– Co to jest?
– Otwórz, nie pytaj.
Pudełko było lekkie. Ruth zsunęła wstążkę, uniosła wieczko i ujrzała coś szarego i błyszczącego. Był to naszyjnik z czarnych pereł o nierównych kształtach i wielkości małych cukierków – kuleczek. Czyżby to miał być test? Matka naprawdę zapomniała, że dostała te perły od Ruth kilka lat temu? LuLing uśmiechnęła się domyślnie – aha, córka nie może uwierzyć we własne szczęście!
– Weź teraz najlepsze rzeczy – ciągnęła LuLing. – Nie trzeba czekać, aż umrę. – Odwróciła się, zanim Ruth zdążyła odmówić czy podziękować. – To i tak niewarte dużo. – Przygładzała kok, sprawiając wrażenie, jak gdyby starała się nie okazać rozpierającej ją dumy.
Ruth wiele razy widziała ten gest. “Jak ktoś się chwali, że daje dużo – mawiała matka – to wcale nie daje dużo". Wiele przestróg wygłaszanych przez LuLing dotyczyło nie – okazywania rozmaitych uczuć: nadziei, rozczarowania, a zwłaszcza miłości. Im mniej okazujesz, co naprawdę chcesz powiedzieć, tym więcej mówisz.
– Ten naszyjnik w mojej rodzinie jest od dawna – powiedziała matka. Ruth patrzyła na koraliki, przypominając sobie, jak pierwszy raz zobaczyła je na wystawie sklepu na Kauai. Napis na metce brzmiał: “Tahitańskie czarne perły". Świecidełko za dwadzieścia dolarów, kupione po to, żeby mieć co nosić na spoconej szyi w dni tropikalnych upałów. Pojechali na wyspę z Artem, świeżo zakochani. Po powrocie do domu Ruth zorientowała się, że zupełnie zapomniała o urodzinach matki. Popijając maitais na gorącym piasku plaży, nie pomyślała nawet o tym, by zadzwonić. Zapakowała więc tę błyskotkę, którą włożyła tylko dwa razy, i podarowała LuLing w nadziei, że dając jej coś, co przybyło zza oceanu, da jednocześnie matce do zrozumienia, że o niej myślała. Niestety, zgubiła ją szczerość, z jaką upierała się, że naszyjnik to “nic takiego", ponieważ LuLing zrozumiała jej skromność opacznie, dochodząc do wniosku, że prezent był drogi, a więc dowodził prawdziwej miłości córki. LuLing nosiła go wszędzie, a Ruth często czuła wyrzuty sumienia, słysząc, jak matka chwali się przed znajomymi:
– Patrzcie, co mi kupiła moja Lootie.
– O, bardzo ładne – mruknęła GaoLing, rzucając okiem na naszyjnik, który Ruth trzymała w dłoni. – Pokaż. – I zanim Ruth zdążyła pomyśleć, ciocia Gal schwyciła pudełko. Jej usta zacisnęły się. – Hm – powiedziała, oglądając badawczo świecidełko. Gal widziała już przedtem naszyjnik? Ile razy LuLing nosiła go, wybierając się do niej w gości, i przechwalała się jego wartością? I czy GaoLing wiedziała od początku, że jest podróbką, a Ruth też jest podróbką dobrej córki?
– Pokaż – odezwała się Sally.
– Ostrożnie – ostrzegła LuLing, gdy syn Sally wyciągnął rękę do pereł. – Nie dotykaj. Za dużo kosztowały.
Wkrótce perły trafiły do gości siedzących przy drugim stole i zaczęły wśród nich krążyć. Matka Arta przyjrzała się naszyjnikowi wyjątkowo krytycznym okiem, ważąc go w dłoni.
– Po prostu śliczny – powiedziała do LuLing odrobinę za głośno.
– Bardzo duże te perełki – zauważyła po prostu Miriam.
Art tylko raz spojrzał na perły i chrząknął.
– Coś nie tak?
Odwróciwszy się, Ruth napotkała badawczy wzrok matki.
– Nie, nic – wymamrotała. – Chyba jestem trochę zmęczona.
– Nonsens! – odrzekła po chińsku matka. – Widzę, że dusisz coś w sobie i nie potrafisz tego wyrzucić.
– Uwaga! Szpiedzy rozmawiają! – krzyknęła od sąsiedniego stolika Dory.
– Coś jest nie tak – upierała się LuLing. Ruth zdziwiła się, że matka jest tak spostrzegawcza. Być może mimo wszystko nic jej nie jest.
– Chodzi o żonę Arta – szepnęła w końcu Ruth swoim łamanym dialektem mandaryńskim. – Wolałabym, żeby nie pozwolił jej tu przyjść.
