Zawiedli mnie wszyscy moi trzej „ojcowie”. Ten naturalny zapłacił wysoką cenę za to, co zrobił, a w zamian dostał jedynie wstyd. Ten, który mnie wychował, wkładając w to wiele wysiłku i determinaqi – pomimo poniżeń, jakie musiał znosić – nigdy nie zadbał o to, by połączyła nas mocna więź. A nauczyciel historii nie wsłuchał się dostatecznie głęboko w to, co starałam się mu powiedzieć o swoim życiu, i najzwyczajniej mnie zostawił, uważając naszą znajomość za przelotną.
Nie znajdowałam ani jednego argumentu za sprowadzaniem dziecka na ten świat, który nie zapewnił mi prawdziwego ojca. O wiele lepiej będzie oszczędzić mu cierpień, zanim po raz pierwszy zaczerpnie powietrza.
2
Nazajutrz wstałam wcześnie rano i zarejestrowałam się w przychodni przy Miejskim Szpitalu Ginekologicznym. Odchodząca od głównej ulicy brukowana droga pięła się po stromym zboczu. Po obu stronach uliczki, niewiele szerszej od alejki, stały kramy z jedzeniem i owocami, a przejście było tak wąskie, że motorowery i sanitariusze z noszami musieli lawirować pomiędzy pieszymi.
Zaczął siąpić deszcz, ludzie osłaniali głowy chustkami do nosa i gazetami, a kiedy mżawka przeszła w ulewę, rozbiegli się w poszukiwaniu schronienia. Ale niektórzy, nie zwracając uwagi na deszcz, szli dalej jakby nigdy nic. Popychana i poszturchiwana przez kłębiące się w kolejce kobiety, stałam, ściskając w dłoni formularz rejestracyjny, i patrzyłam na zasnute niebo za bramą i pociemniałą, ponurą ulicę. Straganiarze zapalili migotliwe świeczki, blask żaru w palenisku wydobywał twarze ludzi z półmroku.
Podeszłam do biurka przy ścianie i zaczęłam wypełniać formularz długopisem przymocowanym sznurkiem. Na miejscu wymyśliłam sobie nazwisko i naturalnie nie odważyłam się podać prawdziwego wieku. Jeżeli osiemnastolatka stara się o aborcję, przychodnia powiadamia rodzinę albo łącznika dzielnicowego i sprawca ciąży idzie do więzienia, bo podlega karze sądowej jak za gwałt. W rubryce „wiek” postanowiłam wpisać dwadzieścia jeden lat, co zupełnie nie miało znaczenia, ponieważ z zapadniętą, wymizerowaną twarzą ł tak bardziej przypominałam ducha niż dziewczynę na wydaniu. A z moich oczu dawno zniknęły wszelkie ślady młodości.
Adres i nazwę zakładu pracy też wymyśliłam. Właściwie •wszystko było stekiem kłamstw. Tylko płód w mojej macicy był prawdziwy.
Dopiero kiedy siedziałam na ławce przed gabinetem lekarskim, w pełni uprzytomniłam sobie, jak przezornie postąpiłam, wpisując fałszywe dane. Miałam szczęście, że najpierw poszłam do starego doktora od medycyny ludowej. To poniżające doświadczenie wiele mnie nauczyło.
W szeroko otwartych drzwiach gabinetu wisiała zasłona, kiedyś biała, a obecnie szara ze starości. Jedne kobiety za nią znikały, inne się spoza niej wyłaniały, podczas gdy ich mężczyźni wysiadywali na ławkach w poczekalni lub przemierzali korytarz, paląc papierosy. Za każdym razem, gdy odciągano zasłonę, osoby siedzące w poczekalni, jeśli tylko miały ochotę, mogły dokładnie obejrzeć wnętrze gabinetu. Przez cały czas wszystkie trzy stoły do badania pozostawały zajęte. Kobiety leżały obnażone od pasa w dół, z szeroko rozsuniętymi nogami; parawanów nie było, bo pewnie by przeszkadzały.
Oblałam się rumieńcem na ten widok i ze wzrokiem wbitym w kolana, nerwowo wierciłam się na ławce.
Była prawie jedenasta, kiedy nadeszła moja kolej. Lekarka, wyglądająca na jakieś czterdzieści lat, ściągnęła chirurgiczne rękawiczki i wrzuciła je do pojemnika przy jednym ze stołów, po czym zapytała mnie o powód wizyty, na co obojętnym tonem oznajmiłam, że okres spóźnia mi się o dwa miesiące, więc pomyślałam, że mogłam zajść w ciążę. Kazała mi ściągnąć majtki. Po pobieżnym badaniu oznajmiła, że prawdopodobnie jestem w ciąży, ale nie może tego stwierdzić ostatecznie bez analizy moczu.
