Ruth przyglądała się teraz, jak matka przekopuje szafę w poszukiwaniu torebki. Nadal wypominała GaoLing wszystkie przewinienia.
– Potem, w dorosłym życiu, też chciała moje rzeczy. Chciała, żeby twój tatuś się z nią ożenił. Tak, nie wiesz. Chciała Edwina, nie Edmunda, bo starszy, więcej powodzenia. Codziennie uśmiechała się do niego, pokazywała zęby jak małpa. – LuLing odwróciła się, by to zademonstrować. – Ale on nie wolał jej, tylko mnie. Ona wściekła. Potem ożeniła się z Edmundem i kiedy tatuś umarł, mówiła, och, jakie szczęście, że nie ożeniłam się z Edwinem! Tak głupio mówiła. Przy mnie! Mnie się nie przejmowała, tylko sobą. Nic nie mówiłam. Nie skarżyłam. Czy ja skarżę się kiedyś?
Ruth przyłączyła się do poszukiwań, sprawdzając pod poduszkami na fotelach.
LuLing wyprostowała się – cztery stopy i jedenaście cali urażonej dumy.
– A teraz zobacz! Czemu GaoLing ciągle chce moje pieniądze? Wariatka. Zawsze myśli, że mam więcej, że chowam gdzieś. I dlatego zabrała torebkę.
Na stole w jadalni, z którego LuLing nigdy nie korzystała, piętrzył się stos przesyłek reklamowych. Ruth odsunęła na bok chińskie gazety i czasopisma. Matka zawsze przykładała ogromną wagę do higieny, ale nie była zbyt porządna. Choć nie cierpiała brudu, nie miała nic przeciwko chaosowi. Trzymała w domu wszystkie reklamówki i kupony, jak gdyby były to pocztówki z pozdrowieniami tylko dla niej.
– Jest! – zawołała Ruth. Co za ulga. Spod sterty czasopism wyciągnęła zieloną torebkę.
LuLing sprawdzała, czy nie brakuje w niej pieniędzy ani kart kredytowych, tymczasem Ruth zwróciła uwagę na to, co przywalało torebkę: nowe numery “Nowoczesnego Stolarstwa", “Seventeen", “Magazynu Audio – Video", “Świata Biegacza", “Cosmopolitan", “Mojego Przyjaciela Psa", “Narciarstwa", “Mieszkania na Wsi" – czasopism, których matka nigdy nie czytała i nie przeczyta.
– Po co ci to wszystko?
LuLing uśmiechnęła się wstydliwie.
– Najpierw myślę, wezmę pieniądze, dopiero powiem. Ale pytasz, to ci pokażę. – Podeszła do szuflady w kuchni, gdzie trzymała roczniki dawno nieważnych kuponów, i wyciągnęła z niej wielką kopertę.
– “Wieści od bogów" – mruknęła. – Wygrałam dziesięć milionów dolarów! Otwórz i zobacz.
Oczywiście, w kopercie był promocyjny kupon konkursowy, który przypominał czek, oraz arkusz z miniaturami okładek czasopism do odrywania. Brakowało połowy mini – - okładek. LuLing zamówiła pewnie ze trzy tuziny czasopism. Ruth wyobraziła sobie listonosza dźwigającego codziennie pełną torbę, z której na podjazd przed domem wysypywały się czasopisma, kolorowe i niedorzeczne nadzieje matki.
– Zdziwiona? – LuLing wyglądała na absolutnie szczęśliwą.; – Powinnaś przekazać tę dobrą nowinę doktorowi.
LuLing rozpromieniła się i dodała:
– Wszystko dla ciebie wygrałam.
Ruth poczuła ukłucie w piersi, które szybko przerodziło się w ból. Zapragnęła objąć matkę, osłonić ją, a równocześnie chciała, żeby matka ją przytuliła i przysięgła, że nic jej nie dolega, że nie dostała żadnego wylewu czy czegoś gorszego. Taka zawsze była matka: trudna, sroga i dziwna. I taka była miłość LuLing do Ruth. Nikt nigdy nie kochał jej bardziej, Ruth dobrze o tym wiedziała. Może lepiej, ale na pewno nie bardziej.
– Dzięki, mamo, wspaniale. Później porozmawiamy, co zrobić z pieniędzmi. Ale teraz musimy iść. Doktor powiedział, że możemy przyjść o czwartej, lepiej, żebyśmy się nie spóźniły.
LuLing wrócił opryskliwy ton.
– Twoja wina.
Ruth musiała jej przypomnieć, żeby wzięła dopiero co znalezioną torebkę, potem płaszcz, wreszcie klucze. Czuła się, jakby znów miała dziesięć lat i musiała tłumaczyć matce, jak działa świat, wyjaśniać zasady, ograniczenia, tłumaczyć, że istnieje określony termin gwarancyjny, dopuszczający zwrot pieniędzy. Wtedy ją to drażniło. Dzisiaj przerażało.