– Aha! Widzisz, miałam rację! Wiedziałam, że coś jest nie tak. Matka zawsze wie.
Ruth ugryzła się mocno w wewnętrzną część policzka.
– No, już, nie martw się – uspokoiła ją matka. – Jutro porozmawiasz z Artem. Powiesz mu, żeby ci kupił prezent. Powinien wydać dużo pieniędzy, żeby pokazać, jak wysoko cię ceni. Powinien ci kupić coś takiego. – LuLing dotknęła naszyjnika, który wrócił już do rąk Ruth.
Ruth zaczęły piec oczy od wstrzymywanych łez.
– Podoba się? – zapytała z dumą LuLing, przechodząc na zrozumiały dla reszty gości angielski. – To prawdziwe.
Ruth uniosła naszyjnik. Zobaczyła, jak mocno błyszczą ciemne perły, ów prezent z dna morza.
Kiedy szły do szpitalnego garażu podziemnego, Ruth trzymała LuLing pod rękę. Okryte zwiotczałą skórą ramię przypominało w dotyku skrzydło pisklęcia.
LuLing była na przemian wesoła i nieznośna. Jej zachowanie nie zmieniło się pod wpływem tego, co przed chwilą wyszło na jaw w gabinecie lekarza. Jednak Ruth wyczuwała, że matka staje się coraz bardziej pusta i wkrótce będzie lekka jak dryfujący na rzece kawałek drewna. Demencja. Ruth rozmyślała nad diagnozą. Jak można wyniszczającą chorobę nazwać tak pięknym słowem? Mogłoby to być imię bogini: Demencja, przez którą jej siostra Demeter zapomniała zmienić zimę w wiosnę. Ruth wyobraziła sobie lodowe płytki, które tworzą się na mózgu matki, wysysając z niego wilgoć. Doktor Huey powiedział, że obraz z badania rezonansem magnetycznym wykazał ubytki w pewnych częściach mózgu, typowe dla choroby Alzheimera. Stwierdził także, że choroba prawdopodobnie rozwija się “od wielu lat". Ruth była zbyt oszołomiona, żeby zadawać pytania, ale teraz zastanawiała się, co lekarz miał na myśli. Od wielu lat, to znaczy od ilu? Od dwudziestu? Trzydziestu? Czterdziestu? Być może dlatego matka bywała taka trudna, gdy Ruth dorastała, dlatego mówiła o klątwach, duchach i groziła własną śmiercią. Demencja była odkupieniem matki, a Bóg obu im wybaczy, że przez te wszystkie lata zadawały sobie nawzajem cierpienie.
– Lootie, co doktor mówił? – Pytanie LuLing wytrąciło Ruth z rozmyślań. Stały przed samochodem. – Mówił, że umrę niedługo? – zapytała matka żartobliwie.
– Nie. – Ruth roześmiała się, jak gdyby ubawiła ją niedorzeczność tego pytania. – Oczywiście, że nie.
Przyjrzawszy się uważnie twarzy Ruth, matka powiedziała:
– Umrę, nieważne. Nie boję się. Wiesz.
– Doktor Huey powiedział, że z sercem wszystko w porządku – dodała Ruth. Próbowała wymyślić jakiś sposób, żeby przetłumaczyć diagnozę na przypadłość, którą LuLing będzie w stanie zaakceptować. – Ale powiedział, że możesz mieć inny problem – zaburzenie równowagi pierwiastków w organizmie. Dlatego mogą wystąpić kłopoty… z pamięcią. – Pomogła matce wsiąść do samochodu i zapiąć pas.
LuLing pociągnęła nosem.
– Hnh! Nic nie mam z pamięcią! Pamiętam dużo rzeczy, więcej niż ty. Byłam mała dziewczynka, nasza wioska nazywała się Nieśmiertelne Serce, wyglądała jak serce, dwie rzeki, jeden strumień, obie wyschły… – Mówiła dalej, gdy tymczasem Ruth wsiadła z drugiej strony i uruchomiła silnik. – Co on wie? Ten doktor nawet nie słuchał mi serca teleskopem. Nikt mi nie słucha serca! Ty też nie słuchasz. GaoLing nie słucha. Wiesz, że moje serce boli zawsze. Ale nie skarżę się. Skarżę się?
– Nie…
– Widzisz!
– Ale doktor mówił, że czasem o czymś zapominasz, bo jesteś w depresji.
– W depresji, bo nie umiem zapomnieć! Widzisz, jakie smutne życie!
Ruth wcisnęła kilka razy pedał hamulca, aby sprawdzić, czy dobrze działa, a potem ruszyła krętym podjazdem, prowadzącym na ulicę. Głos matki brzęczał, wtórując warkotowi silnika:
– Oczywiście, depresja. Kiedy umarła Droga Ciocia, z ciała wyszła cała radość…