakiś miejscowy chuligan z ręką pomalowaną merkurochromem. Było jeszcze jedno, bardziej przekonujące wytłumaczenie: ponieważ otworów nie wystarczało dla okolicznych mieszkanek, parę kobiet wymyśliło tę historię, żeby odstraszyć pozostałe i móc się w spokoju wypróżnić.

Każdą z trzech latryn pokrywała taka warstwa brudu, że trudno było znaleźć kawałek miejsca dla nóg. A robaki, niektóre z długimi żółtymi ogonami, wiły się wokół stóp. Jednak gdybym chciała skorzystać z nocnika w domu, musiałabym odczekać, aż zostanę sama, potem zaryglować drzwi i kucnąć za zasłonką. Tymczasem zawsze ktoś mógł przechodzić przed frontowymi drzwiami albo do nich zapukać. A jeślibym na przykład zapomniała je zamknąć na zasuwkę i ktoś by wszedł do sieni, akurat kiedy siedziałabym na nocniku, wstrzymałabym oddech i czekała, znosząc tortury, aż ten ktoś sobie pójdzie. Gdyby coś takiego mi się przytrafiło, potrzeba wypróżnienia na długo by mnie opuściła.

2

Wiele kobiet miało robaki; czasami z otworu kloacznego wypełzało tyle glist, że tworzyły na podłodze wijący się, połyskliwy, różowawy kłąb. Środki na odrobaczanie nie były drogie, ale niewielu ludzi ich używało, bo na dłuższą metę okazywały się niezbyt skuteczne. Ponieważ w naszych jelitach glistom brakowało pożywienia (Syczuańczycy nazywali to „brakiem resztek z posiłku”), opuszczały organizm, by szukać szczęścia w następnym „wcieleniu”.