– Jeśli ty nie pojedziesz, jak może być przyjemnie? Co ja będę robił?
– Nie będziesz pracował. Nie będziesz wcześnie wstawał. Nie będziesz musiał do nikogo dzwonić.
– To nie to samo.
– Będziesz za mną okropnie tęsknił, a potem opowiesz, jak ci było źle.
W końcu, ku rozgoryczeniu Ruth, zgodził się z logiką jej argumentów.
Nazajutrz rano Art wyjechał na Hawaje. Dziewczynki spędzały ten tydzień u Miriam, a choć Ruth była przyzwyczajona do samotnej pracy w ciągu dnia, czuła wokół siebie przykrą pustkę. Zasiadła do pracy, a niedługo potem zadzwonił Gideon, żeby ją poinformować, że autor “Duchowości Internetu" zwolnił ją – pierwszy raz w swojej karierze została zwolniona. Mimo że skończyła jego książkę przed terminem, nie podobało mu się to, co napisała.
– Szlag mnie trafia, tak samo jak ciebie – mówił Gideon; Ruth wiedziała, że powinna być oburzona, może nawet upokorzona, ale w rzeczywistości poczuła ulgę. Przynajmniej jedno miała z głowy. – Postaram się zminimalizować straty z umowy z HarperSan Francisco – ciągnął Gideon. – Ale być może trzeba będzie udokumentować, że spędziłaś nad tym dużo czasu i udowodnić, że jego skargi są bezpodstawne… Halo? Ruth, jesteś tam?
– Przepraszam, przez chwilę nie uważałam…
– Skarbie, od jakiegoś czasu chcę z tobą o tym porozmawiać. Nie twierdzę, że ponosisz winę za to, co się stało. Ale martwię się, że jesteś inna niż zwykle. Wydaje się, jakbyś…
– Wiem, wiem. Nie jadę na Hawaje, więc mogę nadrobić zaległości.
– Świetny pomysł. A propos, chyba dowiemy się dzisiaj czegoś o tej nowej książce, ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy ją dostaniesz. Powinnaś im była wtedy powiedzieć, że masz operację usunięcia wyrostka czy coś w tym rodzaju.
Ruth nie pojawiła się ostatnio na rozmowie, ponieważ zadzwoniła do niej przerażona matka, która wzięła dzwonek budzika za sygnał alarmowy czujnika dymu.
O czwartej zadzwoniła Agapi, aby omówić ostateczne poprawki “Prostowania krzywych dróg dziecka". Mówiła ponad godzinę. Agapi miała ogromną ochotę zacząć nową książkę, którą chciała zatytułować “Zadawnione napięcia" lub “Zakorzenione ja". Ruth cały czas zerkała na zegarek. O szóstej miała pojechać po matkę, żeby ją zabrać na kolację do Fountain Court.
– Nawyk, system nerwowo – mięśniowy i układ limbiczny to podstawa… – mówiła Agapi. – Od dzieciństwa i pierwszego doświadczenia utraty poczucia bezpieczeństwa wykonujemy określone gesty: ściskamy, chwytamy i wymachujemy. Zakorzeniamy w sobie reakcję, ale zapominamy o zadawnionej przyczynie, niedokonanej… Ruth, kochana, wydaje mi się, że myślami jesteś gdzie indziej. Możesz do mnie zadzwonić później, kiedy będziesz miała świeższy umysł?
Piętnaście po piątej Ruth zadzwoniła do matki, żeby jej przypomnieć o swoim przyjeździe. LuLing nie odpowiadała. Pewnie była w łazience. Ruth odczekała pięć minut i znów zadzwoniła. Telefon LuLing nadal milczał. Może miała zaparcie? Zasnęła? Ruth uporządkowała papiery na biurku, włączyła głośnik w telefonie i wcisnęła guzik automatycznego powtarzania numeru. W ciągu piętnastu minut monotonnego sygnału przeanalizowała wszystkie możliwości, dopóki nie pozostało najgorsze. Z garnka pozostawionego na kuchence buchnęły płomienie. LuLing gasi je olejem. Jej rękaw zaczyna płonąć. Jadąc do matki, Ruth przygotowała się na widok języków ognia strzelających spod dachu i poskręcanych, zwęglonych zwłok matki.
Jak gdyby na potwierdzenie swoich obaw, zobaczyła migoczące światło i tańczące cienie w oknach na piętrze. Co tchu wbiegła do środka. Drzwi frontowe były otwarte.
– Mamo? Mamusiu! Gdzie jesteś?
Ryczał włączony telewizor, pokazywano właśnie serial “Miłość bez granic". LuLing nigdy nie nauczyła się używać pilota, mimo że Ruth zalepiła taśmą wszystkie inne przyciski poza włącznikiem i przełącznikiem kanałów. Kiedy zgasiła telewizor, nagle zapadła straszna cisza. Przerażenie ścisnęło Ruth za gardło.
