– Nie mam żadnego wpływu na terminy wydania – starała się teraz tłumaczyć Ruth.
– Przestań myśleć w kategoriach ograniczeń – odrzekł. – Jeżeli jesteś współautorką, musisz uwierzyć w zasady, o których mówi książka. Wszystko jest możliwe, dopóki dzieje się dla dobra świata. Z jednym wyjątkiem. Trzeba żyć wyjątkowo. Jeśli nie jesteś do tego zdolna, może powinniśmy się zastanowić, czy jesteś odpowiednią do tego przedsięwzięcia osobą. Pomyśl o tym, a jutro porozmawiamy.
Ruth odłożyła słuchawkę. Zamyśliła się nad tym. Dobrem świata zajmuje się mój agent, mruknęła do siebie. Ostrzeże Gideona, że klient jest natarczywy, i być może będzie usiłował wpłynąć na datę wydania. Tym razem pozostanie nieugięta. Żeby spełnić żądania klienta, nie zaniedbując przy tym innych obowiązków, musiałaby pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę. Piętnaście lat temu byłaby gotowa to zrobić – w czasach, kiedy paliła papierosy i uważała, że jeśli na nic nie ma czasu, to znak, że jest potrzebna. Dziś było już inaczej. Rozluźnij mięśnie, upomniała się w myśli. Wzięła kolejny głęboki oddech i wypuściła powietrze, spoglądając na półki z książkami, które pomogła napisać i zredagować.
“Kult wolności osobistej". “Kult współczucia". “Kult zazdrości".
“Biologia atrakcyjności seksualnej". “Fizyka natury ludzkiej". “Geografia duszy".
“Jin i jang samotności". “Jin i jang małżeństwa". “Jin i jang rozwodu".
Do najpopularniejszych tytułów należały: “Pokonaj depresję dzięki psom", “Graj na zwłokę dla własnej korzyści" oraz “Do diabła z winą". Ostatnia książka stała się wzbudzającym liczne kontrowersje bestsellerem. Przełożono ją nawet na niemiecki i hebrajski.
Nazwisko “Ruth Young" jako współautorki, jeżeli w ogóle je wymieniano, drukowano na stronie tytułowej małą czcionką jako drugie. Po piętnastu latach miała na swoim koncie prawie trzydzieści pięć książek. Większość wczesnych zleceń dostawała od klientów zajmujących się komunikacją zbiorową. Później Ruth sama się zajęła komunikacją w ogóle, potem problemami komunikacji, wzorcami zachowań, problemami emocjonalnymi, związkami ciała z umysłem oraz przebudzeniem duchowym. Tkwiąc w tej tematyce dość długo, była świadkiem ewolucji terminologii fachowej: najpierw “czakry", potem ch'i, “prana", “energia witalna", “siła życia", “siła biomagnetyczna", “pola bioenergetyczne" i wreszcie znowu “czakry". W księgarniach większość mądrości jej klientów można było znaleźć w działach literatury popularnej – “Poradniki", “Lepsze życie", “Źródła inspiracji", “New Agę". Ruth wolałaby pracować przy powstawaniu książek z działów “Filozofia", “Nauka", “Medycyna".
Często sobie powtarzała, że książki, które pomagała pisać, na ogół były ciekawe, a jeśli nie, jej zadanie polegało na tym, by je uatrakcyjnić. I jeśli sama skromnie wyrażała się o własnej roli z pewnym lekceważeniem, drażniło ją, gdy inni nie traktowali jej poważnie. Nawet Art nie rozumiał, jaka to ciężka praca. Po części była to jednak wina jej, Ruth. Chciała, by inni uważali, że ma łatwe zajęcie. Wolała, żeby sami się przekonali, z jakim trudem zmienia niepotrzebne nikomu śmieci w czyste złoto. Oczywiście, nigdy tego nie zauważyli. Nie wiedzieli, jak ciężko jest stworzyć z nieskładnych przemyśleń żywą prozę, zachowując się z najwyższą dyplomacją. Musiała zapewniać klientów, że proste przeformułowanie słów nie sprawi, iż ich idee przestaną być zrozumiałe, mądre i ważne. Musiała mieć na uwadze fakt, że książki są dla ich autorów formą nieśmiertelności, że słowa wydrukowane na papierze będą żyły dłużej niż ich ciała. Po wydaniu nowego poradnika Ruth na przyjęciach musiała siedzieć cicho, podczas gdy klienci zbierali pochwały za wspaniałe dzieło. Często twierdziła, że nie potrzebuje podziękowań, by czuć satysfakcję z pracy, lecz nie była do końca szczera. Pragnęła choć odrobiny uznania, i to nie w rodzaju tego, z jakim spotkała się przed dwoma tygodniami na przyjęciu z okazji siedemdziesiątych siódmych urodzin matki.
