Być może byłam zbyt małoduszna, aby obdarzyć kogokolwiek jakąś serdeczną myślą. Zresztą bez względu na to, czy moja nieobecność ich cieszyła, czy martwiła, i tak wkrótce do niej przywykną.
Dość, nakazałam sobie. Przestań się nimi przejmować. Czas rozejrzeć się za jakimś dachem nad głową. Po zmroku, kiedy w drodze do przystani promowej na alei Strumienia Kotów mijałam punkt skupu surowców wtórnych, zauważyłam nimfomankę na kamiennym mostku. Nawet w ciemnościach dostrzegłam, że była goła do pasa i wcale jej nie krępowało, iż przechodnie widzą nagie piersi. Twarz miała usmarowaną, tak samo jak ramiona i ręce, ale jej oczu nie zasnuwała mgła jak u większości szaleńców. Powiew wiatru od rzeki załopotał jej długimi, szerokimi spodniami. Czy ona nie marzła? Wiedziona impulsem, podeszłam i chciałam coś powiedzieć, a ona roześmiała się głośno, odsłaniając zęby.
Nie odpowiedziałam uśmiechem. Nie byłam w radosnym nastroju.
Ponieważ nie mogłam zasnąć na ławce, usiadłam i rozglądałam się dokoła. Na zaplutej podłodze leżały kawałki papieru; ławki i wszystkie miejsca pozajmowali przybysze z prowincji, którzy dzień żebrali na ulicach, a noce spędzali tutaj. W progu stanął żebrak z pozlepianą smarkami i flegmą siwą brodą, równie długą jak jego zmierzwione włosy.
– Pomóżcie biednemu człowiekowi, błagam – prosił.
Chociaż mógł mieć około czterdziestki, zwracał się do wszystkich mężczyzn „wujku”, a do kobiet „ciociu”, klękając przy tym przed nimi.
Widok tego żebraka przyprawił mnie o dreszcz. Czy tak zapowiada się moja przyszłość? Nagle poczułam strach, który jednak szybko przeminął. Poradzę sobie, pocieszałam się. Pójdę obojętnie z kim i nieważne, czy to będzie mężczyzna, czy kobieta, bo poznałam już sztukę uwodzenia. Może to nie jest coś, z czego można być dumnym, ale niewątpliwie wymaga odwagi.
Przy odrobinie szczęścia mogę spotkać się z życzliwością. Jeżeli nie, trudno. Mało to razy byłam źle traktowana? Najważniejsze, że zostawiłam za sobą mój dom na zboczu wzgórza po drugiej stronie rzeki i zerwałam wszelkie więzy z przeszłością. Tak jej miałam dość, że nie było ceny, której nie byłabym gotowa zapłacić za rozpoczęcie nowego życia.
Głowa, ciężka od tych rozważań, co rusz opadała mi na ramiona. Zapatrzyłam się na brzęczącą muchę i w jednej chwili opuściły mnie wszystkie myśli. Osunęłam się na ławkę i nie wiadomo kiedy zasnęłam.
XVIII
1
Z każdym mijającym jesiennym dniem robiło się coraz chłodniej i zaczynałam zapadać na zdrowiu. Od dawna odczuwałam niedostatek snu, a teraz męczył mnie jeszcze brak apetytu i mdłości. Na sam widok tłustego jedzenia na przydrożnych straganach kręciło mi się w głowie i zbierało na wymioty. Nie miałam ochoty jeść, nawet kiedy byłam głodna, bo często wszystko zwracałam. Mogłam wmusić w siebie co najwyżej pół bułki na parze, popijając dużą ilością czystej wody. Po dwóch miesiącach została ze mnie sama skóra i kości.
Wiedziałam, że jeśli chcę przeżyć, potrzebuję pomocy, więc poszłam do lekarza, starszego człowieka, który zmierzył mi puls, zbadał mnie pobieżnie i zapytał, kiedy miałam ostatni okres. Jego biały kitel zamigotał mi przed oczami i tylko pokręciłam głową.
– Ile czasu? – Wyraz jego twarzy uległ gwałtownej przemianie; patrzył na mnie potępiająco, odchylając głowę w białym czepku tak mocno do tyłu, że wydawało się, iż jeszcze trochę, a pęknie mu szyja.
Pochyliłam głowę i liczyłam wstecz. Przeszło miesiąc. Nie, źle, ponad dwa miesiące temu. Żachnęłam się. Dotąd nie przeszło mi to przez myśl. Zdenerwowałam się i ogarnął mnie strach. Kropelki potu wystąpiły na czoło.
– Masz zaledwie osiemnaście lat? – zapytał, patrząc w moją kartę, i pokiwał głową. Chciał coś zanotować, ale się rozmyślił. Odłożył pióro i wypowiedział te straszne słowa.
