W ciągu trzech miesięcy, jakie upłynęły od postawienia diagnozy, LuLing prawie codziennie przychodziła na kolację do Ruth i Arta. Tego wieczoru Ruth przyglądała się, jak matka próbuje łososia. LuLing zaczęła wolno żuć, ale po chwili zakrztusiła się.
– Za słone – powiedziała, łapiąc z trudem powietrze, jakby podano jej blok soli dla jeleni.
– Waipo – wtrąciła się Dory. – Ruth w ogóle nie dodała soli. Widziałam. Ani trochę.
Fia kopnęła siostrę. Skrzyżowała palce wskazujące, robiąc znak, który odstraszał wszystkie wampiry w filmach. Dory oddała kopniaka.
Odkąd Ruth nie mogła już kłaść problemów matki na karb jej ekscentrycznej osobowości, zaczęła dostrzegać oznaki demencji we wszystkim. Były oczywiste. Jak mogła ich wcześniej nie zauważyć? Miejsca we wspólnych domach letniskowych i “wakacje za darmo", które matka zamawiała w firmach wysyłkowych. Oskarżenia cioci Gal, że ukradła jej pieniądze. Obsesyjne opowieści o kierowcy autobusu, który zarzucił jej, że nie zapłaciła za bilet. Pojawiły się też nowe kłopoty, którymi Ruth gryzła się długo w noc. LuLing często zapominała zamknąć drzwi wejściowe. Wyjmowała z lodówki jedzenie, żeby je rozmrozić, i zostawiała na wierzchu, aż zaczynało się psuć. Odkręcała zimną wodę i pozwalała jej lecieć przez kilka dni, czekając, aż zrobi się ciepła. Niektóre zmiany jednak ułatwiały im życie. Na przykład LuLing nic nie mówiła, gdy Art nalewał sobie kolejny kieliszek wina, tak jak tego wieczoru.
– Czemu tak dużo pijesz? – pytała kiedyś.
Ruth w duchu też zadawała sobie to pytanie. Wspomniała niegdyś, że mógłby trochę ograniczyć picie, zanim wejdzie mu w nawyk.
– Powinieneś przerzucić się z powrotem na soki. Wówczas spokojnie zauważył, że Ruth zachowuje się zupełnie jak własna matka.
– Kilka kieliszków wina do kolacji to żaden problem. To mój wybór.
– Tato? – odezwała się Fia. – Możemy mieć kotka?
– Tak – podchwyciła Dory. – Alice ma najpiękniejszego kota himalajskiego na świecie. Chcemy takiego.
– Może – odparł Art.
Ruth utkwiła wzrok w talerzu. Czyżby zapomniał? Powiedziała mu, że jeszcze nie jest gotowa na nowego kota. Czułaby się nielojalna wobec Fu – Fu. A kiedy przyjdzie pora na nowe zwierzątko, o które i tak prędzej czy później dbać będzie Ruth, wolałaby raczej małego pieska.
– Pojechałam kiedyś autem do Himalaje, sama, daleko bardzo – pochwaliła się LuLing. – Himalaje wysokie, wysokie, blisko księżyca.
Art i dziewczynki wymienili zdumione spojrzenia. LuLing często mówiła rzeczy, które wydawały się im zupełnie oderwane od tematu rozmowy i zjawiały się znikąd. Lecz Ruth była przekonana, że złudzenia LuLing mają jakieś głęboko ukryte powody. W tym wypadku chodziło o proste skojarzenie: kot himalajski i Himalaje. Ale dlaczego LuLing sądziła, że pojechała tam samochodem? Zadanie Ruth polegało na rozwiązywaniu takich zagadek. Gdyby udało się jej wytropić ich źródło, mogłaby pomóc matce odblokować ścieżki w mózgu i zapobiec gromadzeniu się w nim niebezpiecznych substancji. Jeśli się postara, uchroni ją przed upadkiem z niebezpiecznego urwiska w Himalajach. Nagle odpowiedź przyszła jej na myśl sama.
– W zeszłym tygodniu oglądałam z matką bardzo ciekawy film dokumentalny o Tybecie – powiedziała Ruth. – Pokazywali drogę, która prowadzi do…
Przerwała jej Dory, która zwróciła się do LuLing:
– Nie można stąd pojechać w Himalaje samochodem. LuLing zmarszczyła brwi.
– Czemu tak mówisz?
Dory, która podobnie jak LuLing często działała pod wpływem impulsu, wyrzuciła z siebie:
– Bo nie można. Chyba zwariowałaś, jeśli myślisz…
– Dobrze, zwariowałam! – prychnęła LuLing. – Czemu macie wierzyć? – Złość zaczęła w niej bulgotać jak woda w czajniku – Ruth niemal widziała unoszące się coraz szybciej bańki i parę – by w końcu wybuchnąć ostateczną groźbą: – Może umrę niedługo! Wtedy wszyscy zadowoleni!
