W rozmowie telefonicznej Ruth omówiła rozdział o pięciu zakazach i dziesięciu nakazach dla zaangażowanych rodziców.
– Kochana – mówiła Agapi. – Dlaczego taka lista zawsze ma liczyć pięć i dziesięć pozycji? Nie zawsze mogę się ograniczyć to okrągłych liczb.
– Ludziom po prostu łatwiej zapamiętać rzeczy w zbiorach po pięć i dziesięć – odrzekła Ruth. – Czytałam na ten temat jakąś pracę. – Prawda, że czytała? – Pewnie ma to coś wspólnego z liczeniem na palcach.
– Rzeczywiście, to ma sens, moja droga! Wiedziałam, że musi być jakiś powód.
Odłożywszy słuchawkę, Ruth zabrała się do rozdziału zatytułowanego “Żadne dziecko nie jest wyspą". Włączyła taśmę z nagraniem rozmowy z Agapi.
– …Jedno z rodziców, rozmyślnie lub nie, narzuca małemu dziecku kosmologię… – Agapi zrobiła pauzę. – Chcesz coś powiedzieć?
Jaki mogła nadać sygnał, dzięki któremu Agapi się domyśliła, że ona chce dodać jakąś myśl? Ruth rzadko komuś przerywała.
– Powinnyśmy tu zdefiniować termin “kosmologia" – usłyszała własny głos. – Może damy przypis. Nie chcemy chyba, żeby ludzie myśleli, że jest mowa o kosmetyce albo astrologii.
– Tak, tak, dobra uwaga, moja droga. Kosmologia, sprawdźmy… to, w co wierzymy, podświadomie lub otwarcie i bezgranicznie, na temat działania wszechświata – chcesz coś dodać?
– Czytelnicy pomyślą, że chodzi o planety czy teorię Wielkiego Wybuchu.
– Jesteś taka cyniczna! No dobrze, sama sformułuj to wyjaśnienie, ale wspomnij coś na temat, jak każdy znajduje swoje miejsce w rodzinie, społeczeństwie, środowisku, z jakim się kontaktuje. Napisz o tych rozmaitych rolach i o tym, jak, zdaniem ludzi, ich nabywamy – czy decyduje przeznaczenie, fatum, szczęście, przypadek, własna determinacja, no wiesz, i tak dalej, i tak dalej. Aha, Ruth, moja złota, napisz to ślicznie i zrozumiale.
– Nie ma sprawy.
– Dobrze, załóżmy więc, że wszyscy rozumieją, co to kosmologia. Dalej mówimy, że rodzice poprzez swoje zachowanie, reakcje na codzienne zdarzenia, często przyziemne, przekazują dzieciom tę kosmologię. Zdaje mi się, że trochę nie nadążasz.
– Przykłady przyziemnych zdarzeń.
– Dajmy na to, posiłki. Być może obiad zawsze podaje się o szóstej, a mama drobiazgowo wszystko planuje, obiad jest pewnym obrzędem, ale nic się nie dzieje, żadnej rozmowy, chyba że kłótnia. Albo posiłki jada się na łapu – capu, o różnych porach. Dziecko może więc dorastać w przekonaniu, że albo dzień i noc są przewidywalne, choć nie zawsze przyjemne, albo że świat jest chaotyczny, szalony, czy rozwija się w niekontrolowany sposób. Niektóre dzieci radzą sobie doskonale, bez względu na wczesne doświadczenia. Z innych natomiast wyrastają dorośli, którzy przez całe życie wymagają bardzo, bardzo drogiej psychoterapii.
Ruth słuchała nagranego na taśmę śmiechu. Sama nie chodziła do terapeuty, w przeciwieństwie do Wendy. Pracując z wieloma terapeutami, stwierdziła, że są normalnymi, pełnymi słabostek ludźmi, którzy często sami potrzebują pomocy. Wendy ceniła sobie świadomość, że profesjonalista poświęca tylko jej osobie dwie godzinne sesje w tygodniu, Ruth natomiast nie potrafiłaby uzasadnić płacenia pięciuset dolarów za godzinę słuchania samej siebie. Wendy często mówiła, że przyjaciółka powinna się skonsultować z analitykiem w sprawie swojej obsesji liczenia wszystkiego. Ruth liczenie wydawało się jednak praktyczne, nie obsesyjne; pomagało zapamiętywać, wcale nie służyło odpędzaniu żadnych zabobonnych lęków.
– Ruth, kochana – ciągnął głos Agapi z taśmy. – Możesz zerknąć do teczki z napisem “Fascynujące przypadki" i wybrać stosowne przykłady do tego rozdziału?