W poczekalni szpitalnej Ruth stwierdziła, że poza jednym łysiejącym mężczyzną wszyscy pacjenci to Azjaci. Przeczytała wywieszone na tablicy nazwiska lekarzy: Fong, Wong, Wang, Tang, Chin, Pon, Kwak, Koo. Rejestratorka wyglądała na Chinkę, pielęgniarki też.
Ruth zadumała się. W latach sześćdziesiątych ludzie buntowali się przeciw jednolitym rasowo instytucjom, które uważano za formę tworzenia nowych gett. Teraz jednak domagali się ich ze względu na zróżnicowaną wrażliwość kulturową. Zresztą wśród mieszkańców San Francisco jedna trzecia to Azjaci, więc nastawiona na Chińczyków placówka medyczna mogła być też przemyślanym posunięciem marketingowym. Mężczyzna z łysiną rozglądał się nerwowo, jak gdyby szukał drogi ucieczki. Może nosił nazwisko w rodzaju “Young", które ślepy komputer mylnie rozpoznał jako chińskie? Może dzwoniły też do niego chińskie firmy usługowe, proponując mu specjalne taryfy rozmów z Hongkongiem i Tajwanem? Ruth dobrze wiedziała, co to znaczy czuć się odmieńcem, ponieważ jako dziecko często doświadczała tego uczucia. Osiem przeprowadzek wystarczyło, by się zorientowała, że nie pasuje do otoczenia.
– Fia zaczyna szóstą klasę? – zapytała LuLing.
– Masz na myśli Dory – odrzekła Ruth. Dory straciła jeden rok szkolny z powodu zaburzeń uwagi. Teraz chodziła na specjalne zajęcia.
– Jak to Dory?
– Fia jest starsza, chodzi do dziesiątej. Dory ma trzynaście lat. Będzie teraz w siódmej klasie.
– Wiem, kto jest kto! – odburknęła LuLing. Zaczęła liczyć, odginając palce. – Dory, Fia, najstarsza Fu – Fu, siedemnaście. – Ruth żartowała kiedyś, że Fu – Fu, jej półdzika kotka o złośliwym usposobieniu, była wnuczką, której LuLing nigdy nie miała. – Jak się czuje Fu – Fu? – spytała matka.
Czyżby jej nie powiedziała, że Fu – Fu nie żyje? Niemożliwe. Na pewno LuLing słyszała o tym od niej albo od Arta. Wszyscy wiedzieli, że Ruth chodziła potem przygnębiona przez kilka tygodni.
– Fu – Fu nie żyje – przypomniała matce.
– Aj-ja! – Twarz LuLing skrzywiła się z żalu. – Jak to! Co się stało?
– Mówiłam ci…
– Nie, nigdy!
– No… parę miesięcy temu wyskoczyła za płot. Gonił ją pies i nie zdążyła wspiąć się z powrotem.
– Po co macie pies?
– To był pies sąsiada.
– To po co pozwalacie psu wchodzić do podwórka? Widzisz, co się stało! Aj-ja, śmierć bez powodu!
Matka mówiła o wiele za głośno. Ludzie unosili głowy znad gazet i robótek ręcznych, nawet człowiek z łysiną. Ruth czuła się dotknięta. Kotka była jej dzieckiem. Trzymała ją tuż po narodzinach, maleńką, dziką futrzaną kulkę, znalezioną deszczowego dnia w garażu Wendy. Ruth trzymała ją też w chwili, gdy weterynarz dawał Fu – Fu śmiertelny zastrzyk, aby skrócić jej cierpienia. Rozmyślając o tym, Ruth była bliska łez, a nie miała ochoty płakać w poczekalni pełnej obcych ludzi.
Na szczęście w tym momencie rejestratorka zawołała:
– LuLing Young!
Pomagając matce zabrać płaszcz i torebkę, Ruth zobaczyła, że łysiejący mężczyzna zrywa się z miejsca i podchodzi do starszej Chinki.
– Mamo – powiedział. – I jak, wszystko w porządku? Możesz już iść do domu?
Kobieta ze skwaszoną miną podała mu receptę. Pewnie zięć, uznała Ruth. Czy Art zaprowadziłby kiedyś jej matkę do lekarza? Mało prawdopodobne. A gdyby musiał, gdyby nagle LuLing dostała ataku serca albo wylewu?
Pielęgniarka zaczęła mówić dialektem kantońskim, a matka odpowiadała w mandaryńskim. W końcu zdecydowały się na łamany angielski. LuLing milcząco zgodziła się poddać badaniom wstępnym. Najpierw na wagę. Osiemdziesiąt pięć funtów. Ciśnienie krwi. Sto na siedemdziesiąt. Podwinąć rękaw i zacisnąć dłoń. LuLing nawet nie drgnęła. Nauczyła też tego Ruth – patrzeć prosto na igłę i nie wydawać żadnego dźwięku. Ruth odwróciła się, gdy w gabinecie matka zdjęła bawełnianą koszulkę i została tylko w długich kwiecistych majtkach.