Fia i Dory wzruszyły ramionami, spoglądając znacząco po sobie: znowu to samo. Wybuchy LuLing zdarzały się coraz częściej i w coraz bardziej nieoczekiwanych momentach. Na szczęście szybko mijały i nie dawały się tak bardzo we znaki dziewczynkom, które, jak zdawało się Ruth, wcale nie zaczęły traktować niedomagania jej matki z większą delikatnością. Kilka razy próbowała im tłumaczyć, że nie powinny sprzeciwiać się temu, co mówi LuLing:
– Wydaje się, że waipo mówi nielogicznie, to prawda. Nie zmienimy tego. To nie jest jej wina, tylko jej choroby.
Trudno im było jednak to zapamiętać, podobnie jak Ruth trudno było nie reagować na groźby matki, że umrze. Bez względu na częstotliwość, z jaką ich wysłuchiwała, za każdym razem czuła dławiący lęk. Teraz groźba stała się bardzo realna – matka umierała, najpierw konał mózg, potem ciało.
Dziewczynki zabrały swoje talerze.
– Muszę odrobić lekcje – powiedziała Fia. – Dobranoc, waipo.
– Ja też – dorzuciła Dory. – Cześć, waipo.
LuLing pomachała im zza stołu. Ruth prosiła kiedyś dziewczynki, aby ją całowały, ale w odpowiedzi na ich cmoknięcia LuLing zwykle sztywniała.
Art wstał.
– Muszę przejrzeć na jutro trochę dokumentów. Lepiej będzie, jeśli się wezmę do roboty. Dobranoc, LuLing.
Gdy LuLing podreptała do łazienki, Ruth zajrzała do salonu, by porozmawiać z Artem.
– Coraz z nią gorzej.
– Zauważyłem. – Art przerzucał papiery.
– Boję się zostawić ją samą, kiedy pojedziemy na Hawaje.
– Co więc zrobisz?
Stwierdziła z niepokojem, że spytał, co ona zrobi, nie co “zrobimy". Od przyjęcia z okazji Święta Pełni Księżyca coraz boleśniej uświadamiała sobie fakt, że nie udało im się z Artem stworzyć rodziny. Mimo usilnych starań Ruth nie potrafiła o tym nie myśleć, co utwierdzało jaw przekonaniu, że uporczywe obawy nie są bezpodstawne. Dlaczego czuła się, jakby nie należała do nikogo? Czyżby nieświadomie postanowiła kochać tylko ludzi, którzy trzymali Druga pomoc domowa pracowała niecały tydzień. W dni, kiedy nie odwiedzała matki, Ruth czuła się niespokojna i nie potrafiła się skupić. Nie spała dobrze, a w nocy tak mocno zgrzytała zębami, że złamała sobie trzonowy ząb. Była zbyt zmęczona, żeby gotować, kilka razy w tygodniu zamawiała więc pizzę, porzucając swoje wcześniejsze postanowienie, że będzie dawała Dory przykład zdrowego odżywiania, i narażając się na uwagi LuLing, że pepperoni jest za słona. Ostatnio dostała jakichś skurczów mięśni w barkach, które bardzo utrudniały pracę przy komputerze. Brakowało jej palców u rąk i nóg, aby o wszystkim pamiętać. Gdy znalazła Filipinkę, która specjalizowała się w opiece nad starymi ludźmi, poczuła się, jakby zdjęto z niej ogromny ciężar.
– Uwielbiam starych ludzi – zapewniała ją kobieta. – Jeżeli tylko znajdzie się czas, żeby ich dobrze poznać, nie są wcale uciążliwi.
Teraz jednak była noc i Ruth leżała bezsennie, słuchając dalekich syren, ostrzegających statki o czyhających mieliznach. Poprzedniego dnia, zabierając matkę na kolację, Ruth dowiedziała się, że Filipinka zrezygnowała z pracy.
– Nie ma – powiedziała LuLing, zdradzając wielkie zadowolenie.
– Kiedy odeszła?
– Nie pracowała!
– Ale była u ciebie, do kiedy? Przedwczoraj? Dzień wcześniej?
Wypytawszy dokładnie LuLing, Ruth ustaliła, że kobieta przestała przychodzić nazajutrz po rozpoczęciu pracy. Znalezienie kogoś innego na jej miejsce przed wyjazdem na Hawaje było niemożliwe. Mieli lecieć za dwa dni. Nie mogło być mowy o wakacjach za oceanem.
– Jedź sam – powiedziała rano Ruth do Arta. Dokonali już wszystkich opłat, a umowa nie przewidywała zwrotu pieniędzy.