– George, opowiedz im o tym psie, co wybiegł na scenę w Stern Grove, obsikał mikrofon i zrobił zwarcie w całym nagłośnieniu.
Wówczas George powtarzał słowo w słowo to, co przed chwilą powiedziała Sally.
Ruth dostrzegła Wendy i Joego rozglądających się w tłumie. Za nimi zjawił się Gideon, jak zwykle elegancko ubrany i wymuskany, z bukietem drogich egzotycznych kwiatów w ręku. Gdy Wendy odwróciła się i ujrzała go, uśmiechnęła się z udawaną radością, a on odwzajemnił się równie sztucznym entuzjazmem. Kiedyś nazwała go “gwiazdojebcą z nadwerężonymi mięśniami szyi, który rozmawiając z tobą, cały czas się rozgląda w poszukiwaniu ważniejszych osób". Gideon nie pozostał dłużny, stwierdzając, że Wendy to “wulgarna dziewczyna, która nie ma pojęcia o tym, że raczenie słuchaczy drastycznymi szczegółami problemów menstruacyjnych przy stole nie jest w zbyt dobrym tonie". Ruth zastanawiała się, czy zaprosić tylko jedno z nich, ale w przypływie głupiej nadziei uznała, że będą musieli jakoś się ze sobą ułożyć, nawet gdyby jej miało to sprawić przykrość.
Zauważywszy Ruth, Wendy pomachała do niej obiema rękami, a potem razem z Joem ruszyli między stolikami slalomem. Gideon trzymał się w bezpiecznej odległości za nimi.
– Znaleźliśmy miejsce parkingowe przed samym wejściem! – triumfowała Wendy. Pokazała swój amulet – plastikowego anioła z tarczą parkometru. – Mówię ci, za każdym razem działa! – Dała kiedyś taki sam Ruth, która umieściła go na desce rozdzielczej, ale dostawała same mandaty.
– Cześć, skarbie – rzekł Gideon z typową dla siebie powściągliwością. – Promieniejesz radością. Czy może pocisz się ze zdenerwowania?
Ruth powiedziała mu wcześniej przez telefon, że na przyjęcie wprosiła się Miriam. Całując Gideona w policzki, poinformowała go szeptem, gdzie siedzi była żona Arta. Już wcześniej zadeklarował się, że będzie szpiegiem i doniesie jej o wszystkich okropnościach, jakie będzie wygadywała Miriam.
Do Ruth podszedł Art.
– Jak sobie radzisz?
– Gdzie Fia i Dory?
– Poszły zobaczyć jakąś płytę w Green Apple.
– Puściłeś je same?
– To na tej samej ulicy, poza tym powiedziały, że wrócą za dziesięć minut.
– A więc gdzie są?
– Prawdopodobnie zostały porwane.
– To nie jest śmieszne. – Matka zawsze powtarzała, że mówienie takich rzeczy sprowadza nieszczęście.
Jak na komendę w drzwiach stanęła LuLing, której filigranowa sylwetka przy tęższej GaoLing wydawała się jeszcze drobniejsza. Kilka sekund później do restauracji wszedł wuj Edmund. Ruth czasem się zastanawiała, czy tak właśnie wyglądałby dziś jej ojciec – wysoki i barczysty, z gęstą czupryną siwych włosów, o szerokich i zamaszystych ruchach. Wuj Edmund z upodobaniem psuł puentę każdego dowcipu, pocieszał przestraszone dzieci i udzielał wskazówek, w które akcje należy inwestować. LuLing często mówiła, że bracia w ogóle nie byli do siebie podobni, bo ojciec Ruth był znacznie przystojniejszy, mądrzejszy i bardziej szczery. Jego jedyną wadą była nadmierna ufność, a także fakt, że gdy zbyt mocno skupiał się na jednej rzeczy, bywał roztargniony, zupełnie jak Ruth. LuLing wiele razy opowiadała o okolicznościach jego śmierci, by przestrzec Ruth, kiedy nie zwracała uwagi na matkę.
– Twój tatuś widział światło zielone, myślał, auto się zatrzyma. Bach! Ciągnęło go jedno, dwa skrzyżowania, i nie chciało zatrzymać.
Mówiła, że ojciec zginął przez klątwę, tę samą, która miała być powodem wypadku Ruth. Ponieważ temat klątwy często powracał, kiedy LuLing była z niej niezadowolona, w dzieciństwie Ruth sądziła, że klątwa i śmierć ojca mają jakiś związek z nią. Miała koszmarne sny o masakrowaniu ludzi w pozbawionym hamulców samochodzie. Zanim wyruszyła w drogę, zawsze kilka razy sprawdzała działanie hamulców.