– Dobrze. Zastanawiałam się, czy nie włączyć też części na temat kosmologii narzucanej przez telewizję jako sztucznego opiekuna. Proponuję, bo mógłby to być punkt odniesienia w wywiadach radiowych i telewizyjnych.
– Tak, tak, wspaniale! Jakie programy masz na myśli?
– Zaczniemy od tych z lat pięćdziesiątych, wiesz, “Howdy Doody", “Klub Myszki Mickey" aż do “Simpsonów" i “Miasteczka South Park"…
– Nie, moja droga, pytam, w jakich programach ja mogłabym wystąpić. “Sześćdziesiąt minut", “Dziś", “Charlie Rosę"… och, bardzo bym chciała się tam pokazać, ten facet jest taki seksowny…
Ruth zaczęła szkicować na podstawie notatek. Bez wątpienia Agapi zadzwoni do niej wieczorem, żeby spytać, co napisała. Ruth podejrzewała, że jest jedyną pisarką w tej branży, która sądzi, że wyznaczony termin to konkretna data.
O jedenastej odezwał się brzęczyk zegarka. Ruth dotknęła palca: Po Ósme, zadzwonić do Gideona. Kiedy się odezwał, zaczęła go naciskać w sprawie autora “Duchowości Internetu".
– Ted chce, żebym odłożyła wszystko na bok i zajęła się jego projektem jako najpilniejszym. Kiedy bardzo stanowczo powiedziałam mu, że nie mogę tego zrobić, dał mi niedwuznacznie do zrozumienia, że może mnie zastąpić kimś innym. Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby mnie zwolnił – powiedziała Ruth. Spodziewała się usłyszeć odmowę.
– Nie zwolni cię – odparł Gideon. – Złamiesz się jak zwykle. Prawdopodobnie pod koniec tygodnia zaczniesz wydzwaniać do Harper San Francisco i przekonywać ich, żeby zmienili plany wydawnicze.
– Dlaczego tak twierdzisz?
– Spójrz prawdzie w oczy, skarbie, jesteś bardzo uczynna. Chętnie się sprężysz. Poza tym masz talent i potrafisz wmówić każdemu palantowi, że jest najlepszy w tym, co robi.
– Uważaj – rzekła Ruth. – Opisujesz przymioty dziwki.
– Ale to prawda. Jesteś wymarzonym współpracownikiem – ciągnął Gideon. – Słuchasz tych bredni klientów, a ci, nie przejmując się niczym, robią z tobą, co chcą. Jesteś łatwym celem.
Dlaczego Art tego nie słyszy? Ruth miała ochotę zatriumfować: “Widzisz, innym wcale się nie wydaje, że jestem trudna". Po chwili zrozumiała, że – zdaniem Gideona – jest po prostu ofermą. Ruth zdawało się jednak, że prawda wygląda inaczej. Znała granice swoich możliwości, ale nie należała do osób skłonnych walczyć o sprawy, które ostatecznie nie okazywały się aż tak ważne. Nie rozumiała ludzi, którzy znajdowali przyjemność w kłótni i przekonaniu, że zawsze mają rację. Jej matka taka była i co jej z tego przyszło? Same nieszczęścia, niezadowolenie i złość. Według kosmologii matki, cały świat sprzysiągł się przeciw niej i nikt nie jest w stanie tego zmienić, ponieważ klątwy nie można pokonać.
Lecz Ruth miała wrażenie, że LuLing wdaje się w sprzeczki przede wszystkim z powodu swojej kiepskiej angielszczyzny. Nie rozumiała innych albo inni nie rozumieli jej. Ruth zawsze uważała, że właśnie ona cierpi z tego powodu. Ironia sytuacji polegała na tym, że matka była dumna, że sama nauczyła się angielskiego – chropawej mowy, którą przyswoiła sobie w Chinach i Hongkongu. Od przyjazdu do Stanów Zjednoczonych pięćdziesiąt lat temu ani nie poprawiła wymowy, ani nie wzbogaciła słownictwa. Jej siostra, GaoLing, przyjechała do Stanów mniej więcej w tym samym czasie, ale jej angielski był niemal perfekcyjny. Potrafiła rozmawiać o różnicach między krynoliną a organdyną, nazwać swoje ulubione drzewa: dąb, klon, gingko, sosna. Dla LuLing tkaniny dzieliły się na kategorie “za dużo kosztują", “za śliskie", “drapią skórę" i “długo się noszą". Istniały też tylko dwa rodzaje drzew: “dają cień" oraz “ciągle gubią liście". Matka nie potrafiła nawet poprawnie wymówić imienia Ruth. Zawsze gdy wołała przez całą ulicę: “Lootie! Lootie!", Ruth płonęła ze wstydu. Dlaczego matka wybrała dla niej imię składające się z głosek, których nie umiała wypowiedzieć?