Nie pamiętam, jak opuściłam gabinet. Minęłam bramę, zeszłam po stopniach i stanęłam bez ruchu na krawężniku. „Ciąża przedmałżeńska!” Już jako mała dziewczynka uczyłam się w szkole, że to najbardziej wstydliwy ze wszystkich grzechów, straszniejszy niż śmierć, i naprawdę pomyślałam, żeby się rzucić pod nadjeżdżający autobus. Przed przychodnią zahamowało auto i wysiadł z niego pacjent, a ja nawet nie drgnęłam. Nie rozpoznawałam swego odbicia w szybie, więc poszłam przyjrzeć się sobie w lustrze. Poszarzała cera, włosy w nieładzie, do tego wyraźnie przerzedzone, a zapadnięte oczy jak gdyby za duże w stosunku do twarzy. Nie wiem, czy był to objaw ciąży, czy czego innego, ale na policzkach miałam plamy. Tylko starzy ludzie takie mają. Nie mogłam znieść własnego widoku, więc się odwróciłam.
Nie, nie mogę umrzeć, muszę żyć. Nie mam prawa zakończyć życia, nie teraz, kiedy wytrzymałam to wszystko, co los mi dotąd zsyłał. Poza tym akurat zaczęło się krystalizować moje wyobrażenie o tym, jak miałoby wyglądać moje dalsze życie.
Byłam z nauczycielem historii tylko jeden raz i jestem w ciąży. Wystarczył mi jeden raz, żeby zajść.
To samo musiało się przytrafić mojej matce. Jedno zbliżenie z mężczyzną – i od razu ciąża. Tak samo było z człowiekiem triady, tak samo z moim ojcem. Najwyraźniej odziedziczyłam po niej niewiarygodną płodność; chociaż kto wie, czy była to sprawa genów, czy może wspólna przypadłość wszystkich ubogich kobiet na świecie, jakiś rodzaj naturalnej kompensacji nędznej egzystencji? Czy głodne kobiety mają głodne macice? Matka z miejsca pomyślała o aborcji, ale tego nie zrobiła.
Co mi przyszło na myśl? Chciałam się pozbyć dziecka?
Już samo uświadomienie sobie tej myśli napawało mnie strachem. To było jego dziecko, może syn, miałam taką nadzieję – syn wyglądający zupełnie jak on: przeciętna powierzchowność, nic szczególnego, bez neurotycznego temperamentu artysty i bez skłonności do poezji czy malarstwa. Absolutnie nie chciałam, żeby był skażony karmą swojego ojca. Lepiej niech wzrasta jako przeciętny człowiek; im będzie zwyklejszy, tym większe prawdopodobieństwo, że będzie wiódł spokojne, szczęśliwe życie.
Jak ja, kobieta bez widoków na najskromniejsze środki zapewniające przetrwanie, nie wspominając już o poczuciu bezpieczeństwa i szczęściu, mogłam zagwarantować zdrowe i dobre życie dziecku, które nosiłam w brzuchu?
Kogo próbowałam oszukać? Jeżeli mam kiedykolwiek wyrwać się z nędzy, muszę zdecydowanie usuwać wszystkie przeszkody, jakie stają na mojej drodze. Natomiast jeśli postanowię zachować to dziecko, powinnam znaleźć mu ojca, czym prędzej założyć rodzinę i myśleć o tym, jak wiązać koniec z końcem. Naturalnie wszystkie moje plany i cała ciężka praca, żeby coś osiągnąć, obrócą się wniwecz. Zmarnuję sobie życie, a wszystko przez to dziecko.
Poza tym byłoby to jeszcze jedno dziecko pozbawione ojca i cała miłość na świecie nie scaliłaby jego rozbitego życia. Społeczeństwo traktowałoby je z takim samym okrucieństwem jak mnie, więc na podstawie własnych doświadczeń potrafiłam sobie wyobrazić, jak wyglądałby jego los. A potem nadszedłby taki dzień, kiedy musiałabym opowiedzieć mu o jego ojcu i o tym, co nas łączyło. Wtedy, tak samo jak ja, znienawidziłoby cały świat i wszystkich ludzi. Czym zawiniło to dziecko, by skazywać je na pełne cierpienia życie, które dla mnie okazało się nie do wytrzymania?
Kiedy podjęłam decyzję, niespodziewanie przyszło olśnienie, że od samego początku w osobie nauczyciela historii nie szukałam ani męża, ani kochanka, tylko ojca, którego tak naprawdę nigdy nie miałam – ojca, który byłby mi tak drogi jak kochanek, dostatecznie dojrzały, by mnie pocieszać i podnosić na duchu, odpowiednio inteligentny, żeby mną pokierować, i na tyle bliski, aby dzielić ze mną najskrytsze emocje, hołubić mnie, a czasem i pożałować. Dlatego nie przeszkadzała mi różnica wieku. Rówieśnikami nigdy się nie interesowałam.