Ciocia Gal i wuj Edmund przyprowadzili swoją przyjaciółkę z Portland, starszą panią w grubych okularach, która zapytała Ruth o pracę.
– Jestem współpracownikiem literackim – powiedziała Ruth.
– Dlaczego mówisz takie rzeczy? – zbeształa ją LuLing. – To źle brzmi, jak zdrajca i szpieg.
Wtedy ciocia Gal wyjaśniła autorytatywnie:
– Ruth jest współautorką książek, jedną z najlepszych w tej branży. Znasz takie książki, gdzie na okładce jest dopisek “opowiedziane przez autora" – i tu nazwisko? To właśnie robi Ruth – ludzie opowiadają jej swoje historie, a ona zapisuje je dokładnie słowo po słowie. – Ruth nie zdążyła sprostować słów ciotki.
– Tak jak stenografki sądowe – powiedziała starsza pani. – Podobno muszą być bardzo szybkie i dokładne. Przeszła pani specjalne szkolenie?
Zanim Ruth otworzyła usta, by odpowiedzieć, ciocia Gal zaszczebiotała:
– Ruthie, powinnaś opowiedzieć moją historię! Jest pasjonująca, na dodatek zupełnie prawdziwa. Tylko nie wiem, czy będziesz mogła nadążyć. Bardzo szybko mówię!
Nagle wtrąciła się LuLing:
– Nie tylko pisze, dużo pracy! – Ruth poczuła wdzięczność za tę nieoczekiwaną obronę, dopóki matka nie dodała: – Poprawia też błędy!
Ruth uniosła wzrok znad notatek sporządzonych po konferencji telefonicznej z autorem “Duchowości Internetu" i wyliczyła sobie w myślach dobre strony swojego zajęcia. Pracuje w domu, nieźle zarabia i zyskuje uznanie przynajmniej w oczach wydawców oraz ludzi od public relations, którzy dzwonili do niej z mnóstwem pytań, gdy umawiali autorów na wywiady radiowe. Miała zawsze mnóstwo pracy w przeciwieństwie do niektórych niezależnych pisarzy, którzy wściekali się, gdy mieli na warsztacie kilka pilnych rzeczy naraz.
– Tyle pracy, sukces – mówiła ostatnio matka, kiedy Ruth powiedziała jej, że nie znajdzie czasu, żeby się z nią zobaczyć. – Nie ma wolnej chwili – dodała LuLing – za każdą minutę trzeba płacić. Ile mam dać, pięć, dziesięć dolarów, żebyś przyszła do mnie?
Prawda była taka, że Ruth w swoim przekonaniu nie miała zbyt dużo wolnego czasu. Wolny czas był najcenniejszy, by robić to, co się najbardziej lubi, lub przynajmniej żeby na chwilę zwolnić i przypomnieć sobie, dlaczego życie warte jest takiej gonitwy i co naprawdę daje szczęście. Jej wolny czas zwykle pożerały sprawy, które w danej chwili wydawały się najpilniejsze, a później okazywały się niepotrzebne. Wendy mówiła to samo:
– Pojęcie wolnego czasu już nie istnieje. Trzeba go zaplanować, określając wartość każdej chwili w dolarach. Jesteś pod ciągłą presją, żeby znać wartość odpoczynku, relaksu i wizyt w restauracjach, do których trudno się dostać.
Usłyszawszy to, Ruth przestała się dręczyć ograniczeniami czasowymi. To nie jej wina, że nie ma czasu, żeby robić to, co jest konieczne. Problem dotyczył wszystkich. Ale spróbuj to wytłumaczyć matce.
Wyciągnęła notatki dotyczące siódmego rozdziału ostatniej książki Agapi Agnos, “Prostowanie krzywych dróg dziecka", po czym wykręciła numer autorki. Ruth należała do niewielu osób, które wiedziały, że Agnos naprawdę nazywa się Doris DeMatteo i wybrała taki pseudonim, ponieważ agapi oznacza “miłość", a agnos odnosi się do niewiedzy, lecz ona przyjęła na swój użytek inną definicję – - znaczenie. Tak właśnie podpisywała własne książki “Miłość i Niewinność, Agapi Agnos". Ruth lubiła z nią pracować. Mimo że Agapi była psychiatrą, człowiek nie czuł się przy niej onieśmielony. Wiedziała, że jej urok polega przede wszystkim na sztuczkach (la Zsa Zsa Gabor, specyficznym akcencie, zalotności i inteligencji, którą skrzył się każdy jej wywiad w radiu czy telewizji.