– Mamusiu, gdzie jesteś? – załkała. – Odpowiedz. Zbiegła frontowymi schodami na parter i zapukała do lokatorki. Starała się mówić normalnym tonem.
– Nie widziałaś przypadkiem mojej matki? Przewracając oczami, Francine pokiwała znacząco głową.
– Jakieś dwie czy trzy godziny temu popędziła gdzieś ulicą. Zwróciłam na to uwagę, bo miała na sobie piżamę i wyszła w kapciach. Powiedziałam do siebie: “Jezu, wygląda zupełnie jak stuknięta"… To właściwie nie moja sprawa, ale powinnaś ją zabrać do lekarza, niech jej zapisze jakieś leki czy coś. Mówię to w dobrej wierze.
Ruth wróciła biegiem na górę. Drżącymi palcami wykręciła numer telefonu byłego klienta, kapitana w departamencie policji. Kilka minut później w drzwiach stanął Latynos w policyjnym mundurze. Uginał się pod ciężarem broni i fachowych akcesoriów i miał poważną minę, na widok której Ruth ogarnął jeszcze większy popłoch. Wyszła z domu.
– Matka ma chorobę Alzheimera – wyjąkała. – Ma siedemdziesiąt siedem lat, ale myśli jak dziecko.
– Rysopis.
– Cztery stopy jedenaście cali wzrostu, osiemdziesiąt pięć funtów wagi, czarne włosy spięte w kok, ubrana prawdopodobnie w różową albo liliową piżamę i kapcie… – Ruth wyobraziła sobie LuLing: zaskoczenie na twarzy, bezwładne ciało leżące na ulicy. Głos zaczął się jej załamywać. – O Boże, jest taka drobna i bezbronna…
– Podobna do tamtej pani?
Spojrzawszy we wskazanym przez policjanta kierunku, Ruth ujrzała LuLing stojącą bez ruchu na końcu chodnika. Miała na sobie sweter, który włożyła na piżamę.
– Aj-ja! Co stało się? – krzyknęła. – Włamanie? Ruth podbiegła do niej.
– Gdzie byłaś? – Obrzuciła matkę taksującym spojrzeniem, szukając uszkodzeń na jej ciele. Podszedł do nich policjant.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – rzekł i ruszył w stronę radiowozu.
– Zostań tu – poleciła matce Ruth. – Zaraz wracam. – Gdy stanęła obok radiowozu, policjant odkręcił szybę. – Przepraszam za kłopot – powiedziała. – Nigdy wcześniej tego nie robiła. – Po chwili przemknęło jej przez myśl, że może robiła, tylko ona nic o tym nie wiedziała. Być może robiła to codziennie, co wieczór. Może LuLing wędrowała po okolicy w samej bieliźnie!
– Nic się nie stało – odrzekł funkcjonariusz. – Moja teściowa też wycinała takie numery. Kiedy zachodziło słońce, wychodziła się powłóczyć. Musieliśmy założyć alarmy na wszystkie drzwi. Przeżyliśmy ciężki rok, zanim umieściliśmy ją w domu opieki. Żona nie mogła już dłużej pilnować jej dzień i noc.
Dzień i noc? A Ruth sądziła, że sumiennie wywiązuje się ze swoich obowiązków, codziennie zabierając matkę na kolację i próbując wynająć dochodzącą gosposię.
– Mimo wszystko dziękuję – powiedziała. Gdy wróciła do matki, LuLing natychmiast się poskarżyła:
– Pamiętasz sklep za rogiem? Chodzę i chodzę, a on zniknął! Zrobili bank. Nie wierzysz, idź sama!
Ruth postanowiła spędzić tę noc u matki, w swojej starej sypialni. W tej części miasta syreny były głośniejsze. Przypomniała sobie, że kiedy miała kilkanaście lat, słuchała ich późno w nocy. Leżała w łóżku, licząc kolejne gwizdy i odgadując na tej podstawie liczbę lat, które miała jeszcze spędzić w tym domu. Dziś tu wróciła.
Rano Ruth otwierała szafki, szukając płatków na śniadanie. Znalazła poskładane i ułożone w stosy brudne papierowe serwetki. Setki. Otworzyła lodówkę. Była pełna plastikowych torebek z czarną i zielonkawą breją, kartonów ze zjedzonymi do połowy produktami, skórek z pomarańczy i melonów, dawno rozmrożonych mrożonek. W zamrażarce znalazła karton jajek, parę butów, budzik i coś, co prawdopodobnie było kiedyś kiełkami fasoli. Ruth ogarnęły mdłości. To wszystko stało się w ciągu zaledwie jednego tygodnia?