Mimo że dzieliła je cała przestrzeń sali, Ruth zobaczyła, że LuLing promienieje macierzyńską miłością. Poczuła ukłucie w sercu, ciesząc się i smucąc jednocześnie na jej widok. Dlaczego jej stosunki z matką nie mogą zawsze tak się układać? Ile jeszcze takich uroczystości spędzą wspólnie?
– Wszystkiego dobrego z okazji Pełni Księżyca – powiedziała Ruth, kiedy LuLing dotarła do stołu.
Wskazała matce miejsce obok siebie. Ciocia Gal zajęła krzesło po drugiej stronie Ruth, a potem do stołu zasiadła reszta rodziny. Ruth dostrzegła, że Art siedzi z Miriam przy drugim stole, który szybko zmienia się w strefę nie – chińską.
– Hej, znaleźliśmy się w jakimś getcie dla białych, czy jak? – zawołała Wendy. Siedziała zwrócona do Ruth plecami.
Gdy wreszcie pojawiły się Fia i Dory, Ruth doszła do wniosku, że nie może dać im bury w obecności ich matki oraz Arlene i Marty'ego. Dziewczynki przywitały się ze wszystkimi, machając do gości, po czym zagruchały:
– Cześć, babciu, cześć, dziadku – i zarzuciły im ręce na szyję. LuLing nigdy z własnej woli nie ściskały.
Kolacja rozpoczęła się od mnóstwa różnorodnych przystawek, podanych na obrotowej tacy, którą LuLing nazywała “karuzelą". Dorośli zaczęli wydawać ochy i achy, dzieci krzyczały, że są głodne. Kelnerzy podali to, co Ruth zamówiła telefonicznie: rybę w słodkiej galarecie, wegetariańskiego kurczaka, przyrządzonego z pomarszczonych kawałeczków tofu, oraz meduzy, ulubione danie matki, z olejem sezamowym i posiekaną cebulą.
– Powiedz mi – odezwała się Miriam – czy to jest zwierzę, roślina czy minerał?
– Proszę, mamo – powiedziała Ruth, podając LuLing półmisek z meduzami. – Zaczniemy od ciebie, bo jesteś najstarszą dziewczynką.
– Nie, nie – odrzekła odruchowo LuLing. – Częstujcie sobie.
Ignorując ustalony rytuał wzbraniania się, Ruth nałożyła na talerz matki porcję przypominających długi makaron meduz. LuLing natychmiast zabrała się do jedzenia.
– Co to? – zapytał przy sąsiednim stoliku Boomer, przyglądając się podejrzliwie drżącemu kopczykowi meduz.
– Robaki! – zakpiła Dory. – Spróbuj.
– Fuuu! Zabierzcie to! Zabierzcie! – wrzasnął chłopiec.
Dory wybuchnęła histerycznym śmiechem. Art podał Ruth cały półmisek meduz z ich stolika, a Ruth nagle zabolał żołądek.
Na stołach zjawiły się nowe dania, sądząc po minach nie – Chińczyków, coraz dziwniejsze. Tofu z marynowaną zieleniną. Strzykwy, ulubione danie cioci Gal. Kleiste ciasteczka ryżowe. Ruth sądziła, że dzieciom będą smakować. Okazało się, że była w błędzie.
W połowie kolacji Nicky, sześcioletni syn Sally, zakręcił mocno tacą, myśląc zapewne, że pofrunie jak latający talerz, a trącony dzbanek do herbaty przewrócił szklankę z wodą. LuLing wydała głośny okrzyk i zerwała się z miejsca. Z jej kolan kapała woda.
– Aj-ja! Dlaczego tak robisz?
Nicky założył ręce na piersi, a do oczu napłynęły mu łzy.
– Wszystko w porządku, kochanie – powiedziała do niego Sally. – Tylko przeproś i następnym razem ostrożniej obracaj tacę.
– Krzyczała na mnie. – Wskazał z naburmuszoną buzią LuLing, która pieczołowicie osuszała się serwetką.
– Skarbie, cioteczna babcia była po prostu zaskoczona. Że jesteś taki silny – jak baseballista.
Ruth miała nadzieję, że matka nie będzie już besztać małego Nicky'ego. Przypomniała sobie, jak LuLing wyliczała, ile razy Ruth rozlała jedzenie czy mleko, a potem pytała niewidzialnych mocy, dlaczego jej córka nie potrafi się nauczyć zasad dobrego wychowania. Patrząc na Nicky'ego, Ruth wyobraziła sobie, jak ona by się zachowywała, gdyby miała własne dzieci. Może zareagowałaby tak jak matka i nie umiałaby przestać krzyczeć, dopóki dziecko nie wyraziłoby skruchy.