Выбрать главу

Najgorsze jednak było to, że Ruth – jedyne dziecko wdowy – zawsze musiała służyć LuLing jako rzecznik. Zanim skończyła dziesięć lat, została mówiącą po angielsku “panią LuLing Young", która odbierała telefony, umawiała się na wizytę u lekarza, pisała do banku. Raz musiała nawet zredagować upokarzający dla siebie list do pastora.

– Lootie sprawia mi kłopot – dyktowała LuLing, jak gdyby Ruth była niewidzialna. – Może ją wysłać na Tajwan, szkoła dla złych dzieci? Co pan myśli?

Ruth poprawiła to w następujący sposób: “Może Ruth mogłaby uczęszczać do szkoły dla dziewcząt z wyższych sfer, gdzie nauczyłaby się manier i zwyczajów młodej damy. Jaka jest ojca opinia w tej sprawie?".

Przyszło jej teraz do głowy, że w tak osobliwy sposób to właśnie matka nauczyła ją zawodu lekarza książek. Ruth musiała ulepszać swoje życie, wprowadzając do niego poprawki.

Dziesięć po trzeciej Ruth zapłaciła hydraulikowi. Art nie przyszedł do domu ani nie zadzwonił. Okazało się, że trzeba wymienić cały bojler, nie tylko zepsutą część. Z powodu przecieku hydraulik musiał wyłączyć prąd w całym mieszkaniu do czasu wypompowania stojącej wody i usunięcia starego zbiornika. Ruth nie mogła pracować.

Była już prawie spóźniona. Przesłała Agapi faksem szkic rozdziału, po czym zaczęła biegać po domu, zbierając notatki, łapiąc telefon komórkowy i notes z adresami. Wskoczywszy do samochodu, pojechała do Presidio Gate, a potem przez las eukaliptusowy do California Street. Matka mieszkała pięćdziesiąt przecznic na zachód, w części San Francisco znanej jako Dzielnica Zachodzącego Słońca, niedaleko Land's End, Końca Ziemi.

Wizyta u lekarza była rzekomo rutynowa. Matka przez ostatnich kilka lat zaniedbała coroczne badanie, choć mieściło się w zakresie usług zdrowotnych. LuLing nigdy nie chorowała, Ruth nie pamiętała, kiedy ostatni raz złapała grypę czy choćby zwykłe przeziębienie. W wieku siedemdziesięciu siedmiu lat matka nie miała żadnego z typowych problemów geriatrycznych – artretyzmu, wysokiego poziomu cholesterolu czy osteoporozy. Najgorszą dolegliwością, na jaką często uskarżała się w rozmowach z Ruth – nie oszczędzając najdrobniejszych szczegółów – były zaparcia.

Ostatnio Ruth zaczęła się jednak niepokoić, bo matka, nie zdradzając wprawdzie oznak sklerozy, stała się nieuważna. Mówiła “wstążka", mając na myśli “papier do pakowania" lub “koperta", kiedy chodziło jej o “znaczek". Ruth wymieniła w myślach całą listę takich przykładów, o których chciała powiedzieć lekarzowi. Powinna też wspomnieć o wypadku z marca. LuLing wjechała samochodem w tył ciężarówki. Na szczęście uderzyła tylko głową o kierownicę, nikt też nie został ranny. Ale auto nadawało się do kasacji.

– Przestraszył mnie do żywa – opowiadała LuLing. – Skóra o mało mi nie odeszła. – Obwiniała o wypadek gołębia, który przeleciał tuż przed szybą.

Ruth pomyślała teraz, że być może nie był to ruch ptasich skrzydeł, ale jakaś raptowna zmiana w jej mózgu, wylew, a uderzenie w głowę było poważniejsze, niż się mogło wydawać, i matka doznała wstrząsu mózgu, pęknięcia czaszki. W każdym razie – według policji i towarzystwa ubezpieczeniowego – wina leżała po stronie LuLing, nie gołębia. LuLing tak to oburzyło, że zerwała umowę na ubezpieczenie samochodu, a potem skarżyła się, że nie chcą jej odnowić polisy.

Ruth zrelacjonowała wydarzenie Agapi Agnos, która uznała, że nieuwaga i złość mogą mieć związek z depresją wieku podeszłego.

– Moja matka całe życie jest w depresji i od zawsze zła – odparła Ruth. Nie wspominała o groźbach samobójstwa, których wysłuchiwała tak często, że starała się na nie nie reagować.

– Znam cudownych terapeutów, którzy pracowali z pacjentami z Chin – poinformowała ją Agapi. – Świetnie się znają na różnicach kulturowych – myśleniu magicznym, dawnych presjach społecznych, przepływie ch'i.