– Czy można dzisiaj wykonać tę analizę? – zapytałam.
– Oczywiście. – Zanotowała coś na mojej karcie. – Wróć, jak załatwisz wszystko w laboratorium – rzuciła do mnie opryskliwym tonem.
Wiedziałam, że jeśli zadam kolejne pytanie, zacznie na mnie krzyczeć.
Kiedy uiściłam opłatę za analizę i otrzymałam kartkę z wynikiem testu, na której ku mojej wielkiej uldze wypisano zlecenie na wykonanie zabiegu, wyznaczając termin na popołudnie, wróciłam do gabinetu. Ledwo zdążyłam wejść do poczekalni, gdy z ławki zerwała się młoda kobieta z trwałą ondulaqą.
– Chcieli od ciebie zaświadczenie? – zapytała.
– Nie.
– Szczęściara! Wyglądasz na niewiniątko, a ta jędza lekarka musiała być w dobrym humorze.
Zauważyłam, że ma brwi podkreślone czarną kredką. Takie ładne dziewczyny jak ona, a w dodatku z makijażem, były szczególnie źle traktowane. Powiedziała, że za każdym razem żądają od niej zaświadczenia z zakładu pracy o „wyrażeniu zgody” albo świadectwa ślubu, a coraz trudniej jest znaleźć zakład, który chętnie by wystawił odpowiedni papier. Tymczasem jej chłopak nie chce używać prezerwatywy i miała już trzy skrobanki.
Kiedy gadatliwa dziewczyna wreszcie dała mi spokój, stanęłam przy ścianie i udając, że na kogoś czekam, tak naprawdę studiowałam plakaty o planowaniu rodziny i chorobach przenoszonych drogą płciową. Już nie byłam tamtą wstydliwą dziewczynką, która oglądała ilustracje w Anatomii człowieka.
Deszcz ustał, ale niebo pozostało ciemne i zaciągnięte chmurami. W kolejce do gabinetu zabiegowego, który mieścił się w osobnym jednopiętrowym budynku, czekały trzy pary. Wszystkie kobiety przyprowadziły ze sobą mężczyzn. Nad wejściem wisiała drewniana tablica z napisem: „Towarzyszom płci męskiej wstęp wzbroniony”, jednak ten zakaz był zdecydowanie częściej łamany niż przestrzegany. Zajęłam krzesło możliwie jak najdalej od wszystkich, ale i tak czułam, że patrzą na mnie jak na wybryk natury. Nie sądziłam, by mężczyźni przydawali się do czegokolwiek na tym etapie procedury. Parę minut po mnie weszła do poczekalni młoda dziewczyna o okrągłej twarzy, z krótko obciętymi włosami. Towarzysząca jej nieco starsza dziewczyna wręczyła skierowanie dyżurnej pielęgniarce, osiemnaste-, może dziewiętnastoletniej stażystce, która pomimo smarkatego wieku i krótkiej praktyki już zdążyła nauczyć się chamstwa. Kiedy pucołowata dziewczyna spytała, czy długo będzie czekać na swoją kolej, pielęgniarka zmierzyła ją spod przymrużonych powiek.
– Wracaj na swoje miejsce! – wrzasnęła. – Niech cię o to głowa nie boli. Trzeba się było martwić, zanim dałaś sobie zrobić bachora.
Towarzystwo drugiej kobiety niewiele jej pomogło.
A ja? Co powiem, jeśli zapytają, dlaczego nie przyprowadziłam męża? Inne kobiety mogły wziąć ze sobą jakiegoś krewniaka i udawać, że to mąż, lecz ja nikogo takiego nie miałam. Postanowiłam nakłamać, że przyjechałam na szkolenie, a mąż został w domu. Tak naprawdę nikogo tu nie obchodziło, czy chcesz mieć dziecko, czy nie. Ponieważ istniała konieczność ograniczania liczby ludności, im więcej aborcji, tym lepiej. A jednocześnie ciągle propagowano wysokie standardy moralne i publicznie piętnowano seks pozamałżeński. Polityka państwa stwarzała furtkę pozwalająca na łamanie komunistycznej moralności w chińskim wydaniu.
Do poczekalni dobiegł potworny wrzask, jakby za ścianą zarzynano świnię. Można pomyśleć, że szlachtowano tam ludzi żywcem. Tak się przelękłam, że popuściłam w majtki, ale tyle było mi wolno, jeśli chciałam się powstrzymać od ucieczki.
– Najpierw przyjemność, a potem ból, więc przestań wrzeszczeć! – Tę obraźliwą uwagę słyszało się najczęściej. – Jak masz ochotę płakać, wypłacz się na ramieniu swego chłopa. Rzygać mi się chce, kiedy patrzę na taką dziwkę jak ty!