– Wierz mi, Agapi, moja matka nie jest taka jak inni Chińczycy. – Ruth wolałaby, żeby matka była bardziej podobna do cioci Gal, która nie mówiła o duchach czy pechu, ani nie roztrząsała sposobów własnej śmierci.

– W każdym razie, moja droga, powinnaś zaprowadzić ją do lekarza na bardzo, bardzo dokładne badania. I mocno ją ode mnie uściskaj i serdecznie pozdrów.

Miła myśl, ale Ruth rzadko ściskała LuLing. Kiedy próbowała wziąć ją w objęcia, ramiona matki sztywniały, jak gdyby ktoś ją atakował.

Jadąc w stronę domu LuLing, Ruth znalazła się w typowej dla lata mgle. Potem zaczęły się z niej wyłaniać bungalowy budowane w latach dwudziestych, domki z lat trzydziestych, a po nich nijakie budynki mieszkalne z lat sześćdziesiątych. Widok oceanu w oddali szpeciły przecinające linię horyzontu przewody elektryczne, biegnące od słupa do domu i od domu do słupa. Na szybach wielu okien widniały smugi morskiej wilgoci. Rury ściekowe i rynny pokrywała rdza, podobnie jak zderzaki starych samochodów. Ruth skręciła w ulicę trochę lepszych domów, wzorowanych na eleganckich projektach Bauhausu, ozdobione ogródkami o krzewach przyciętych w wymyślne kształty niczym puszyste nogi pudli na wystawach psów.

Zatrzymała samochód przed domem LuLing, piętrowym budynkiem w stylu śródziemnomorskim z łukowatym frontem morelowego koloru oraz fałszywym balkonem w wykuszowym oknie, zaopatrzonym w kratę z kutego żelaza. LuLing niegdyś z dumą doglądała swojego ogródka. Sama podlewała i przycinała żywopłot, poprawiała białe kamienie, okalające krótki chodnik. Kiedy Ruth tu mieszkała, musiała kosić trawniczki o wymiarach siedem na siedem stóp. LuLing zawsze krytykowała krawędzie wzdłuż chodnika. Narzekała także na żółte plamy moczu od strony ulicy, pozostawiane przez psy.

– Lootie, powiedz temu człowiekowi, nie pozwalał psu tak robić – powiedziała kiedyś.

Ruth z ociąganiem przeszła ulicę, zapukała do drzwi i zapytała sąsiada, czy nie widział czarno – białego kota, a potem wróciła i powiedziała matce, że człowiek będzie się starał powstrzymać psa przed brudzeniem trawy. Później, gdy zaczęła się już uczyć w college'u i przyjechała do domu z wizytą, ledwie przestąpiła próg, matka znów zaczęła ją prosić, żeby poszła do sąsiada w sprawie psa. Numer z zaginionym kotem wydawał się już ograny, a trudno było wymyślić inny powód niepokojenia człowieka z naprzeciwka. Ruth zazwyczaj zwlekała, tymczasem LuLing coraz bardziej zrzędziła na żółte plamy, lenistwo Ruth, jej zapominalstwo, brak troski o rodzinę i tak dalej. Ruth próbowała nie zwracać na to uwagi, czytając lub oglądając telewizję.

Pewnego dnia zebrała się na odwagę i poradziła LuLing, żeby wynajęła adwokata i pozwała sąsiada albo zatrudniła ogrodnika, by poprawił trawnik. Takie wyjście doradziła jej koleżanka z pokoju, twierdząc, że Ruth musi być stuknięta, skoro pozwala matce pomiatać sobą, jakby miała sześć lat.

– Płaci ci za to, żebyś była jej workiem treningowym? – pytała koleżanka, przekonując ją do swojego planu.

– No, daje mi pieniądze na college – przyznała Ruth.

– Tak, wszyscy rodzice to robią. Taka ich rola. Ale nie daje im to prawa, żeby robić z ciebie niewolnicę.

Podbudowana w ten sposób Ruth stawiła czoło matce:

– Jeżeli tak ci to przeszkadza, sama się tym zajmij. LuLing patrzyła na nią, milcząc przez dobrych pięć minut. A potem wybuchnęła jak gejzer:

– Chcesz, żeby umarłam? Zęby nie było matki, która powie, co masz robić? Dobrze, może umrę niedługo!

I w jednej chwili pokonała Ruth, zbijając wszystkie argumenty i wytrącając ją z równowagi. Groźby LuLing, że umrze, były jak trzęsienie ziemi. Ruth wiedziała, że wciąż istnieje potencjalne zagrożenie, iż w każdej chwili mogą nastąpić nowe wstrząsy. A mimo tej świadomości, gdy w końcu dochodziło do katastrofy, wpadała w panikę i najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, zanim cały świat się zapadnie.